Quantcast
Channel: Gray maluje
Viewing all 275 articles
Browse latest View live

Matowa pomadka w płynie i konturówka do ust LOVELY K Lips w odcieniu Lovely Lips

$
0
0
Stałam się wielką fanką pomadek w płynie, szczególnie tych matowych, które zachwycają nie tylko wykończeniem, ale przede wszystkim trwałością. Nie mam jeszcze w swoich zbiorach zadowalającej mnie ilości tych cudeniek, dlatego wciąż wodzę oczami za kolejnymi perełkami. Niedawno przy okazji Programu Nowości sklepów Rossmann, wpadła w moje łapki niezwykle kuszą nowość marki Lovely - K Lips, czyli set do ust, zawierający konturówkę oraz matową pomadkę w płynie. Bardzo mnie te produkty zaskoczyły, dlatego spieszę Wam z postem! Prezentowany przeze mnie odcień to Lovely Lips (nr 5).


Nie da się ukryć, że marka mocno inspiruje się światowymi trend kosmetykami. Niektóre z ich produktów są wręcz śmiałą ich kopią. Tu nie jest inaczej. Poniższy produkt to oczywiście "efekt uboczny" niezwykle popularnych ostatnio setów od Kylie Jenner. Z tego co widziałam na zapowiedziach na Instagramie marki, dostępnych będzie 5 setów w fajnych, naturalnych, ale jednocześnie dość ciemnych barwach. Mnie się akurat podobają, lubię bardzo takie kolory i myślę, że sprawdzą się świetnie jesienią!


Mnie przypadł w udziale póki co odcień Lovely Lips. I nie jest to niestety odcień "z opakowania", który kusi ciemnym, zgaszonym różem, bo w mojej pomadce tego różu wcale nie jest tak dużo. Jest to raczej całkiem ciemny (szczególnie na takim bladziochu jak ja) odcień różowo-czerwono-brązowy, dość brudny i zgaszony, ale jednocześnie bardzo naturalnie wyglądający. Myślę, że będzie pasował do większości moich dziennych makijaży. Konturówka do ust jest też odrobinę chłodniejsza i bardziej różowa niż pomadka w płynie. Jednak w duecie wyglądają świetnie i nic się nie odznacza.


Jako pierwszej oczywiście użyłam kredki do ust - i byłam w szoku, że tak tani produkt (nie oszukujmy się, Lovely drogich kosmetyków nie ma) może być tak fajny. Choć kredka nie jest niestety wykręcana, to mimo wszystko ma mnóstwo zalet! Przede wszystkim świetnie się rozprowadza, wręcz bezproblemowo. Ma bardzo dobrą pigmentację, gładko sunie po ustach, a jednocześnie nie ślizga się po nich, nie pozostawia po sobie również brzydkich grudek, kolor jest idealny, kredka rozkłada się więc równomiernie.


Jeśli chodzi o pomadkę w płynie, zaskoczyła mnie tutaj zarówno pigmentacja jak i efekt tuż po nałożeniu. Bo cóż, mamy tutaj niemal od razu upragniony mat! Produkt jednak jeszcze po chwili zastyga całkowicie i wygląda nieco bardziej matowo-aksamitnie. Niestety mimo owego zastygania, nie jest "nie do zdarcia", potrafi się odbijać, może się trochę ścierać, oczywiście schodzi także z ust po jedzeniu i piciu, ale robi to bardzo ładnie - w czym przypomina mi ukochane pomadki PUPA Matt Lip Fluid. I choć trwałością w sumie jej nie dorównuje, tak na bank, będzie od niej sporo tańsza (tym z Was, które nie wiedzą - sety te będą dostępne w drogeriach już od października!).

Tuż po nałożeniu:

I chwilę po nałożeniu:

Co lubię w tym zestawie? Na pewno fajny, naturalny, "brudny" kolor, przyzwoitą trwałość i piękny efekt, ale także komfort noszenia. To matowe mazidło w przeciwieństwie do innych tego typu, nie ściąga ust i nie wysusza jak szalone - prawie nie czuć go na ustach.

Jestem na TAK. Z niecierpliwością czekam, aż będą dostępne w drogeriach, mam nadzieję, że uda mi się upolować róż :) Wam też życzę udanych łowów!

EDIT Cena zestawu to 19,99 zł! :)


Jak Wam się podoba ten odcień? Skusicie się na któryś z tych setów? ;)


#czarnyprotest

Sugar Plum i koronkowe ambicje

$
0
0
Sezon na śliwki w pełni! Jestem wyjątkowo podatna na uroki. Więc i ten niezwykle piękny i uwodzicielski kolor robi na mnie niemałe wrażenie. Poszukiwania śliwki idealnej już mnie nie dotyczą, znalazłam takową w lakierze hybrydowym Gel Polish marki Victoria Vynn - przedstawiam Wam cudowny odcień Sugar Plum nr 028.


Hybrydy od Victoria Vynn to nowość w moim małym arsenale. Nim przygotuję o nich właściwy post, mogę Wam już zdradzić, że te dobre opinie o nich nie są przesadzone. Na pierwszy rzut poszedł dość prosty (dla mnie niestety w teorii) manicure. Założenia miałam zacne - ta piękna, głęboka, ciepła, kremowa śliwka w roli głównej, a do tego koronkowe zdobienie przy użyciu czarnego Art Gelu (także od Victoria Vynn). I wiecie co? To tylko tak łatwo wygląda. O ile z pomalowaniem wszystkich pozostałych paznokci nie miałam żadnych problemów - dwie cienkie warstwy i volia! śliwka jak się patrzy; o tyle z koronką już owszem. Standardowo, żeby uzyskać półtransparentną czerń, zmieszałam odrobinę czarnego żelu z topem, i na tej, przetartej cleanerem warstwie postanowiłam namalować kilka czarnych, eleganckich zawijasów. Okej, to wcale nie było takie proste. Może łatwiej, by mi było, gdybym posłużyła się na przykład cienkim pędzelkiem do tego przeznaczonym. Jednak jestem sobą, pędzelka pod ręką nie miałam (jadą do mnie te cacka, już jadą), męczyłam się więc grubym. Zawijasy zaś nie chciały się jak na złość zawijać. Całość zmatowiłam zwykłym topem matującym. Wyszło takie coś jak widać. Ponoć praktyka czyni mistrza, jestem ciekawa, czy kiedyś podołam koronce ;-)


Jak Wam się podoba ten manicure? Lubicie śliwkę na paznokciach? Macie jakieś rady dla laika zdobieniowego? ;-)

Pierre Rene i boski rozświetlacz

$
0
0
Rozświetlacze to mój niekwestionowany konik. Kocham je równie mocno jak pomadki do ust, cienie do powiek, linery... i takie tam. Co więcej, nie wzbraniam się szczególnie przed nowymi cackami w swoim małym arsenale. Jedną z nowości dla mnie, która przyznam szczerze mocno zaskoczyła mnie pod względem... rozmiarów, jest przepiękny rozświetlacz Pierre Rene Highlighting Powder.


Okej, skoro już o tym wspomniałam, zacznijmy od rozmiarów. Puder ten jest OGROMNY. To chyba dobre słowo. Pamiętacie też śliczny puder brązujący? No właśnie, rozświetlacz ten jest równie wielki jak on. W końcu to aż 20 gram produktu! Opakowanie jest na szczęście bardzo solidne - plastik gruby i odporny (brązer spadał mi niestety wiele razy i nie ma na nim nawet ryski!), a także eleganckie. Bardzo lubię taki czysty design bez zbędnych pierdół, no i przezroczyste wieczka też. Żałuję tylko, że wieczko właśnie nie otwiera się szerzej, jego maximum to uniesienie prostopadłe.


Gdy go pierwszy raz zobaczyłam "na żywo" przypomniał mi słynny już rozświetlacz My Secret Princess Dream. Jednakże nie jest to ten sam produkt, ani nawet, choć nieco podobny, odcień. Rozświetlacz Pierre Rene to cudowna złota brzoskwinia o nieco chłodniejszym, ale dalej niezwykle naturalnym złoto-szampańskim blasku. Ten z My Secret zaś to mocne złoto, nieco pomarańczowe, o dość ciemnej bazie i złotawym połysku. Jeśli chodzi o jego intensywność - oczywiście można ją stopniować, osiągnąć zarówno delikatny efekt rozświetlenia, jak i ten bardziej mokry, wieczorowy. Nie jest to jednak aż tak mocny rozświetlacz jak ten z My Secret (jest nieco "spokojniejszy"), czy też Mary-Lou z The Balm, albo mój kochany Melkior Spring Shine. Trzeba przyznać, że pięknie wygląda na skórze, ma jednolity, gładki blask, co więcej, nadaje się także dla bladziochów, bo jego baza wcale nie jest tak ciemna, jakby się mogło wydawać. Duży plus za to!


Puder jest z tych wypiekanych - czyli formuł, do których ostatnio mocno się przekonałam, bo cóż, stają się coraz lepsze! Ten jest całkiem dziwny, lekko puszysty - ale na pędzle z włosiem syntetycznym nabiera się przyzwoicie i również dobrze rozprowadza. Trzeba jednak pamiętać, żeby strzepnąć jego nadmiar, bo, widzę to po opakowaniu, odrobinę pyli. Trzyma się skóry bardzo dobrze - wiadomo, że dużo zależy od "bazy" (podkładu, korektora, pudru), na którą nakładamy kolejne produkty, ale mimo wszystko, blask ze skóry wcale nie znika. 


Puder rozświetlający nie należy do najtańszych, jego regularna cena to 44,99 zł, jednak bywa na częstych promocjach czy to w Drogeriach Natura, czy jak teraz na stronie internetowej - można go obecnie dostać za 31,49 zł i to się mega opłaca! :D

Ja jestem z niego bardzo zadowolona, z chęcią po niego sięgam, choć w sumie to on mógłby być o połowę mniejszy ;) 


Jak Wam się podoba ten produkt? Jakie są Wasze ulubione rozświetlacze? ;)

Nowe subtelne paletki cieni do powiek My Secret Natural Beauty - Rose Kiss, Morning Dew, Sand Dunes

$
0
0
Co jak co, ale nudziakowe cienie do powiek przydają się nawet makijażowym freakom. W końcu, bez nich nie obędzie się prawie żaden fajny mejkap, bowiem to właśnie naturalnymi odcieniami "buduje się" powiekę. Tak więc, jeśli nie solo, stanowią one inaczej swego rodzaju bazę pod wszelkie wariactwa. Nie to, że ja tylko te tęcze na powiekach noszę - co to to nie ;) Ostatnio jestem naprawdę nudna jeśli chodzi o makijaż, szaleję tylko czasem z kolorem na ustach. I choć planuję powrócić makijażowo do swojej bajki, nudziakowe dymki w dalszym ciągu stanowią duży odsetek moich codziennych mejkapów. 


Na pewno widzieliście zapowiedzi nowych potrójnych paletek cieni do powiek My Secret Natural Beauty. One również współtworzone były przez arcyzdolnego Daniela Sobieśniewskiego. A jak coś wyszło spod jego rąk - musicie wierzyć na słowo, zawsze jest świetnej jakości. Dostępne są trzy kompozycje kolorystyczne - Rose Kiss, Morning Dew oraz Sand Dunes.

Rose Kiss

To dość soczysta w porównaniu z pozostałymi paletkami propozycja. Mamy tutaj nie tylko idealny cielisty mat czy też ciemnobrązowy, neutralny matowy cień, ale również pewną perełkę - lekko neonowy, landrynkowy, ale z nutką ciepła, róż (także matowy). Ja raczej rzadko używam różowych cieni na powiekach, po prostu do mnie nie pasują, szczególnie takie jasne sztuki. Ten kolor jest jednak bardzo fajny także do "wariactw", jak zobaczycie poniżej w makijażu - efektownie wygląda zaaplikowany w kącikach wewnętrznych! Zdjęcia mocno gaszą jego neonowość, na żywo jest mocniejszy ;) Pigmentacja cieni jest bardzo dobra, są odrobinę suche, z czego róż nieco mocniej niż pozostałe. Mimo to, ja z tą paletką nie miałam żadnych problemów - ważne jest, żeby strzepać nadmiar cienia z pędzla przed aplikacją i wszystko idzie gładko.


Morning Dew

Druga z propozycji bardziej jest już przeznaczona do malowania lekkich i subtelnych makijaży wieczorowych. Choć oczywiście spokojnie można także za jej pomocą wykonać również tzw. "dzienniaczka". Mamy tutaj tylko jeden mat - ciemnobrązowy cień, identyczny jak w paletce Rose Kiss, oraz dwa mocno błyszczące, metaliczne cienie - jasne, chłodne złoto oraz jasne lekko różowo, lekko miedziane "coś" ;). Jak dla mnie są to te same cienie, które zachwyciły nas nie tak znowu dawno, pochodzące z limitowanej edycji Glam&Shine - Lighting Texture oraz Soft Harmony. Jak wiecie, bardzo te cacka polubiłam i gorąco je polecam!


Sand Dunes

To już, jak dla mnie, paletka "bazowa". Znaczy to tyle, że użyta solo, może zrobić nam większą krzywdę niż brak makijażu w ogóle - odcienie są bowiem dość brudne, jasnawe i mogą dać wrażenie podbitych, czy też chorych oczu. Za to do stosowania w załamaniu, jako cienie transferowe czy też do rozcierania innych - dla mnie bomba! Bardzo polubiłam szczególnie te dwa ciemniejsze "brudaski" - ten jasny, ciepławy brąz i ten ciemniejszy z nutą czekolady, natomiast najrzadziej sięgam po jasny różowo-fioletowo-szary cień. Tutaj na konsystencję żadnego z gagatków nie narzekam. Cienie potrafią się jednak kruszyć, tak że paletka jest cała w nich umazana, ale jeśli strzepniemy nadmiar produktu z pędzla przed aplikacją na powiekę - wszystko jest cacy.


Cienie jak widać mają bardzo fajną pigmentację. Maty są nieco suche, ale nie kredowe, mają w sobie nutę kremowości. Metaliki zaś - oczywiście bajka! Warto jednak nakładać je pędzlami ze sztucznym włosiem, ewentualnie wklepywać opuszkiem palca. Wszystkie fajnie się rozcierają, nie zostawiają plam, nie wycierają się ze skóry.

Mnie do gustu najbardziej przypadła właśnie paletka cieni "pomocniczych" - Sand Dunes, ponieważ takich odcieni o dziwo nie miałam w swoich zasobach i bardzo mi się przydają. Gdyby nie to, że posiadałam już te same odcienie metalicznych cieni, powiedziałabym, że największe wrażenie zrobiła na mnie boska Morning Dew. Tymczasem Rose Kiss jest niekoniecznie dla mnie, drażni mnie trochę ten róż, którego pewnie nie będę używać zbyt często - wolałabym tu znaleźć jakiś cień rose gold (choć na upartego można tego odcienia użyć także do podkreślenia policzków), niemniej jednak kolejny cielaczek na pewno mi się przyda. Szkoda też, że brązy z paletek powtarzają się - w jednej z nich mógłby się znaleźć nieco inny odcień tego koloru.

Poniżej w roli głównej Rose Kiss i Sand Dunes.


Paletki możecie zakupić oczywiście w Drogeriach Natura za zawrotną cenę 13,99 zł za sztukę. Paletki są bardzo lekkie, cienkie i można powiedzieć - kompaktowe (wkłady są wielkości Inglotowych kółeczek), na pewno więc znajdą wiele zwolenniczek.


A Wam jak się podobają te paletki? Skusicie się na którąś? :)

Greeny green

$
0
0
Obiecałam wielki (lub mniejszy) powrót do makijaży, dotrzymuję więc słowa. Na pierwszy (lub też licząc makijaż z ostatniego posta) drugi ogień poszedł nieco ciekawszy dymek niż zwykle, choć nadal wkradają się tutaj te wszędobylskie brązy. Udziwnia całość na pewno pojawienie się zieleni - a nawet dwóch. Jedna to ta ukochana, ciemna, głęboka, idealna (tu niezawodny znów Sleek i paleta Darks, w której odnajdziecie to cudo), druga to wersja szalona, iskrząca, metaliczna i... nieco cieplejsza niż wyszła na zdjęciu, ale cóż poradzić - uparciuch z niej. Na ustach matowe nudziakokyliepodobne i voila! Całość wyszła mi więc całkiem subtelnie, ale nie martwcie się - rozkręcę się znów! :)



Użyłam:
oczy: maskara Lovely Pump Up, cielisty cień NYX, kredka Revlon Colorstay Matte Espresso, baza pod cienie Artdeco, Maybelline Color Tattoo - Creme de Nude, paletki cieni My Secret - Morning Dew, Sand Dunes, jasnobrązowy cień z paletki Melkior Natural Look do brwi, paletka Technic Electric, paletka cieni Sleek Dark Matts, 
twarz: rozświetlacz Pierre Rene, My Secret Face'n'Body Bronzing Powder, korektor Catrice Camouflage Porcellain, zielona baza pod makijaż NYX, puder brązujący Pierre Rene Light Bronze, róż Artdeco, podkład Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, puder My Secret Face Matt powder, Catrice Prime and Fine, korektor KOBO, 
usta: Lovely K*Lips Lovely Lips.

A Wy lubicie zielenie w makijażu? ;)

Glam is back!

$
0
0
Okej, chwilę jeszcze potrwa nim się w pełni makijażowo znów rozkręcę, mam jednak nadzieję, że nie jest ze mną aż tak źle ;) Na początek stwierdziłam, że najlepszy dla mnie będzie powrót do mejkapów, które kocham najmocniej - a więc wszelakich dymków, lekko czasem urozmaiconych, ale też dostylistyki glam i wszelkich ciemnych i mrocznych maziaj. Oto i jest, kolejne moje, jak mroczne, dziecko! Ciemne, głębokie fiolety, nutka srebra oraz niezwykle seksowna i nietuzinkowa pomadka na ustach - to cały sekret tego looku. Jeśli nie na wieczór, przyda się na pewno na... Halloween, który nie musi być w końcu aż tak straszny, może być tylko troszeczkę. ;)


Użyłam: 
oczy:śliwkowy cień Inglot 446, czarny cień Sleek, cienie z paletki Technic Electric Ultra Violet*, srebrny cień Melkior - Silver Metal, cień do brwi KOBO Ash oraz jasnobrązowy cień z paletki Melkior Natural Look, jasny kremowy cień NYX I have a headache, czarna kredka My Secret, Pierre Rene Royal Liner, maskara Maybelline Lash Sensational Intense Black, paletka cieni My Secret Sand Dunes, baza pod cienie Artdeco, pyłek KOBO Misty Rose, 
twarz:My Secret Face Matt Powder, Catrice Prime and Fine powder, My Secret Face'n'Body Bronzing Powder, podkład Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, korektor KOBO, korektor pod oczy Catrice Liquid Camouflage Porcellain, zielona baza pod makijaż NYX, róż Astor Rosewood, rozświetlacz Makeup Revolution Goddess of Love
usta: szminka KOBO Matte Lips - Vamp.

*podlinkowałam Wam parę recenzji, enjoy!

Jak Wam się podoba ten look? Lubcie takie ciemne makijaże czy raczej się ich... boicie? ;)

To jajo fajne jest! Różowa gąbeczka Pierre Rene

$
0
0
Uwierzycie lub nie, ale niespecjalnie obchodziły mnie słynne różowe jaja. TE jaja. Jakoś nie mogłam uwierzyć w to, że zwykła gąbeczka w takim dzikim kształcie może z makijażem zrobić cuda. Ech, tak bardzo się myliłam. Zdanie zmieniłam za sprawą różowego gagatka z Pierre Rene.


Oczywiście, do testów wybrałam głównie podkład, który bez odpowiedniego "przyklepania" wygląda nieco gorzej. Chodzi oczywiście o lekko kapryśny, ale jednocześnie świetny podkład Pierre Rene Skin Balance. I cóż, jeszcze tak dobrze nie wyglądał na mojej skórze - nagle zyskał jeszcze mocniejszą pigmentację, bardziej matowe wykończenie, a jednocześnie nakładam go na twarz zdecydowanie mniej niż zwykle! Jeśli TAKI gadżet wyśmienicie zdaje test z TAKIM podkładem - to ja jestem na TAK. Oczywiście używam go także do zaaplikowania korektora (zarówno tego płynnego jak i w sztyfcie), i tu też jest dobrze, choć na pewno do trudniej dostępnych miejsc przydałaby się mniejsza gąbeczka (Pierre Rene - czekamy na kolejne rozmiary!).


Nietypowo zaczęłam od efektów, przejdę więc do kwestii technicznych. Jak widać jajo jest... różowe :) Intensywnie różowe. Jednak po myciu, a raczej użyciu szarego mydła kolor się nieco wypiera - w tej chwili nadal moja gąbeczka jest różowa, ale już nieco bledsza niż na początku. Nie powiem, żeby była super czysta - nie mam jeszcze wprawy we właściwym "wypieraniu" takich gąbeczek, ale chętnie wysłucham wskazówek!


Gąbeczka jest miękka, jej faktura zaś bardzo delikatna, raczej gładka, a pory - malutkie, dzięki czemu nie chłonie dużo podkładu. Gdy "wypije" wodę, owszem, nieco się powiększa i staje się jeszcze bardziej elastyczna. Stempluje się nią bardzo przyjemnie, jest tak miła dla skóry, że proces ten, wbrew temu czego się obawiałam, nie jest wcale taki straszny. Dzięki owemu stemplowaniu tym cackiem, nie pozostawiamy na buzi żadnych śladów, podkład jest rozprowadzony równomiernie.


Jestem bardzo zadowolona z tego cacka - do tego stopnia, że używam tej gąbeczki praktycznie codziennie. Nie sądziłam, że tak się z nią polubię! Chętnie przetestuję kolejne tego typu gadżety i porównam je ze sobą - na razie zakupiłam kilka takich cacek z Ali, więc niedługo możecie się spodziewać pierwszych wrażeń ;)

Gąbeczka kosztuje jedynie 14,99 zł i można ją kupić choćby w sklepie internetowym marki - TUTAJ.

A Wy lubicie gąbeczki do makijażu? Jakie są Wasze ulubione? ;)

Kwiaty i wino

$
0
0
Co jak co, ale nic się tak mocno nie kojarzy z jesienią jak wino... we wszelakiej postaci. Dla abstynentów poleca się jednak zachowanie ostrożności i trzymanie się jak najdalej od niego. Jednak jest też dla nich nadzieja: wino mogą właściwie mieć w innej postaci. Ja polecam dodatki - te od galanterii poczynając, przez ubrania, aż po makijaż i oczywiście - paznokcie! A jak paznokcie, to tylko hybrydy ;)


Choć jesień już w pełni, miałam ochotę nieco ją złagodzić, choćby w manicurze, dlatego zdecydowałam się na jesienno-wiosenny mix. Obok przepięknego lakieru hybrydowego w kolorze wina (ciemna wiśniowa czerwień podszyta różem) Victoria Vynn Risky Wine nr 119, mamy tutaj więc kwiaty - subtelną kompozycję na białym tle w postaci naklejek wodnych oraz malowany różowy kwiatuch za pomocą sondy oraz Art Gelu w odcieniu Creamy Amaranth


Może mistrzostwo w zdobieniu to to nie jest, ale wiecie co? Jeszcze nie byłam tak zadowolona z żadnego przyozdobionego przez siebie paznokcia, jak z tego kwiatka właśnie. Wbrew pozorom, wcale nie jest tak łatwo namalować na paznokciach... cokolwiek. Nawet zwykłe kropki wymagają skupienia i pewnej ręki. Gdy ktoś do tego nie ma jeszcze żadnego talentu plastycznego, uwierzcie mi, próba namalowania czegokolwiek to nie lada wyzwanie. 


Jeśli chodzi o lakiery - użyłam tutaj oczywiście całego kompletu Victoria Vynn - nie tylko lakieru hybrydowego Gel Polish Color Risky Wine, ale także bazy oraz topu z tej samej firmy i serii. O nich dokładniej, o mojej pracy z nimi i wrażeniach, napiszę za jakiś czas. Dodatkowo wzmocniłam paznokcie hardem a pod naklejką znalazł się białawy lakier. Na tę chwilę chciałabym jeszcze zaznaczyć, że do pełnego krycia Risky Wine potrzebowałam tym razem aż trzech cienkich warstw. Lakier ten jest wyjątkowyo "żelowaty", pierwsze warstwy były mocno różowe, niczym kompot z wiśni, a dopiero trzecia wzmocniła ten kolor i nadała mu odpowiedniej głębi. Ale kolor wynagradza wszystko. Jest to odcień bardzo elegancki, idealny na sezon jesień-zima, co więcej będzie pasował do każdej karnacji, każdej dłoni, każdego kształtu paznokci. 


Mam nadzieję, że moja propozycja na manicure spodoba się Wam i w te zimne, wietrzne dni przywiedzie do Was odrobinę lata. 

Jak Wam się podoba ten odcień lakieru i cały manicure? :) Na jakie kolory lakierów do paznokci stawiacie obecnie? :)

Sensuous and Olive Gold

$
0
0
Jesień w pełni! I choć nie ta, o której wszyscy marzyli, nie złota i piękna, a smutna i zimna, to jednak zobowiązuje. Choćby mnie, makijażową wariatkę do zmalowania typowo jesiennego makijażu! Uwielbiam nietypowe połączenia, lubię bawić się barwami, a jednocześnie w jakiś magiczny sposób, moje twory głównie podążają w stronę glamouru. Tak też było i tym razem. Muszę przyznać, że zestawienie tego pięknego, raczej ciepłego, ciemnego fioletu z mnóstwem złotych drobinek z oliwką i starym złotem, to był strzał w dziesiątkę! Do tej fajnej kompozycji barw na powiekach dołączyła jakże modna szminka w kolorze czekolady

Mam nadzieję, że to bardzo jesienne połączenie przypadnie Wam do gustu oraz może trochę zainspiruje ;)


Użyłam: 
twarz: podkład Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, róż Sleek Antique, puder Catrice Prime and Fine, puder My Secret Matt Powder, baza NYX Soft Focus, rozświetlacz Melkior Spring Shine, brązer My Secret Face'n'Body Bronzing Powder, korektor KOBO Perfect Cover Stick, korektor Catrice Liquid Camouflage Porcellain, duo do konturowania na mokro - NYX Sculpt&Highlight Light Face Duo Ivory/Taupe, 
oczy: cienie Makeup Geek - Bada Bing, Barcelona Beach, Magic Act, Jester, Bleached Blonde, Sensuous, cień do brwi - jasny brąz z paletki Melkior Natural Look, baza pod cienie Artdeco, maskara Maybelline Lash Sensational Intense Black, czarna kredka My Secret, liner NYX Glam Liner Aqua Luxe - 08 Glam Golden, 
usta: szminka KOBO Mattte Lips - Brownie. 

Jak Wam się podoba ten makijaż? Lubicie takie barwy w swoim mejkapie? :)

Pierre Rene Royal Liner - bo kreska musi być

$
0
0
Makijaż może być przeróżny, od subtelnych cieni, przez wielokolorowe dymki, aż po cudaśne zawijasy. Ale jest taki mejkap oka, przed którym nie da się, a nawet nie powinno uciec. No bo kreska musi być! A jak już jest, to niech będzie piękna i trwała. Używałam wieeelu eyelinerów. Kiedyś uparcie stosowałam te w żelu, ostatnio jednak chętniej sięgam po płynne wersje - zapewniają mi większą wygodę, szybkość w malowaniu (i schnięciu), a także co ciekawe zwykle także trwałość. Fajnym gagatkiem, który jest niemal idealny i radzi sobie bardzo dobrze z moimi trudnymi powiekami, jest Pierre Rene Royal Liner.


Royal Liner to płynny liner w kałamarzu (płynie), z gąbeczkowym, wydłużonym aplikatorem. Aplikator ten poznałam również właśnie dzięki marce Pierre Rene i pamiętnego dla mnie Dip Linera. Jednak w przeciwieństwie do tamtego produktu, ten się nie wylewa z opakowania.


Podoba mi się w tym kosmetyku nie tylko aplikator, dzięki któremu szybko i sprawnie namalujemy właściwie każdą kreskę, ale też jego wykończenie. Nie jest ono ani matowe (choć takie też lubię) ani metaliczne, ale pięknie połyskujące. Co przy moich, ostatnio częstych, perłowych dymkach wygląda świetnie. Tusz szybko zastyga, wręcz bardzo szybko - dlatego ważne jest, żeby kreski malować... jak najprędzej, bo potem trudno je poprawić. Ja mam teraz taki patent (który niestety niewprawionym może nie wyjść i "zrobić zeza"), że najpierw maluję dokładnie jedno oko, a potem dopiero biorę się za drugie. W ten sposób idealnie wyrysuję kreskę na powiece, zdążę dokonać ewentualnych poprawek i nie męczę się z zaschniętym na amen linerem.


Na pigmentację zupełnie nie narzekam, bo nie ma na co - czerń faktycznie jest czarna, a nie wyblakła, nasycenie bardzo mocne. Wystarczy jeden ruch, jedna linia, żeby uzyskać idealny kolor. Jestem też pozytywnie zaskoczona trwałością, co prawda nie jest ona w 100% zadowalająca, ale biorąc pod uwagę fakt, że mam trudne powieki - opadające, przetłuszczające się itd. to spisuje się wybitnie dobrze. Z czym mam zwykle problem jeśli chodzi o czarne kreski na powiekach? Głównie z odbijaniem się (tzw. kserowaniem), rozmazywaniem oraz kruszeniem w kącikach, tuż przy "jaskółce". Czyli praktycznie, ze wszystkim. Płynne linery jednak zwykle mi się albo rozmazywały, albo mocno kruszyły, choć zdarzało się też, że działo się zarówno jedno i drugie. Ten cudak natomiast, Royal Liner, nie rozmazuje się jak głupi nawet podczas deszczu! Na pewno jak chluśniemy sobie wiatrem pełnym wody w twarz, to coś tam spłynie, ale w normalnych warunkach będzie się trzymał jak żaden inny. Co więcej, wcale się tak mocno nie kruszy - skłamałabym, jeśli bym powiedziała, że pozostaje u mnie w stanie idealnym aż do samego demakijażu, ale kruszy się minimalnie i tylko właśnie przy zewnętrznych kącikach, czyli tam, gdzie skóra najwięcej pracuje.


Ze zmywaniem nie mam większych problemów, liner odchodzi takimi małymi płatkami, ale nie brudzi nam dramatycznie całej skóry wokół oka i nie wżera się w nią. Minusem może być malutka pojemność linera - to tylko 2,5 ml. Cenowo nie jest źle, kupimy go już za 18,99 zł choćby na stronie marki - TUTAJ. Ja ogólnie bardzo go polubiłam i z przyjemnością go używam - świadczy o tym choćby fakt, że na co dzień, porzuciłam swoje standardowe dymki właśnie na rzecz kreski wykonanej tym linerem ;)

Poniżej możecie zobaczyć, jak się prezentuje na oku. Kreska, dobrze wiem, nie jestem idealna, ale była właśnie efektem poprawiania i korygowania już po zastygnięciu płynu, cóż. ;)


A jakie są Wasze ulubione eyelinery? Lubicie te płynne? ;)

Sweterkowo, szaro i biało

$
0
0
Nadeszła trudna pora dla zmarźluchów, pal licho zachmurzenie, deszcz czy spadające liście, to co Was najmocniej dobija to niskie temperatury. Powoli czujecie jak zamarzanie, nie wyścibiacie nosa poza cieplutki dom, a jak już musicie gdzieś wybyć - nie ruszacie się bez koca i termosu z gorącą kawą. Choć ja aż takim zmarźluchem nie jestem, potrafię wydobyć dla Was kochani odrobinę empatii. Postanowiłam Was trochę pocieszyć i mentalnie ogrzać. I to nie byle jak, bo sweterkowym, biało-szarym manicurem! Mam nadzieję, że ten widok Was choć trochę rozgrzeje ;)


Jak manicure - to hybrydy. Od wielu miesięcy nic się u mnie nie zmieniło, miłość wciąż jest, ba! nawet rośnie, i jak po prostu z hybryd nie mogę i nie chcę zrezygnować. I, nie da się ukryć, że dzięki temu, że hybrydy trzymają się na paznokciach tak dobrze, znacząco wpłynął na moją chęć do ich zdobienia. Delikatnie mówiąc ;) Popłynęłam, po prostu popłynęłam. Ilość ozdób i gadżetów do paznokci w moim małym arsenale stale rośnie, a ja próbuję nowych technik. Ja laik - takie rzeczy! Czasem się udaje, czasem niekoniecznie. Tym razem jestem bardziej zadowolona - postawiłam na rozgrzewające sweterkowe zdobienie!

Chciałam, żeby ten manicure był nie tylko "przytulny" (o ile w ogóle manicure może taki być), ale też stonowany, a jednocześnie świeży. Postawiłam na spokojne kolory - duet śnieżnej bieli oraz przepięknej, ciemnej szarości, które w różnym świetle miewa niewielkie domieszki fioletu a nawet indygo. Biały lakier to mój stary kumpel - Semilac Strong White, natomiast ta cudowna szarość to lakier hybrydowy Victoria Vynn nr 087 o nazwie Mystery Room.


Będę jeszcze pisać o produktach VV szerzej, jednak tutaj muszę koniecznie wspomnieć, jak dobrze malowało mi się tą szarością. W przeciwieństwie do innych ciemnych lakierów - ten rozprowadzał się świetnie, nie marszczył się, nie ściągał z końcówek, a dwie cienkie warstwy w zupełności wystarczyły do pełnego krycia (małe niedociągnięcia nie są winą lakieru, ale moich braków). Lakier nie jest specjalnie gęsty (dla mnie idealny), ale jeśli chodzi o zdobienie nim, był ciutek za rzadki - dlatego wzorek na paznokciu palca wskazującego jest nieco koślawy, bo nie poradziłam sobie do końca z tą formułą jeśli chodzi o rysowanie szczegółów.


Za to genialnie malowało mi się białymArt Gelem również od Victoria Vynn. Żel jest genialnie napigmentowany i gęsty, ale jednocześnie bardzo plastyczny. Nawet ja, nie mając specjalnie talentów plastycznych, dałam radę i muszę przyznać, że te wzorki jako tako mi wyszły! Do pomocy "wzięłam" oczywiście pędzelka i malutkiej sondy.


Obmyślając ten manicure widziałam mnóstwo przepięknych wykonań, zauważyłam też, że są różne techniki jeśli chodzi o to zdobienie. Ja wybrałam sweterek na błyszczącym tle (ale top szybciutko po wyjęciu z lampy przetarłam cleanerem, żeby nie świecił się aż tak mocno jak zwykle) - tak więc malowałam wzorki już na topie. Bazgroły przez utwardzeniem w lampie posypałam przezroczystym proszkiem akrylowym (swój kupiłam za grosze na AliExpress), żeby uzyskać piękny, matowy efekt. Mnie się szalenie podoba!


Tak też się prezentuje mój najnowszy manicure hybrydowy. Mimo niedoskonałości, mocno cieszy moje oczy, mam więc nadzieję, że i Wam się spodoba! :)


Golden Rose Brow Color Tinted Mascara - wszystkie odcienie!

$
0
0
Moda na podkreślone (ale już nie przerysowane!) brwi nie mija. Wiele z nas marzy o pięknych, gęstych brwiach, które nadają charakteru twarzy. Jednak, wiele z nas posiada już całkiem ładne brwi, które wymagają jedynie podkreślenia. W tym celu świetnie spiszą się tzw. maskary do brwi, choćby niesamowite Golden Rose Brow Color Tinted Mascara.


Golden Rose oferuje aż 7 odcieni maskar tych zaskakujących maskar do brwi. Możemy wybierać spośród różnych odcieni brązu - od jasnych i rudawych, przez chłodne czy ciepłe, aż po ciemne i szarawe. Jak widzicie, w przeciwieństwie to wielu innych marek oferujących tego typu produkty - tutaj naprawdę jest z czego wybierać. 


01 - to najjaśniejszy z odcieni, delikatnie chłodny jasny brąz (lub też ciemny beż), który idealnie sprawdzi się u blondynek.
02 - to nieco cieplejszy odcień brązu od poprzedniego, ale równie jasny. U mnie wpada odrobinę w rude tony, ale to dlatego, że mam chłodny typ urody. 
03 - to mój faworyt, jeśli chodzi o moje brwi, to taki średnio jasny brąz, stonowany, lekko chłodny i szarawy. Będzie pasował posiadaczkom typowego "mysiego" koloru włosów.
04 - to całkiem ciepły, kasztanowy odcień brązu.
05 - to również średni brąz, tym razem bardziej oliwkowy (przez większą ilość żółtych tonów w sobie).
06 - to ciemny, głęboki, przepiękny brąz, świetnie się będzie spisywał u brunetek.
07 - to ciekawy, chłodny i szarawy odcień ciemnego brązu.

Koniecznie chciałam Wam pokazać, jak te wszystkie odcienie prezentują się na moich brwiach. Jako, że miałam duże obawy przed tym, że nie będzie ich zupełnie widać na moich dość ciemnych naturalnie włoskach, byłam wielce zaskoczona, jak dobrze koloryzują brwi! To nie jest tylko podkreślenie, za pomocą tych cudeniek, możecie także "dopasować" Wasze brwi do aktualnego koloru włosów! Wiedzcie też, że maskary potrafią "brudzić" skórę - ma to swoje plusy i minusy. Minusem jest oczywiście fakt, że jak tylko zaschną na skórze, a robią to całkiem szybko, to trudno je potem z niej usunąć - dlatego też warto poświęcić dłuższą chwilę na aplikację. Plus, który odkryłam to... również "brudzenie" skóry, ale tej pomiędzy włoskami - dzięki temu, możemy optycznie zagęścić nasze brwi, a nawet nadać im wyrazisty kształt. 

Poniżej przedstawiam Wam jak Brow Color Tinted Mascaras prezentują się na moich brwiach.



Gama kolorystyczna jak widzicie jest szeroka. Jednak, aby było idealnie - brakuje mi jednego odcienia - typowego taupe, czegoś nieco jaśniejszego niż numerek 03, odrobinę bardziej chłodno-neutralnego, ale ciut ciemniejszego niż 01. 

Jeśli chodzi o zachowanie maskara podczas malowania, wspominałam już o szybkim zastyganiu. Po wyschnięciu tusz staje się zupełnie matowy. Wykończenie jest ładne, choć muszę przyznać, że przyzwyczaiłam się do lekkiego połysku, który wygląda jednak nieco bardziej naturalnie. Oczywiście pigmentacja powala, dzięki niej brwi faktycznie niemal zmieniają swój kolor.


Maskary mają malutkie szczoteczki z krótkimi, ale sztywnymi włoskami ułożonymi podobnie jak w typowych maskarach do oczu. Łatwo nimi manewrować i dotrzeć do wszystkich włosków, które chcemy pomalować. Dzięki nim nie tylko podkreślimy brwi, ale też delikatnie je utrwalimy


Ja tą maskarą zwykle poprawiam już umalowane cieniem lub kredką brwi, poniżej zobaczycie jak to wygląda w duecie z ulubionym cieniem.


Produkt ten ma 4,2 ml pojemności (wydaje się mało, ale zapewniam Was, że takie kosmetyki są szalenie wydajne) i kosztuje jedynie 11,90 zł. Możecie go kupić choćby w sklepie Internetowym marki - TUTAJ


Mnie się bardzo te produkty spodobało, pomimo że podchodziłam do nich nieco sceptycznie. Dla swoich brwi wybrałam odcień 03 i to po niego zwykle sięgam, idealnie podkreśla moje brwi, a kolor świetnie współgra z kolorem włosów. Do tego są jednocześnie trwałe (kolor trzyma się cały dzień, tusz nie osypuje), ale i łatwe w zmywaniu - płyn micelarny nie ma z nimi większego problemu. Jestem na tak, to bardzo fajny kosmetyk!

Używacie maskar do podkreślania brwi? Jak Wam się podobają te odcienie, widzicie w nich odpowiedni dla siebie? :)

Ginger Autumn

$
0
0
Oczywiście, że w moich jesiennych makijażach nie może zabraknąć rudości! W końcu nie samymi fioletami makijażowy freak żyje. Dziś więc propozycja cieplejsza (choć z chłodnymi nutami), wyrazista i odrobinę... Halloweenowa. Na powiekach coś, co lubię najbardziej - dymkowy mix z bordo i rudością, złotem oraz zielenią, przyozdobiony błyskotkami i sztucznymi rzęsami, a na ustach głęboka miedź w metalicznym wydaniu. 

Na pewno nie jest to mejkap codzienny, ale kochani - czasem naprawdę można poszaleć ;) A ku temu okazji w najbliższym czasie jest od groma! Tym mocniej zachęcam Was do kombinowania z makijażem.


Użyłam: 
oczy: cienie do powiek Makeup Geek - Bitten, Casino, Shimmermint, Showtime, Drama Queen, Houdini, rzęsy Neicha nr 518, klej Neicha, brokar NYX Cosmetics - 02 Rose, baza pod cienie Artdeco, baza pod glitter My Secret, czarna kredka My Secret, liner w żelu KOBO, maskara Maybelline Lash Sensational, Golden Rose Longstay Brow Gel, cień do powiek Milani Cappuccino 03, 
twarz: podkład Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, korektor KOBO, korektor Catrice Porcellain, brązer My Secret Face'n'Body Bronzing Powder, My Secret Face Matt Powder, baza pod makijaż NYX Q10 Renew, puder Catrice Prime and Fine, rozświetlacz Catrice High Glow, róż NYX Mauve Me, 
usta: Milani Amore Matte Metallic Lip Creme - 02 Matterialistic, Golden Rose Lip Barrier.

 Jak Wam się podoba taki makijaż? Skusiłybyście się na intensywne metaliczne usta? ;)

Halloween: Sugar Skull w wersji light

$
0
0
Wczoraj miałam przyjemność uczestniczenia w niezwykle fajnej i szalonej imprezie Halloweenowej marki NYX Cosmetics Polska. To, co tam się działo to czysty obłęd - te wszystkie dekoracje, atmosfera, iście mroczne, klimatyczne i efektowne zawróciły mi w głowie! Oczywiście, wszystkich obowiązywał odpowiedni dresscode. W obawie przed krzywymi spojrzeniami w tramwaju postawiłam na coś mniej krzykliwego (choć teraz żałuję, że mocniej nie poszalałam :P) - na sugarskull w nieco lżejszej wersji. Oto moje małe "dzieło" :DD


Użyłam:
oczy: baza Artdeco, cienie Makeup Geek - Envy, Corrupt, Houdini, Center Stage, Caitlin Rose, brokatowy liner Golden Rose, maskara Maybelline Lash Sensational, różowy i fioletowy metaliczny cień My Secret, sypki cień KOBO Misty Rose, cień do brwi KOBO Ash, żel do brwi Golden Rose, czarna kredka My Secret,
twarz: podkład Pierre Rene Skin Balance Champagne, L'Oreal Infallible 24H-Matte Vanilla, puder Catrice Matt and Fine, cienie MIYO - biały, szary, fioletowy, cyrkonie Born Pretty Store, korektor KOBO, korektor Catrice Liquid Camouflage, różowy rozświetlacz MUR Goddess of Love, klej Neicha, 
usta: pomadka Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick nr 10, liner w żelu KOBO.

A Wy jak wczoraj straszyliście? ;)

Dark matters

$
0
0
Skoro ciemno wszędzie... to ciemno i na paznokciach. Jestem jedną z tych osób, które bardzo lubią takie kolory na paznokciach. Oczywiście, mam swoje naloty na pastele czy intensywne, wręcz neonowe barwy, ale w takich pazurach czuję się wyjątkowo dobrze, szczególnie jesienią i zimą. 

Po uroczych sweterkach przyszła pora na coś bardziej mrocznego, ale jednocześnie muśniętego stylem glamour. Paznokcie bowiem miały mi pasować do stylizacji na NYX Halloween Party ;) Postawiłam oczywiście na czerń, ciemną zieleń, przyciemniony granat oraz różnego rodzaju dekoracje. Nie mogło zabraknąć brokatu czy cyrkonii identycznych z tymi, które miałam na twarzy.


Od kciuka poczynając, nałożyłam na niego czarny lakier hybrydowy - Semilac Black Diamond (całą jedną warstwę) i żeby uzyskać ciekawszy efekt, wtarłam w niego sypki cień do powiek, piękny duochrome połyskujący na fioletowo - KOBO Violet Blush. Dodatkowo przyozdobiłam go czarnymi, opalizującymi na róże kolory cyrkoniami z Born Pretty Store. 


Paznokieć palca wskazującego to przepiękny, atramentowy granat - Semilac Blue Ink. Jednak, żeby jeszcze bardziej go przyciemnić nałożyłam aż trzy jego warstwy (bardziej mi się jednak podoba przy standardowych dwóch). Tutaj również użyłam cyrkonii.

Następnie mamy ciemną, głęboką zieleń, idealny szmaragd. Tu niestety, żeby uzyskać taką moc koloru i "ciemność" musiałam nałożyć aż 5-6 warstw lakieru hybrydowego Pierre Rene Secret Green. Nie mam pojęcia, czy to ferelna sztuka (bo inne lakiery ten marki mają dużo lepszą pigmentację) czy po prostu taki urok tego odcienia.

Przyszła pora na przepiękny holograficzny brokat NYX w odcieniu Violet - czyli właściwie delikatnie wpadającym w indygo granacie. Glitter zaaplikowałam na lakier Blue Ink, żeby podbić jego barwę.

Ostatni paznokieć to zwykła, nieurozmaicona niczym czerń - Black Diamond.


Przy lampie pierścieniowej

Jak Wam się podoba ten ciemny mix? Lubicie takie ciemne lakiery do paznokci u siebie? :)

Precious Pink

$
0
0
Skoro ostatnio wciąż w moich makijażach i stylizacjach paznokci panował mrok i przesyt, dziś coś o mniejszym kalibrze. Postawiłam na odcienie, w których czuję się wyjątkowo dobrze na co dzień. Zmalowałam dość delikatne jak na mnie oczy - w brązach i ciepłych brązo-różach w mocnej perle otulone matami w zgaszonym różu i jaśniutkim z drobinkami brokatu. Niestety, praktycznie tych odcieni na zdjęciach nie widać, musicie mi więc uwierzyć na słowo, że tam były ;) Oko wykonałam właściwie w całości jedną paletkę, a raczej mini paletką cieni - Models Own Precious Pink.

 Żeby makijaż miał nieco więcej charakteru, nieco mocniej podkreśliłam brwi, oraz zaakcentowałam oczy przyklejając piękne i naturalnie wyglądające sztuczne rzęsy - tym razem ukochane połówki Neicha nr 517. Nie byłabym sobą, gdybym i w tym makijażu nie postawiła na jakiś mocniejszy akcent. Padł on oczywiście na usta - wylądowała tam cudowna matowa pomadka w płynie o ujmującym, ciemnoróżowym, malinowym odcieniu. Jestem w tym kolorze totalnie zakochana! To również produkt marki Models Own - boski Raspberry Mojito.

Efekt? Wyszedł mi jakby elegancki, wręcz klasyczny makijaż doskonały na każdą okazję!

Enjoy!


Użyłam: 
oczy: paletka cieni do powiek Models Own 06 Precious Pink, rzęsy Neicha 517, klej Neicha, cień w kremie Maybelline Creme de Nude, brązowa kredka Revlon - Matte Espresso, maskara Maybelline Lash Sensational, baza pod cienie Artdeco, liner My Secret High Shine, żel utrwalający do brwi Golden Rose, kredka do brwi Golden Rose nr 101,
twarz: baza pod makijaż NYX Soft Focus, brązer My Secret Face'n'Body Bronzing Powder, rozświetlacz Pierre Rene, róż Artdeco, My Secret Face Matt Powder, KOBO Face Contour Palette, podkład Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, korektor KOBO Perfect Cover, korektor pod oczy Catrice Liquid Camouflage, 
usta: pomadka Models Own Lix Matte Liquid Lipstick - 04 Raspberry Mojito. 

Jak Wam się podoba? :) Nosicie sztuczne rzęsy do dziennych makijaży?

Models Own Lix Matte Liquid Lipstick - Raspberry Mojito

$
0
0
Matowe pomadki w płynie to niekwestionowany hit ostatnich lat. Żadne inne mazidła do ust nie są tak efektowne, świetnie napigmentowane oraz trwałe. Nigdzie też raczej nie znajdziemy takiego idealnego, aksamitnego matu jak właśnie w tych zastygających szminkach. Chcę Wam pokazać kolejną pięknotę, która wpadła mi w ręce - Models Own Lix Matte Liquid Lipstick w boskim odcieniu Raspberry Mojito.


Pierwsze i właściwie najważniejsze, co zwróciło moją uwagę w tym produkcie, to wprost przeboski odcień. Raspberry Mojito to cudowna ciemna malina z nutą fioletu. Niby odcień nie jest szalenie wyszukany - ale ja takiego jeszcze nie miałam, a fanką jestem wielką. Przepięknie prezentuje się zarówno przy lżejszym jak i mocniejszym makijażu, a do tego optycznie wybiela zęby! Jestem w nim zakochana po uszy.


Druga rzecz, która jako pierwsza mnie uderzyła, to oczywiście fajne opakowanie - zarówno samego produktu, to klasyczne, przezroczyste zmatowione kwadratowe z białymi detalami, ale także wielobarwny, idealny dla takich srok jak ja, kartonikowy! Zresztą, nie będę się na ich temat rozpisywać za mocno - spójrzcie sami, jak zachwycają.


Wracając do cech produktu, na pewno nie da się nie zauważyć jego miętowego zapachu. Osobiście bardzo lubię miętę, w kosmetykach także za nią przepadam, więc tym mocniej zarówno zapach, jak i lekkie chłodzenie ust, mi nie przeszkadzają. Pomadka ma lekko musową konsystencję, nie jest więc rzadka i wylewająca się, a mimo to całkiem dobrze się ją rozprowadza. Z małymi minusami. Nie wiem czy to wina gąbeczkowego aplikatora czy właśnie ten musowej formuły, ale trudno jest idealnie tą szminką obrysować usta, tak by granice były czyste i estetyczne.


Pigmentacja jest bardzo dobra, ale prawdę powiedziawszy, szminka potrafi pozostawiać na skórze lekkie prześwity, nie rozprowadza się więc tak równomiernie jak powinna. Na pewno na słowa uznania zasługuje wykończenie - gdy produkt zastygnie, a robi to całkiem szybko, ukazuje się nam obłędny, idealny, aksamitny mat bez grama błysku. CUDO! Po nałożeniu szminki, oczywiście w "oszczędnych" ilościach, nie odnoszę żadnego dyskomfortu w postaci sklejania czy ściągnięcia ust, raczej nadmiernie skóry nie powinna wysuszać.


Jeśli chodzi o trwałość... tutaj niestety zaczynają się schodki. Gdy rozmawiamy, śmiejemy się, chodzimy choćby w deszczu z tą pomadką na ustach - wszystko jest okej. Kryzys zaczyna się z pierwszym łykiem wody. Szminka praktycznie od razu się rozpuszcza, a raczej w magiczny sposób roluje, zbiera w grudki i schodzi niemiłosiernie i niekoniecznie ładnie z naszych ust. Trudno też potem te braki uzupełnić tak, by całość dobrze się prezentowała - na pewno najlepszy efekt będzie wtedy, gdy wklepiemy tam (i tylko tam) odrobinę produktu.

Poniżej zdjęcia pomadki na ustach w świetle dziennym. Kolor tutaj jest chyba najlepiej oddany. Jednak jak widzicie, i jak wspominałam już w poście, widać tutaj nierówności szczególnie przy granicach. Pomadki nałożyłam też za dużo, stąd drobne nierówności.


A tak prezentuje się pomadka w świetle sztucznym (lampa pierścieniowa). Nałożyłam jej tym razem dużo mniej, wygląda więc o niebo lepiej. Nadal możecie zauważyć jednak nierówności przy granicach. Ale spójrzcie tylko na ten mat - lampa sprawia, że wszystko, dosłownie wszystko się świeci - a tutaj mimo to, mat jest jak się patrzy! :)


Jak widzicie, mam więc nieco mieszane uczucia odnośnie tego kosmetyku. Z jednej strony zachwyca mnie odcień i wykończenie, z drugiej martwi gorsza trwałość i nierównomierne rozkładanie się produktu. Pomadka kosztuje 43,90 zł (za 6,5 ml) i możecie ją kupić w sklepie internetowym colorsvibe.pl - TUTAJ.


Jak Wam się podoba ten odcień? Miałyście do czynienia z tymi pomadkami, albo w ogóle z marką Models Own? :)

Ice and clouds

$
0
0
Jesień to nie tylko niesamowicie ciepłe odcienie, to również inne oblicze głębokich i przybrudzonych barw. Wszelkie granaty, morskości czy chłodne fiolety również mają teraz swój czas. To w końcu pora (głównie) deszczowa, lekko ponura, ale jednocześnie odrobinę magiczna i nostalgiczna. Mówcie co chcecie, ale ja jesień lubię bardzo, nawet gdy ciągle pada deszcz. 

I mnie w końcu naszło na chłodniejsze barwy. Zmalowałam więc swój ulubiony dymek (oczywiście) wraz z granatem, morskościami, otulone dla równowagi i lepszego efektu ciepłym, jasnym brązem. Pokusiłam się tutaj o mały powrót do swoich bądź co bądź ulubionych cieni do powiek Makeup Geek. Makijaż dodatkowo przyozdobiony morską kreską, przecudownym glitterem (NYX Ice) mieniącym się na zielonkawo oraz (ulubionymi, bo Neicha 509) sztucznymi rzęsami. Na ustach tym razem wyjątkowo spokojnie - postawiłam na jasny, szary beż, czyli (słynną) płynną pomadkę Golden Rose o numerze 10. 

Można oczywiście w tym makijażu pewne rzeczy pozmieniać czy przeinaczyć. Łatwo go będzie zamienić w bardziej dzienny (odejmujemy rzęsy i brokat), a także w typowo zimowy (ochładzamy używając w załamaniu cienia w chłodnym beżu). Z ustami da się też bardziej poszaleć - świetnie wyglądałyby tutaj modna ostatnio granatowa szminka! Pamiętajcie, że makijaż to zabawa ;)


Użyłam: 
oczy: Makeup Geek eyeshadows - Frappe, Nautica,  Shark Bait, Peacock, Sea Mist, Melkior eyeshadow - Ethereal, Artdeco eyeshadow base, My Secret High Shine eyeliner, Golden Rose Longstay brow gel, Golden Rose Liquid Browliner 02, My Secret Big Eye black eye pencil, My Secret Glam Specialist eyeliner - Sea Green, Maybelline Lash Sensational Intense Black mascara, Neicha lashes no 509, My Secret Eyeshadow Gel Base, NYX glitter - 07 Ice, 
twarz: NYX Soft Focus face base, NYX Strobe of Genius Highlighters palette, KOBO Perfect Cover concealer, Catrice Liquid Camouflage (under eye concealer), KOBO Face Contour Palette, My Secret Face'n'Body Bronzing Powder, Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, My Secret Face Matt Powder, 
usta: Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick no 10.

Lubicie chłodne odcienie w makijażu? Sięgacie czasem po morskości? ;)

Rose - manicure hybrydowy Semilac & NYX

$
0
0
Moja dusza to chyba lśni od nadmiaru brokatu, mieni się różnymi kolorami, w tym duochromami i holo - czysty obłęd. Jestem w końcu okropną sroką, uwielbiam wszystko co się błyszczy, świeci i migocze. Od samego patrzenia i podziwiania od razu poprawia mi się humor. Też tak macie? :) Ostatnio z brokatami szalałam trochę w makijażach (choćby w ostatnim), bywały też oczywiście u mnie na paznokciach. Tym razem jednak, poszłam na całość - użyłam szaloną ilość brokatu i przyozdobiłam nim cztery z pięciu paznokci każdej dłoni. Efekt? WOW. Oczywiście :). Przedstawiam Wam mój najnowszy manicure hybrydowy z użyciem lakierów Semilac i brokatu NYX Cosmetics.


Po ostatnich ciemnych i nieco mrocznych paznokciach, miałam ochotę na coś lżejszego, zdecydowanie jaśniejszego i bardziej dziewczęcego. Nie powinny więc Was dziwić te słodkie i subtelnego kolory. Główną rolę gra tutaj niezwykle delikatny i wyjątkowo uniwersalny przybrudzony, nieco nudziakowy różSemilac 004 Classic Nude. Jest to lakier, który nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, gdy pierwszy raz otworzyłam buteleczkę - wydawał mi się brzydki, jakiś taki nieładny, wręcz "kwaśny". Jednak gdy go używałam na swoich paznokciach (bo na wzorniku dalej mnie nie zachwyca), zdanie zmieniłam o 180 stopni. Zachwycił mnie, jak świetnie się prezentuje i zestawia z odcieniem mojej skóry! Nie jest już taki żółtawo-brudny, zyskał odrobinę na "chłodzie" i wygląda dużo bardziej elegancko. Co ciekawe, lakier ten ma świetne krycie i pigmentację, właściwie wystarczyłaby mi jedna jego warstwa, ale jako że po pierwszej, widziałam drobne smugi i nierówności, dałam dwie cienkie. Ten lakier mnie po prostu uwiódł!

W ramach małego, kontrastującego z różami, akcentu, paznokieć palca serdecznego pomalowałam na wyjątkowo wdzięczny i orzeźwiający odcień kości słoniowej. Jest to oczywiście lakier pochodzący z najnowszej kolekcji marki Semilac - My Story. Mowa o przepięknym i unikalnym Ivory Cream nr 155. Ja wiem, że może się on wydawać niepotrzebny, ale mnie właśnie brakowało takiego odcienia bieli (czy też raczej kremu), lekko waniliowego, mniej rażącego, a bardziej subtelnego. Jestem totalnie zakochana w tym odcieniu odkąd zobaczyłam go w zapowiedziach. I od tej też chwili wiedziałam, że będzie mój. Jest przepiękny i polecam go gorąco, tym bardziej, że krycie ma świetne - mnie wystarczają dwie cienkie warstwy! Nie miałam też żadnego problemu z marszczeniem się tego lakiery czy ściąganiem. Dobrze się z nim pracuje i świetnie wygląda, nie potrzeba więcej ;)


Wisienką na torcie, która najmocniej rzuca się w oczy w tym manicurze, jest oczywiście brokat. Jest to cacko marki NYX Cosmetics - Face and Body Glitter Brillants 02 Rose. Czyli właśnie taki lekko różany, nudziakowy, złotawy odcień, który wprost genialnie komponuje z użytymi przeze mnie lakierami. W paznokieć palca wskazującego brokat odrobinę wprasowałam ("przyklejam" takie cacka na warstwę dyspersyjną, tutaj dodatkowo lekko go wtarłam opuszkiem palca). Paznokieć kciuka oraz palca środkowego to "zatopione" w brokacie końcówki, natomiast paznokieć palca serdecznego to skromny "brokatowy deszczyk".


Oczywiście ja się nie mogę napatrzeć na te kolory i błyskotki, a Wam jak się podoba taki manicure? :)

Viewing all 275 articles
Browse latest View live