Quantcast
Channel: Gray maluje
Viewing all 275 articles
Browse latest View live

Nowa maskara Maybelline Lash Sensational Luscious i "księżniczkowy" makijaż

$
0
0
Rzęsy, rzęsiska, rzęsiory. Nawet te naturalnie piękne wymagają odpowiedniego podkreślenia. W końcu zalotne spojrzenie nigdy, przenigdy nie wychodzi z mody! :) Zawsze miałam długie rzęsy. Od zawsze też wszyscy myśleli, że je maluję, przedłużam i w ogóle cuduję (wyobraźcie sobie "zmywanie" takich wyimaginowanych rzęs w szkole - gimnazjum to serio była trauma). Rzecz w tym, że nie robiłam nic. Maskar zaczęłam używać dopiero na drugim lub trzecim roku studiów, powiększając efekt do "czy ty masz sztuczne rzęsy? jaki to model?". Jednak moim rzęsom brakowało upragnionej objętości i podkręcenia. O ile to drugie mogę rzecz jasna uzyskać za pomocą zalotki (choć niestety uparciuchy wcale się długo z kręćkiem nie trzymają), o tyle o objętość już postarać się musi maskara. Ale nie tylko fajnego pogrubienia (lżejszego lub mocniejszego - w zależności od humoru/makijażu/zachcianki/widzimisię) oczekuję od tuszu do rzęs - także ładnego rozdzielenia (szczególnie "do zdjęć", choć jestem w stanie to przełknąć, jeśli tusz zaspokoi mnie w każdym z innych obszarów i sięgać po grzebyk), trwałość (czytaj - braku: roztapiania się, rozpływania, odpłynięcia, odbijania, brudzenia wszelkiego rodzaju, kruszenia, sypania, spadania w ilości każdej) oraz wygodnego "używania". Czy otrzymałam to wraz z nową wersją maskary Maybelline Lash Sensational Luscious? Zapraszam do lektury pierwszych wrażeń oraz do obejrzenia księżniczkowego makijażu inspirowanego prezentem od teamu Maybelline #zjawiskowaksiezniczka!


Jako, że szalenie do gustu przypadła mi inna wersja tej maskary - mianowicie cudowna i po prostu świetna Maybelline Lash Sensational Intense Black, nie ukrywam, że z wielkimi oczekiwaniami podeszłam do testów nowości, która miała efektownie pogrubiać rzęsy, mocną, intensywną czernią oraz dodatkowo je wzmacniać. Za wzmacnianie odpowiadają bowiem zawarte w tuszu olejki - arganowy, z dzikiej róży oraz krokosza, które mają także sprawić, że rzęsy będą miękkie, zyskają na gęstości i blasku. Producent zapewnia, że obędzie się bez sklejania i grudek, a każda rzęsa będzie ładnie pogrubiona, czy też "otulona" tuszem. 


Pewną nowością jest także wyjątkowa szczoteczka. Kształt jest już raczej znany, to silikonowe, stożkowe cudo, które przede wszystkim ma nabierać dużo tuszu i równie dużo pozostawiać go na rzęsach, a także dotrzeć do nawet najkrótszych, najmarniejszych rzęsek. Novum stanowi specjalny zbiorniczek umieszczony po środku szczoteczki, dzięki któremu nie musimy maczać raz po raz szczoteczki w tuszu, żeby szybko i efektownie "przyczernić" nasze rzęsy. 


I faktycznie - rzęsy za pomocą tej maskary podkreśla się błyskawicznie. Wystarczy kilka pociągnięć i voila! Za pierwszym razem, gdy jej użyłam byłam w niezłym szoku. To już? To wszystko? I takie grube rzęsiska? WOW. Po prostu wow, miłe zaskoczenie. Muszę też zaznaczyć, że oczywiście maskara jest świeża, więc tuż po otwarciu jest wyjątkowo mokra, nieco bardziej rzadka niż być powinna i w ogóle jakaś taka bardziej psotna. A psoci... tak, sklejając nieco rzęsy. Nie to że jakoś specjalnie, może przez nadmiar niechcący? Tak czy owak dzieje się to i zdarza. Za każdym razem muszę pamiętać, że jest taka a nie inna, i pozbywać się przed nałożeniem na rzęsy nadmiaru tuszu ze szczoteczki. A w międzyczasie tusz sobie naturalnie podsycha, żeby stać się swoim własnym ideałem. Mam nadzieję, że właśnie ten ideał stanie się bardziej przyjazny w użyciu. Oczywiście, nie obyło się bez lekkiego wydłużenia i delikatnego uniesienia. Ale to ta głębia koloru i co za tym idzie moc - przykuwa uwagę. Ja jednak, uwielbiam do zdjęć (i zwykle też na co dzień) lżejszy efekt, bardziej estetyczny - czyli mniej tuszu, mocniej rozdzielone, ale nadal widoczne rzęsy. O tak właśnie jak na zdjęciach poniżej:


Jeśli chodzi o trwałość tej maskary, tutaj mam nie lada zagwozdkę. Mam wrażenie, że przez to, że jeszcze nie zgęstniała również i w tej sferze jest lekko upierdliwa. Są dni, kiedy trzyma się moich rzęs bardzo dobrze do demakijażu, są jednak też takie, kiedy zdarza się jej popłynąć. A może to "wina" zawartości tych działających cuda olejków? Na szczęście nie kruszy się jakoś namiętnie, czego wprost nie znoszę w tuszach do rzęs. Mam nadzieję, że z czasem, jak tylko dojdzie do siebie, ten wątpliwy bonus odejdzie w niepamięć.

Muszę też koniecznie dodać jedno - uwielbiam wygląd maskar z tej serii. To piękne czarne opakowanie przeplatane najpiękniejszym kolorem na świecie, zgaszonym różem z nutką beżu, jest cudowne. Lubię. Bardzo lubię. 


Tyle jeśli chodzi o pierwsze wrażenia, mam nadzieję, że z czasem będą tylko lepsze! Dajcie też koniecznie znać w komentarzach czy znacie tę nowość i jak się u Was spisuje.

Skoro obiecałam - pokazuję, księżniczkowy makijaż :)


Zaczynamy standardowo od zbliżenia na oko...


I przechodzimy do zbliżenia na całość i olśniewających przez wzgląd na mój nowy, piękny diadem zdjęć ;)


Użyłam:
oczy: maskara Maybelline Lash Sensational Luscious, cień My Secret Radiant Orchid, cienie Makeup Geek - In the Spotlight, Roulette, Cupcake, Bitten, Country Girl, Flame Thrower, jasnoróżowy cień NYX, My Secret paletka do brwi, kredka Revlon Charcoal, pigment KOBO Misty Rose, baza pod cienie Artdeco, szary liner Lovely, ciemnoszary liner NYX Extreme Smokey Gray, jasnoróżowy liner NYX, NYX Vivid Blossom, żel do brwi Bell, 
twarz: paletka rozświetlaczy NYX Strobe of Genius, My Secret Face Matt Powder, Makeup Factory róż - Sheer Rose, My Secret Face Strobing, płynny kamuflaż Catrice, paletka korektorów NYX, podkład Catrice All Matt Light Beige, wypiekany brązer My Secret, 
usta: NYX Soft Matte - Paris.

Znacie tę maskarę? Jak się u Was spisuje? A może macie godne polecenia inne tusze tej marki? :)

Nudziako-szaraczek NYX Lingerie Corset

$
0
0
Moja ukochana jesień coraz bliżej! Wraz z nią napłyną te przecudowne barwy - ciemne, głębokie, przydymione, brudne, tajemnicze i powabne. Zamiast nakładać na usta soczyste i neonowe pomadki, przerzucamy się albo na te mroczniejsze i niezwykle seksowne, albo na łagodniejsze, choćby uwielbiane przez wszystkich nudziaki. I właśnie o jednym z takich delikatesów będzie dzisiejszy post, przedstawiam Wam NYX Cosmetcis Lingerie Liquid Lipstick w odcieniu Corset.


Corset to wyjątkowy odcień i jednocześnie bardzo pożądany, szczególnie przez posiadaczki jasnej i bladej karnacji, dla których wszystkie dostępne beże są po prostu zbyt ciepłe i "kłócą się" z jej tonacją. To dość jasny, delikatnie szary i chłodny beż. Mam wrażenie, że przy mojej lekko żółtawej karnacji staje się właśnie taki szarawy - bardzo mi się to podoba! To idealny kolor pomadki... właściwie zawsze - do mocnego i delikatnego makijażu, na co dzień i na wyjście. Zapewne tak jak Wy, ja również kocham uniwersalne pomadki :)


Cudo to pochodzi oczywiście z niezwykle pożądanej kolekcji płynnych, matowych szminekLingerie, które, nie zdziwię się jeśli tak jest, na pewno rozchodzą się jak świeże bułeczki. Nie dziwota, Lingerie to nie tylko przepiękne odcienie nude - od beży, beżo-róży, brzoskwiń, szarości, a nawet zgaszonych czerwieni, ale także świetna formuła, która uwiodła mnie chyba najmocniej. Genialna pigmentacja, przyjemna, lekko "puszysta" konsystencja, nie rozlewająca się formuła, cudne krycie oraz rzecz jasna najważniejsze - trwałość. Bo to najtrwalsze pomadki z jakimi miałam do czynienia i kocham je za to. Oczywiście, że trochę schodzą od wewnętrznej strony warg po mega tłustym jedzeniu, ale wystarczy odcisnąć tłuszcz o chusteczkę i delikatnie wklepać w "puste" miejsca odrobinę, naprawdę odrobinę produktu.


To ostatnia z moich pomadek Lingerie, które mam Wam do pokazania. Nie wątpię, że na tych czterech sztukach się nie skończy ;) Mam też nadzieję, na szerszą gamę odcieni, ale też na kolorową wersję Lingerie, w bardziej odstrzelonych barwach.

Od góry: Embellishment, Bedtime Flirt, Corset, Exotic.

 Od góry: Exotic, Corset, Bedtime Flirt, Embellishment.

Pomadki te kupicie w butikach NYX Cosmetics (w Warszawie w Galerii Mokotów, a niedługo w Poznaniu i popup store w Krakowie! PS. Do końca roku ma też powstać sklep internetowy) za 34 zł. Jak dla mnie warto!

Jak Wam się podoba ten odcień? Jakie są Wasze ulubione beżowe pomadki? :)

Mint, minti... Oh my! Manicure hybrydowy Semilac

$
0
0
Mięta to super kolor. Jeden z tych, które jeszcze niedawno zawładnął sercami wielu kobiet (oraz śmiem twierdzić, że także niektórych mężczyzn). Unikalny, zwracający uwagę, idealny jako dodatek, ale olśniewający solo. I choć każdy ową miętę widzi nieco inaczej, mało kto nie oddaje się jej urokowi. Bo mięta to jest to!


Jak wiecie, i ja wpadłam w namiętne sidła zostawione przez lakiery hybrydowe. Nie miałam jeszcze przyjemności testować wielu z nich (ale mnóstwo kolorów mam już upatrzonych!), na razie świetnie się u mnie sprawdzają lakiery hybrydowe marki Semilac. I to właśnie z Semilakiem w roli głównej będzie dzisiejszy manicure. Ostatnio idę na łatwiznę i maluję najprościej (czytaj - najszybciej), jak się da. I tym razem nie było inaczej. Dwa "krańcowe" paznokcie pomalowałam ukochanym Prussian Blue (nr 074), następnie paznokieć palca wskazującego i serdecznego cudownym Mint (nr 022), a paznokieć palca środkowego bielą Strong White (nr 001). Nie byłabym sobą, gdybym nie użyła ukochanych ostatnio naklejek wodnych - dla takich chodzących beztalenciów jak ja, którzy nie potrafią namalować najprostszego wzorka, to istne wybawienie. Tym razem, ja kociara swojego koteła, skusiłam się na zalotne kociska z serduszkami i kocie łapki ;)


Wiecie, że z bieli jestem bardzo zadowolona, z tym cudnym morskim odcieniem również sobie dobrze radzę, a jak rzecz się ma z miętą? Też nieźle - fajnie kryje, wystarczyły dwie cienkie warstwy, nie smuży, nie sprawia problemów (nie bąbelkuje, nie marszczy się) i dobrze się trzyma. Jestem zadowolona! Kolor jest nieco ciemniejszy i bardziej żywy, czy też odrobinę zieleńszy niż na zdjęciach. Ideał!


Przepadłam i choć tak długo zwlekałam z użyciem tej cudnej mięty, wiem, że będzie u mnie częstym gościem. 

A Wy lubicie miętowy kolor? Jakie są Wasze ulubione miętowe lakiery? :)


Amethyst - boski fiolet! NYX Liquid Suede

$
0
0
Wiecie, że jestem makijażowym freakiem. I choć czasem się uspokajam, nudziakuję i takie tam, to jednak w duszy czuję kolory przez cały czas. Tak, wszystkie, a także wszelkie ich mieszanki, połączenia i rewelacje na ich temat. I choć nie mogę poszczycić się pięknymi, dużymi, pełnymi ustami - gwiżdżę sobie na to i noszę co chcę! Choćby piękną, ciemnofioletową NYX Cosmetics Liquid Suede w odcieniu Amethyst.


Amethyst to ciemny, przepiękny, raczej chłodny odcień głębokiego fioletu. To zupełnie nie jest naturalny kolor idealny do noszenia do pracy, ale nie bądźmy tacy nudni - zawsze się znajdzie okazja do jego użycia, jeśli tylko lubimy takie odważne cudeńka. 


Jak cała reszta pomadek z serii Suede, również ta cechuje się nieziemską pigmentacją i mocą. Jest niezbyt rzadka, ale do gęstych też nie należy. Dobrze się rozprowadza, wbrew pozorom nie rozlewa się i wystarczy naprawdę niewielka ilość by idealnie pokryć usta. Zastyga nieco powoli, z błyszczącego, błyszczkowatego wyglądu, przeinacza się w mat. Wraz ze zmatowieniem zyskuje na trwałości. Pomadka ta nie lubi oczywiście tłuszczu, ale także dobrze nawilżonych ust - mam wrażenie, że nawet lepiej dogaduje się z tymi zaniedbanymi :D Nie podkreśla niedoskonałości, może odrobinę warzyć się od wewnętrznej strony ust. Poza tym jest wyjątkowo trwała, choć nie tak mocno jak moje ukochane Lingerie. Lubię te wygodne aplikatory, dzięki nim z łatwością obrysowuję usta.


Pomadki te kosztują ok. 35 zł i można je kupić w butikach NYX Cosmetics (Galeria Mokotów w Warszawie, a niedługo butik w Poznaniu!). 

Jak Wam się podoba ten odcień pomadki? Odważyłybyście się? :))


Szaro mi

$
0
0
Ja szara dziewczynka (skądś w końcu ten nick się wziął :D) bardzo lubię otaczać się barwami. Lubię się nimi bawić, zestawiać je w najdziwniejsze połączenia, lubię na nie patrzeć i czerpać z tego przyjemność, zresztą nic tak świetnie nie poprawia humoru. Jednak jeśli chodzi o szarości, moja relacja z nimi jest, może nie tyle trudna, co dziwaczna. Szarości kocham swoim szarym, smutnym serduszkiem, lubię szare meble, dodatki, ale jeśli chodzi o szarości w makijażu - sięgam po nie od wielkiego dzwonu. Czemu? Nie mam zielonego (szarego?) pojęcia, może to kwestia tego, że zwykle w szarościach jeszcze mocniej przypominam chodzącego trupa? :) Życie bladziocha nie jest łatwe! Na szarości jednak co jakiś czas znajduję "jakiś" sposób - tym razem postanowiłam zestawić je z ciemnoczerwoną pomadką do ust, i nie powiecie mi, że efekt nie jest wart przełamania się - oj jest!

W natarciu więc soczyście, ciemnoczerwone usta, delikatny makijaż oka w szarościach, z szarą podwójną kreską i srebrnymi ozdobami. Mam nadzieję, że ta propozycja przypadnie Wam do gustu! ;)


Użyłam: 
oczy: szary liner Lovely, ciemnoszary liner - NYX Studio Effect Extreme Smokey Gray, żel do brwi Bell, baza pod cienie Eveline, My Secret brow palette, maskara Maybelline Lash Sensational Luscious, kredka Revlon kajal Charcoal, srebrny liner NYX Liquid Crystal Liner - Crystal Silver, cienie Makeup Geek - Prom Night, Barcelona Beach, Stealth, 
twarz: My Secret Face Matt Powder, My Secret Face'n'Body Bronzing Powder, rozświetlacz Melkior Winter Glow, korektor NYX z paletki korektorów, zielony korektor NYX, korektor pod oczy - Catrice Liquid Camouflage 010 Porcellain, róż do policzków NYX Mauve Me, podkład Catrice All Matt Plus - Light Beige 010, 
usta: NYX Liquid Suede - Cherry Skies. 

Jak Wam się podoba taki makijaż? Skusiłybyście się na mejkpa w szarościach? :)

My Secret Face Strobing - przepiękny rozświetlacz w kremie

$
0
0
Kocham (kontrolowane) rozświetlenie a co za tym idzie... wszelkiego rodzaju rozświetlacze! Trudno mi nawet zliczyć posiadane przez siebie perełki, a mimo to moje rozświetlone serce wzdycha do następnych. Cóż począć. Co ciekawe, choć w swoich pięknych zasobach mam zarówno produkty prasowane, wypiekane i sypkie, brakowało tam do tej pory rozświetlaczy w kremie. I oto jest, cudowny My Secret Face Strobing.


Daniel jesteś mistrzem! Ten produkt jest rewelacyjny! Nie sądziłam, że tak bardzo, mnie posiadaczki tłustej cery, spodoba się kremowy rozświetlacz, a jednak ;) Przepadłam - już Wam piszę dlaczego.


Rozświetlacz ma cudowny odcień - jasny, delikatnie złotawo-szampański. Co dla mnie ważne, ma stosunkowo jasną, nie zabarwioną mocno, dlatego faktycznie nadaje się dla każdej karnacji - nawet dla mojej bladej. Blask jest jednolity, subtelny, niezwykle piękny - efekt mega naturalny, lekko mokry, wprost cudowny! Moc rozświetlenia można nieco stopniować, od mega łagodnego do bardziej soczystego ;)


Cudownie wygląda nie tylko na szczytach kości jarzmowych, ale też na łuku kupidyna, w kącikach oczu oraz we wszystkich miejscach, które zwykle rozświetlamy. Genialnie nadaje się do modnego ostatnio strobingu! Uważam, że takiego efekty nie da się osiągnąć za pomocą innego rodzaju produktu.

Na zdjęciach poniżej nałożyłam sporą ilość rozświetlacza (żeby był lepiej widoczny na zdjęciach), prosto na podkład bez przypudrowania. Jednak zaznaczam od razu, że lekko przypudrowany nadal jest nieźle widoczny, dodatkowo można go nawet nakładać na przypudrowaną twarz! Oczywiście trzeba go wtedy leciutko wklepywać, ale nie powinien się zwarzyć :)


Trudno ocenić mi obiektywnie jego trwałość, ja go zagruntowuję, bo na mojej cerze takie cuda inaczej nie trzymają się przez cały dzień. Na pewno świetnie będzie się trzymał u posiadaczek skóry suchej i normalnej.


Takie cudo kupić możecie tylko w Drogeriach Natura za 14,99 zł (5,2 g). Polecam gorąco!

Jak Wam się podoba ten efekt? Lubicie rozświetlacze w kremie? Macie już to cacko? :)

Zachować lato na dłużej - NYX Butter lipstick w odcieniu Sweet Tart

$
0
0
Jestem pomadkową maniaczką i nie boję się do tego przyznać. Uwielbiam wszelkiego rodzaju mazidła, choć najmocniej te dające widoczny, intensywny kolor. Wbrew pozorom nie są to jedynie pomadki w płynie, czy też typowe kremowe lub matowe w sztyfcie, moc koloru mogą dać nam również te nawilżające! Choćby przepiękna sztuka z NYX - Butter Lipstick w odcieniu Sweet Tart.


Zwykle pomadki nawilżające nadają ustom subtelny odcień, często są półtransparentne, a także wyjątkowo nietrwałe. Ta sztuka zaś nie tylko trzyma się wyjątkowo dobrze, ale też ma całkiem fajną pigmentację, choć krycie w dalszym ciągu niepełne. Właściwości jak na taki produkt przystało są godne uwagi - nie wysusza on skóry ust, ale delikatnie ją nawilża, nie podkreśla także niedoskonałości. Nie zauważyłam, by pomadka w jakiś szczególny sposób się rozpływała czy nieestetycznie się zjadała, nosi się wyjątkowo dobrze! Oczywiście nie można tutaj oczekiwać, by kolor zachował się na ustach przez cały dzień, mimo to w tej kwestii nie jest wcale źle ;) Wykończenie zachwyca mokrawym blaskiem!


Sweet Tart to cudowny, soczysty odcień - mocnego, średniego różu z leciutką domieszką koralu i maliny. Bardzo twarzowy i wyjątkowo letni kolor. Choć oczywiście - co kto lubi, każdy kolor w końcu można nosić przez cały rok, nikt nam tego nie zabroni ;)


Konsystencja jest dość śliska, pomadka gładko sunie po ustach, ale w przeciwieństwie do innych jej podobnych, ta się nie rozpływa, sztyft zaś trzyma formę.


Kosmetyki NYX kupicie w butiku w Warszawie w Galerii Mokotów, niedługo zaś również w Poznaniu i Krakowie. Z tego co czytałam na fan pagu NYXa, sklep internetowy ma powstać do końca tego roku!

Jak Wam się podoba ten odcień? Lubicie nawilżające pomadki?

Rock it girl!

$
0
0
Już niedługo, jeszcze trochę, wyczekiwana zawsze przeze mnie moja ulubiona pora roku - przepiękna, nostalgiczna, przepełniona ujmującymi barwami jesień. Wraz z oczekiwaniem nachodzi mnie na jesienne kolory w makijażu. I kiedy chciałam zmalować coś typowego dla tej pory roku, wyszedł mi po raz kolejny typowy dla mnie, granatowo-śliwkowy makijaż. Nic nie poradzę - kocham to połączenie! Mam nadzieję, że i Wam się spodoba ;)


Użyłam:
oczy: pojedyncze cienie Pierre Rene - 102 Luna, 60 Jeans, 65 Arctic Night, 100 Mysterious, baza pod cienie Artdeco, żel do brwi Bell, maskara Maybelline Lash Sensational Luscious, cień do brwi KOBO Ash, czarna kredka Sensique, cień KOBO - 201, cienie Melkior - Ethereal, Deep Sea, Prune, 
twarz: brązer z palety do konturowania NYX, zielona baza pod makijaż NYX, korektor pod oczy - Catrice Liquid Camouflage Porcellain, podkład L'Oreal Infallible 24H-Matte, podkład Catrice All Matt Plus - Light Beige, korektor KOBO Perfect Cover Stick, puder My Secret Face Matt Powder, róż Artdeco, rozświetlacz Artdeco Arctic, puder sypki KOBO, 
usta: konturówka My Secret - Marsala, pomadka NYX Soft Matte - Transylvania.

A jaki jest Wasz ulubiony jesienny makijaż? :)

Pink Doll and dots

$
0
0
Moja miłość do hybryd nie mija. Cóż się dziwić, jeszcze nigdy malowanie paznokci, choć dłuższe, nie sprawiało mi tyle radości. Teraz już podczas malowania wiem, że będę mogła się cieszyć idealnymi pazurkami przez długi czas! Po ostatnich smutasach, i z racji tego, że lato powoli się kończy, postanowiłam, że zmaluję coś żywego, radosnego i jednocześnie uroczego. Mój wybór padł na niekwestionowanie piękny lakier hybrydowy - Semilac w odcieniu Pink Doll 033.


Pink Doll to idealne, neonowe połączenie soczystego różu i orzeźwiającego pomarańczowego koloru. Jest po prostu obłędny i szalenie, nieprzerwanie mi się podoba. Pięknie wygląda zarówno solo, jak i w różnego rodzaju połączeniach (z bielą po prostu wymiata!). Ja tym razem postawiłam na całą moc tego niezwykłego neonka, pomalowałam nim wszystkie paznokcie, prócz tego na palcu serdecznym. Na nim zadomowił się równie ujmujący odcień - Biscuit 032, który stał się bazą pod kropeczkowe wariactwo. Od dawna mam już sondy do zdobień, ale prawdę mówiąc nie używałam ich jeszcze. Nie chciało mi się nigdy bawić w zdobienia na zwykłych lakierach, z którymi musiałam się po kilku dniach żegnać, tak teraz, gdy hybrydy trzymam właściwie, ile tylko chcę, z chęcią ćwiczę różnego rodzaju zdobienia. A wiadomo - praktyka czyni mistrza, więc moje pierwsze "kropeczki" idealne na pewno nie są. Postawiłam na multikolorowe kwiatki "pływające" w równie barwnych solo-kropkach.. Żeby całość miała ład i skład, paznokieć kciuka również przyozdobiłam kropeczkami, ale w mniejszej, mniej nachalnej ilości. Mnie się efekt szalenie podoba i na pewno nie jest to moja ostatnia zabawa z sondami! 


Do owych kropek użyłam lakierów: Semilac Nude Beige Rose 057, Semilac Strong White 001, Semilac My Love 026, Semilac Bubblegum Pink 060, Semilac Banana 023, Semilac Biscuit 032, CHIODO Pro Juliy 061, a także zwykłej, szeroko dostępnej sondy do zdobień :)


Mam nadzieję, że ta "stylizacja" spodoba się Wam równie mocno! :)

My Secret Face'n'Body Bronzing Powder

$
0
0
Niech Was nie zdziwi nazwa na wieczku, dzisiejszy produkt to oczywiście jedna z nowości marki My Secret - Face'n'Body Bronzing Powder. Brązer dość nietypowy, w końcu rzadko kiedy spotyka się brązery wypiekane i rozświetlające, jednocześnie zachowane w tak ciekawym, chłodnym odcieniu. A jednak - i takie cudo da się stworzyć, co więcej produkt sprawdza się wyśmienicie!


Jestem zaskoczona, nie sądziłam, że moja trudna cera - tłusta, z rozszerzonymi porami i licznymi niedoskonałościami, polubi się tak mocno z rozświetleniem. A jednak, zakochana jestem po uszy w rozświetlaczach, subtelnie rozświetlających podkładach i pudrach, a teraz doszedł jeszcze do tego brązer. Face'n'Body Bronzing Powder to kosmetyk wyjątkowy, choć jest wypiekany, jednocześnie ma cudowną, jedwabistą, lekko nawet kremową konsystencję, i w przeciwieństwie do innych wypiekańców - nie pyli jak szalony. Co więcej ma dobrą pigmentację, nie jest ona szalona, bo jak zapewnia producent, ma spełniać się zarówno do rozświetlania twarzy, brązowienia jej, jak również konturowania - stopień nasycenia brązera można więc spokojnie dostosowywać do potrzeb, kolor da się łatwo budować. Wykończenie jest wbrew pozorom subtelne - rozświetlenie jest bardzo delikatne, naturalne, można powiedzieć, że to taka satyna. Roztarty na skórze wygląda oszałamiająco i nie odznacza się.


Odcień, jak już wspominałam, należy do wyjątkowych - rzadko kiedy widuję (choć ostatnio na szczęście coraz częściej) brązery o tak cudownie chłodnych, szalenie neutralnych kolorach. Ten tutaj to cudowne, rozbielone kakao, brąz średnio-ciemny, bez żadnych ciepłych domieszek, ale też i bez szarości czy fioletu.To brąz idealny! Pięknie wygląda nawet na bladej skórze jak moja. Genialnie się rozprowadza, już podczas nakładania na twarz widzę, że ona praktycznie sam się rozciera, nie tworzy smug, plam, nie odznacza się, wygląda po prosty zaskakująco dobrze. Jestem pod wrażeniem!


Starałam się jak najlepiej oddać jego urok na zdjęciach, jednak zrozumcie, że jest to naprawdę trudne - dlatego lepiej przez zakupem obejrzyjcie go sobie w sklepie, żebyście były całkowicie pewne, że właśnie taki produkt jest dla Was. 


Brązer kupicie oczywiście tylko w Drogeriach Natura za cenę 15,99 zł. Polecam gorąco mu się przyjrzeć!

Lubicie rozświetlajace brązery? Jakie są Wasze ulubione? :)

Maybelline The Nudes Palette

$
0
0
Odcienie nude zawsze są w modzie. Bez nich także nie da się po prostu obejść czy to przy tworzeniu codziennego jak rónież wyjściowego looku. Są taką idealną bazą, podłożem na którym się buduje ciekawsze lub po prostu... bardziej kolorowe maziaje. Ale nie tylko - równie dobrze prezentują się solo, mniej lub bardziej skomplikowane kompozycje. Coraz więcej jest na szczęście na rynku paletek cieni, zawierających przeróżne nudziakowe kompozycje - mamy więc z czego wybierać! W moje ręce wpadła nowość (w Polsce) od Maybelline - paletka cieni The Nudes.


Jak widzicie, team Maybelline Polska zrobił mi nie lada niespodziankę - jeszcze nigdy nie miałam kosmetyku przyozdobionego nazwą mojego bloga! Mega fajne :D Dzięki temu ta paletka stała się taka bardziej moja, "mojsza".


Przyznaję, że kompozycja kolorystyczna, cały dobór odcieni jest naprawdę fajny i niekoniecznie typowy. Mamy tutaj przede wszystkim kilka "podstawowych" cieni, jak matowy krem ("cielak"), matowy beż (rozbielone kakao) idealny do podkreślania załamania czy jako cień transferowy, dwa matowe brązy - jeden nieco cieplejszy, kakaowy, drugi ciut ciemniejszy, chłodniejszy, idealny do przyciemniania makijażu oka, a także matowa czerń, która ma całkiem niezłą pigmentację i sprawdza się choćby do przyciemniania linii rzęs. Mamy więc 5 matów!

Następnymi w kolejce są oczywiście cienie błyszczące. Są tutaj typowe delikatesy! Jak choćby ten cudowny, lekko połyskliwy neutralny beż, nieco cieplejszy od tego matowe, a przynajmniej pozbawiony fioletowych podtonów. Czy też drugi ciepły beż, lekko złocisty zarówno w odcieniu jak i poświacie, który ma nieco mocniejszy połysk od poprzednika. A kolejce są typowe perły - śliczne, jasne, żółte złoto, ciemny ciepławy, lekko czekoladowy brąz oraz prześliczny szampański i delikatnie łososiowy cudak.

Ostatnimi w kolejce są dwa chyba najbardziej wyjątkowe cienie w paletce. Pierwszym z nich jest piękne stare złoto, lekko oliwkowe, ciemne, przybrudzone, które swoim wykończeniem przypomina niemal cienie metaliczne. A na koniec zostawiłam perełkę - cudownie piękny duochrome z rozświetlającymi, dużymi drobinkami. Jest to przepiękny jasny kremowy, który cudnie mieni się na brzoskwiniowo, różowo, złoto.




Jak więc widzicie pod względem odcieni i wykończeń, ta paletka jest wyjątkowo urokliwa.


Jeśli chodzi o formułę tutaj mam nie lada zagwozdkę. Z jednej strony cienie są wyjątkowo przyjemne, mega kremowe w dotyku. Fajnie rozprowadzają się na skórze, naprawdę przyjemnie mi się je swatchuje. Niemniej jednak, gdy przychodzi do malowania oka... tutaj nie jest już tak cudownie. Cienie słabo "przyklejają się" do powieki nakładane pędzlami (choć oczywiście nieco lepiej sprawują się tutaj te z syntetycznym włosiem), szczególnie do powieki odtłuszczonej i przypudrowanej. Podczas nakładania niestety potrafią się nieco osypywać, nie widocznymi drobinkami, a całą mgiełką koloru, więc na to trzeba wyjątkowo uważać. Co więcej nie da się niestety tych cieni "nadbudowywać" - trudno pogłębić kolory, a niemal wcale nie da się nałożyć jednego na drugi. Na pewno metodą byłoby stosowanie ich na mokro - lecz ja jestem wyjątkowo leniwa, jeśli o to chodzi. Na duży plus zaś przemawia fakt, że bardzo fajnie i wyjątkowo ładnie się rozcierają - tworzą piękną mgiełkę koloru i są wprost stworzone do codziennych, lekkich "smoczków" i innych delikatesów.

Na przykład takich:



Pojemność cieni to 9,6 g, a sama paletka wykonana jest z cienkiego, lichego wręcz, błyszczącego plastiku. Nie byłabym zła na to opakowanie, gdyby nie fakt, że już, nie mam pojęcia jak gdzie kiedy, mi popękało. A bardzo dbam o swoje rzeczy. Na korzyść paletki nie przemawia także jej cena - zaczyna się od ok. 50 zł, plusem jest jednak szeroka dostępność.


Na pewno paletka bardziej sprawdzi się u mniej wymagających kobiet, które cenią sobie uniwersalne, naturalne odcienie, idealne do stworzenia delikatnego, zarówno dziennego jak i wieczorowego mejkapu. Ja przyznam, że zawiodłam się na formule, i po paletkę będę raczej sięgać właśnie do szybkich dziennych dymków, na pewno nie do zabaw z makijażem.


A Wam jak się podoba ta paletka? :)

Plum plum plum

$
0
0
Co jak co, ale śliwkowy dymek jest dla mnie nieodzownym elementem jesieni. Wprawdzie nie tylko uwielbiam go o tej porze roku, ale właśnie wtedy męczę go najmocniej. Tym razem postawiłam na ciemne odcienie śliwkowe - zarówno te cieplejsze jak i chłodniejsze, dodałam nieco oberżyny, ociepliłam całość lekką brzoskwinią oraz przyczerniłam dla mocniejszego efektu. Sięgnęłam po dawno nieużywane, ale świetne cienie - m.in. piękne maty KOBO z którejś poprzedniej, jesiennej kolekcji, cudowny pigment Enchanted z Makeup Geek, metaliczny fiolet z Pierre Rene, czy też opalizujący pyłek z KOBO. Na ustach tym razem odrobinę spokojniej - matowa pomadka w cudownym różowym odcieniu, o której pisałam TUTAJ.

Mam nadzieję, że moja propozycja śliwkowego smoky eye spodoba się Wam równie mocno jak mnie! ;)


Użyłam:
oczy:baza Artdeco, cienie KOBO Professional - 145, 104+105, 141, 114, Sensique 155 Velvet Touch i Brownish Violet, pigment Makeup Geek - Enchanted, pyłek KOBO - Sea Shell, cień Pierre Rene Chic - Mysterious 100, cień do brwi KOBO - Ash, żel do brwi Bell, maskara Maybelline Lash Sensational Intense Black, czarna kredka My Secret, liner w płynie Melkior, 
twarz: My Secret Face Matt Powder, My Secret Face'n'Body Bronzing Powder, róż Artdeco, zielona baza NYX, rozświetlacz L'Oreal True Match - Icy Glow, puder sypki transparentny KOBO, korektor Catrice Liquid Camouflage Porcellain, korektor KOBO Perfect Cover, podkład Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, 
usta: Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick nr 03. 

Lubicie śliwkowe smoky eyes? :))

Klasyczna czerwień - NYX Suede w odcieniu Kitten Heels

$
0
0
Ktoś powiedział jesień? Tak! To już niedługo :) I nie wiedzieć czemu, choć zwykle ta pora roku nastraja mnie na wszelakie śliwki, teraz mam ogromną ochotę na rzadko używane przeze mnie, czerwienie! Jak się pewnie domyślacie, najczęściej lądują u mnie na ustach. Wbrew pozorom, stosunkowo wcale nie mam dużo czerwonych mazideł do ust - zawsze się przed nimi wzbraniałam w obawie, że będą źle wyglądać na moich małych ustach. Ale wiecie co? Co za różnica, jakie mam usta, ważne jest, że ja się dobrze czuję w mocnych kolorach! Choćby w oszałamiająco pięknym odcieniu Kitten Heels - Liquid Suede NYXa.


Kitten Heels to wbrew temu, co pokazują zdjęcia, czysta, neutralna i nie aż tak ciepła czerwień. Wydaje mi się też, że na żywo jest też odrobinę ciemniejsza, kolor bardziej głęboki. W każdym razie to czysta, piękna średnia czerwień bez domieszek niebieskich tonów, z niewielką ilością pomarańczowych. Jak na serię Suede przystało, pigmentacja pomadki powala. Wystarczy naprawdę niewiele, żeby idealnie pokryć usta mocnym kolorem. Co więcej mamy tutaj do czynienia z formułą, która nie powinna specjalnie wysuszać ust, ani podkreślać ich niedoskonałości. Na wyschnięcie pomadki i bardziej matowy efekt trzeba chwilę od aplikacji odczekać, właściwie dłuższą chwilę. Potem trzyma się całkiem nieźle, choć jak każdej szmince zagraża tłuszcz, nie przetrzyma więc spaghetti czy pizzy ;)) Zjada się jak wszystko inne, od wewnątrz, w zależności od tłustości jedzenia szybciej lub wolniej.


NYX szturmem zdobywa Polskę, jakiś czas temu został otwarty pierwszy, pełno asortymentowy butik w Polsce - w Warszawie, w Galerii Mokotów, obecnie produkty kupicie także w pop-up storze w Krakowie, a niedługo w butiku w Poznaniu.

Jakie są Wasze ulubione czerwone pomadki? :)

Błyszczyki My Secret Shocking Lip Lacquer

$
0
0
To, że jestem fanką intensywnych kolorów na ustach, wiecie na pewno. Gdy tylko dotarła do mnie paczuszka z nowościami od Drogerii Natura, oczy zaświeciły mi się na widok tych cukierasów - nowe błyszczyki My Secret Shocking Lip Lacquer potrafią zawrócić w głowie. Spójrzcie tylko na te kolory!


Kolekcja liczy sobie 11 błyszczyków - mamy tutaj naturalne odcienie począwszy od róży, przez piękne korale, na beżach kończąc. Są tu zarówno te mocniej napigmentowane jak i półtransparentne, jedne są zupełnie kremowe, inne posiadają lekki shimmer już większe drobinki. Wszystkie jednak łączy piękny "mokry" blask oraz zdumiewająca formuła. Błyszczyki mają jakby żelową konsystencję, nie są zbyt rzadkie, raczej nazwałabym je przyjemnie gęstymi, przez co dobrze się rozprowadzają i o dziwo pozostają na swoim miejscu na długo. Oczywiście zjadają się dużo szybciej niż choćby płynne szminki, jednak jak na błyszczyki trwałość jest bardzo fajna. Mają delikatnie słodki, jakby różany aromat. Kleją się znośnie - nie spotkałam się jeszcze z żadnym błyszczykiem, który by się nie kleił, ale ten akurat należy do tych i mniejszym kalibrze. Szalenie mi te produkty przypominają, świetne zresztą, błyszczyki Pierre Rene (kiedyś CHIC Gloss, obecnie po prostu Lip Gloss). Mają jednak od nich zgrabniejsze opakowania, bardziej poręczne, i wygodniejszy aplikator - nie krótki i gruby, a nieco dłuższy i odpowiednio wyprofilowany.

Przyjrzyjmy się więc poszczególnym odcieniom! :)

301 Red Grape

Soczysty czerwono-różowy odcień, w którym pływa mnóstwo niebieskawych i chłodno-różowych drobinek, na pewno zalicza się do tych bardziej odważnych propozycji. Nasycenie jest na dobrym poziomie, jedna warstwa błyszczyka wystarczy, żeby odpowiednio podkreślić usta.


302 Fuchsia

Mój faworyt! To piękny, nieco chłodniejszy, średni róż z ciapką fioletu w sobie, ma cudowną pigmentację i świetnie kryje. 


303 Mauve

To kolejny ciekawy odcień. Znów mamy do czynienia z chłodnym różem, jednak jest on bardziej zgaszony od poprzedniego, ma w sobie więcej z fioletu. Krycie i pigmentacja również są świetne.


304 Sweet Nude

To jedna z ciemniejszych propozycji marki w tej kolekcji - śliczny beżowo-różowo-brązowyodcień z kapką bordo i delikatnym, rozświetlającym, chłodnym shimmerem. Tutaj także pigmentacja i krycie pozytywnie zaskakują!


305 Honey Nude

To śliczny ciepły beż z nutą czerwieni i delikatnym, rozświetlającym shimmerem. Krycie ma półtransparentne. 


306 Nude To Go

To niezwykle subtelna propozycja - śliczny jasny beżowo-morelowy odcień z mnóstwem złotych (ale też srebrnych, i różowych, i błękitnych), rozświetlających drobinek. Pigmentacja jest słabiutka, ale to jest właśnie urok tego błyszczyka. 


307 Melon

To śliczny brzoskwiniowy odcień. Jest kremowy, bezdrobinkowy i ma średnią pigmentację. 


308 Coral

Czyli tak, jak nazwa wskazuje, lekki jasny koral z chłodnym (różowo-srebrnym) shimmerem


309 Wild Rose

To taki soczysty koralowy róż, nie posiada żadnych drobinek, a pigmentację ma całkiem niezłą ;). 


310 Coral Red

Tym razem mamy do czynienia z malinową wersją koralu, jest nieco chłodniejszy, mocniejszy, ciemniejszy i piękny! Ma przyzwoitą pigmentację na dobrym poziomie. 


311 Bright Hibiscus

To śliczny, ciepławy, soczysty i bardzo słodki róż. Ma pigmentację na dobrym poziomie. 


Tak zaś prezentują się na swatchach na dłoni, numerki ułożone kolejno od prawej 301-311.



Błyszczyki te kupicie tylko w Drogeriach Natura za zawrotną cenę 11,99 zł (za 7 ml produktu). Nic tylko kupować! :))

Jak Wam się podobają te odcienie? Na który byście się skusiły? :)

All you need is GLOV!

$
0
0
Zmywanie makijażu nie zawsze należy do najprzyjemniejszych czynności w ciągu dnia. Co więcej, nie zawsze mamy na to wystarczającą ilość czasu. Kiedy padamy z nóg, zmęczone po cały dniu pracy i biegania po mieście, ostatnie o czym myślimy to dokładnie oczyszczanie twarzy z makijażu. A jednak, jest to bardzo ważny element, o ile nie najważniejszy, naszej pielęgnacji. Na przeciw nam wychodzą przeróżne "wynalazki" w tej dziedzinie - na przykład cudowne rękawice GLOV


Nie sądziłam, że kawałek dziwnego materiału, podobnego do tego, z których wykonane są szmatki do czyszczenia okien, może być tak zaskakująco efektywny! A jednak, moja piękna rękawica GLOV On-the-go Color Edition w radosnym odcieniu Party Pink sprawdza się, wbrew moim obawom, wyśmienicie. Wcale nie przesadzam. Jedyne, czego prócz niej potrzebujemy to... woda. Tak, tak, jedynie za pomocą zmoczonej, puchatej rękawicy pozbędziemy się nawet najcięższego makijażu. Cacko to świetnie sobie radzi z grubą warstwą kryjącego podkładu, masą ciemnych, kolorowych, świetnie napigmentowanych cieni, czarnym jak smoła tuszem do rzęs, choć miewa malutkie problemy podczas usuwania wodoodpornych kosmetyków. Świetnie oczyszcza cerę, nic na skórze nie zostaje, ba! nic nie osiada się nawet w porach skóry! Ogólnie rzecz biorąc, radzi sobie doskonale - jestem pod ogromnym wrażeniem. 


Uwielbiam używać tego gadżetu pod prysznicem, szybko i łatwo pozbywam się w ten sposób nawet największej tapety, a wiecie, że mocne makijaże to ja lubię wyjątkowo mocno ;) Po każdym użyciu należy rękawicę umyć za pomocą mydła - używam zwykle szarego, ostatnio, żeby przyspieszyć cały proces, sięgam po... żel pod prysznic. Produkt ma jednak swoje minusy, dla mnie jest to bardzo długi czas wysychania. Jest to naprawdę irytujące. 


GLOV on-the-go to jak dla mnie najfajniejsza opcja ze wszystkich dostępnych, GLOV oferuje również "paluszkowe" wersje do zmywania makijażu oczu, i duże, kwadratowe, tzw. komfortowe. Moje cacko kosztuje 39,90 zł, nie jest to szalona cena - pamiętajcie jednak, że wedle zaleceń producenta, rękawicę powinno się wymieniać co trzy miesiące.

Ze swojej strony polecam wypróbować - szczególnie niedowiarkom. Zakochacie się w tym produkcie!

Tak więc... GLOV is all you need! ;)

A Wy znacie te produkty? Lubicie ich używać? :)


Roses are pink

$
0
0
Roses are pink, true love is pure,
nothing is better than new manicure!*

Zgodnie z tą dewizą, prezentuję Wam mój najnowszy manicure. Po rażących w oczy neonach, naszło mnie na coś bardziej subtelnego, ale nie koniecznie nudnego. Zachciało mi się odrobiny romantyzmu!


Jasny, zgaszony róż był oczywistą oczywistością w tym przypadku, zestawiłam go z czernią podług pewnej naklejki wodnej, która zawróciła mi w głowie. Piękne jasnoróżowe róże na czarnym tle przyozdobiły więc moje paznokcie palców serdecznych, te na kciuku i środkowe są potraktowane jasnym różem i przyozdobione czarnymi kropeczkami (ach te sondy, big love), reszta paznokci jest czarna, z czego ten na palcu wskazującym adekwatnie odpicowałam jasnoróżowymi kropkami, dla zasady.


Te piękne naklejki pochodzą oczywiście z AliExpress - tam wybór jest przeogromny i kupicie je najtaniej. Nie powiem, żeby zabawa z takimi "całymi" naklejkami była dla mnie łatwa. Na pewno przydaje się cierpliwość, dużo czasu i... precyzyjne nożyczki. Ważne jest, żeby naklejkę aplikować na jasny lakier (ja jako bazy użyłam odcienia Nude Beige Rose z Semilaca) i odtłuścić płytkę paznokcia, następnie najlepiej uklepać, wygładzić, po czym trzeba koniecznie zabezpieczyć całość topem.


Wiem, że mówiłam, że nie polubiłam się jakoś szalenie z lakierem CHIODO Pro w odcieniu Caffe Latte 003. Nadal mam ogromne obawy o to, jak się będzie ściągał (zapewne zdecyduję się po prostu na spiłowanie go), jednak jego odcień jest tak ładny, tak ujmujący oraz tak wyjątkowo przyjemny w noszeniu, że nie potrafiłam się mu oprzeć. Wbrew temu, ze nie miałam wcześniej większych problemów z czarnym lakierem - Semilac 031 Black Diamond, tym razem nie obyło się bez zabawy. Podczas jego nakładania i utrwalania naprzeklinałam się wyjątkowo soczyście - trudno mi było nałożyć go idealnie (podciągnąć równiutko do skórek), nie porozlewać, sprawić by się nie ściągał z końcówek, a co gorsza nie marszczył pod lampą. Widocznie to nie był mój dzień - wiem przecież doskonale, że tak mocno napigmentowane lakiery wymagają lżejszej ręki, większej precyzji, cieńszych warstw i nieco więcej uczucia. Ale stało się - namęczyłam się za wsze lakierowe czasy.


Wysiłek jednak się opłacił, mani wygląda chyba całkiem przyzwoicie? :)

*Dzieło własne, objęte prawami autorskimi :DDD Przed nim była setka innych wersji - rzecz jasna.

Jak Wam się podoba? Lubicie takie czarno-różowe połączenia? :)

L'Oreal True Match Highlight - Icy Glow

$
0
0
Rozświetlacze to mój konik. Ba, nawet kucyk! Taki tęczowy rzecz jasna. Uwielbiam rozświetlacze, uwielbiam rozświetlać, błyszczeć się (tam gdzie chcę rzecz jasna) oraz te wszystkie cacka, dzięki którym tak piękny blask mogę uzyskać. Co więcej, lubuję się też w różnych odcieniach rozświetlaczy, kręcą mnie ostatnio te nietypowe, ale prawdę mówiąc, żadnego dziwadła jeszcze nie dorwałam ;) Wracając jednak do tematu - rozświetlacze zaczęłam już właściwie kolekcjonować, mam ich coraz więcej, a wszystkie kocham! W moje rączki wpadło kolejne cacko, mianowicie nowość - L'Oreal True Match Highlight w odcieniu Icy Glow.


Widziałam, że w Polsce dostępne są dwa odcienie rozświetlacza True Match Highlight - wybieramy go w zależności od karnacji. Ten drugi zdecydowanie przeznaczony jest do posiadaczek ciemniejszej cery, bo na bladej by się za nadto odznaczał. Moja wersja to natomiast Icy Glow, czyli kombinacja trzech jasnych, nawet bardzo jasnych kolorów. Mamy tutaj więc:
- w najmniejszym trójkąciku zgaszony błękit z malutkimi drobinkami, ma dość puszystą konsystencję, i niezłą pigmentację, blask zaś subtelny
- w nieco większym trójkąciku - nieco srebrzysta biel, która pięknie lśni, także ma w sobie (mało zauważalne, ale zawsze) malutkie drobinki, i również ma lekko puszystą konsystencję, choć wydaje mi się, że trochę lepiej się nakłada,
- największy "kawałek" rozświetlacza to istne cacko - bardziej kremowe i zbite, nieco metaliczne w wykończeniu, bardzo jasne złoto-szampańskie cudo.


Efekt dla niektórych może być zbyt biały, ja akurat jednak jestem fanką takiego rozświetlenia, i często pasuje mi ono do makijaży. Oczywiście sprawdzi się też bardziej przy bladych i jasnych cerach, przy ciemniejszych będzie się mocniej odznaczać.

Całość jest więc jaśniutka, raczej chłodna i w zależności od nałożenia - albo subtelnie błyszcząca, albo wręcz "mokra". Muszę przyznać, że przepięknie wygląda na skórze! Rozświetlacz potrafi pylić, i to mocno niestety. Niekoniecznie dobrze trzyma się pędzla, szczególnie takiego z naturalnym włosiem, dużo łatwiej nałożyć go pędzle z włosiem syntetycznym albo opuszkami palców. Dużo lepiej "klei" się do tej lepiej nawilżonej cery, niż do tej suchej.


Mam wrażenie, że trwałość jest trochę gorsza od moich innych rozświetlaczy, że nie wtarty zbyt mocno w skórę rozświetlacz, nie trzyma się idealnie przez cały dzień, a nieco traci na blasku

Jeśli chodzi o opakowanie - nie należy ono do najbardziej efektownych, ale wygląda znośnie. Srebrna, lustrzana obwódka z przezroczystym wieczkiem, i dodatkowy schowek na pędzelek i lusterko to właściwie wszystko. Osobiście nie przepadam za udziwnieniami, lubię proste, klasyczne puzderka.


Produkt ten kosztuje ok. 50 zł, na pewno będzie wydajny, ma też aż 9 gram pojemności, ale jak wiecie podobne kosmetyki możecie kupić za dużo mniej. Wybór należy do Was :)


Jak Wam się podoba ten rozświetlacz? Lubicie tak jasne jego odcienie? Jakie są Wasze ulubione rozświetlacze? ;)

My Secret Bronze'n'Blush Contouring Palette

$
0
0
To nieco nieszczęśnie wyglądające duo, które widzicie na zdjęciach, to oczywiście jedna z nowości marki My Secret Bronze'n'Blush Contouring Palette. W moim ulubionym (choć nie wytrzymującym niestety wszystkiego) okrągłym i płaskim opakowaniu z przezroczystym wieczkiem znajdują się dwa prasowane produkty do twarzy, przeznaczone do... konturowania rzecz jasna - brązer oraz róż do policzków.


Róż od razu bardzo mi się spodobał - jest różowy i ciepły, nie bardzo blady ale raczej jasny, lubię efekt jaki daje na skórze, takich naturalnych rumieńców. Brązer zaś, bardziej do konturowania, jak dla mnie służy do ocieplania - jest całkiem chłodnawy, ale ma w sobie oliwkowe tony. Przypomina mi brązer My Secret występujący solo - bronzing powder for contouring, ale jest od niego trochę jaśniejszy i bardziej biszkoptowy. Na mojej bladej skórze może się trochę odznaczać, ale na pewno dużo lepiej będzie się prezentował na tej lekko opalonej. Oba produkty są oczywiście całkowicie matowe, jest to ładny, wtapiający się w skórę mat - nie odznacza się na skórze, i nie będzie oczywiście podkreślał niedoskonałości.

*Róż w rzeczywistości jest cieplejszy niż pokazują to swatche.

Wbrew pozorom, produkty te nie mają suchej i tępej konsystencji, wręcz przeciwnie, jest ona całkiem przyjemna w dotyku, powiedziałabym nawet, że lekko jedwabista. Są bardzo dobrze napigmentowane, trzeba więc uważać, żeby nie nałożyć za dużo produktu, bo później trudno będzie usunąć jego nadmiar - niemniej jednak rozcierają się fajnie, bez plam, więc o to martwić się nie trzeba. Podoba mi się to, jak wyglądają na skórze, jakby się w nią wtapiają i specjalnie mocno nie odznaczają się.

Poniżej efekt na twarzy - po lewej tylko brązer, po prawej wraz z różem. Prawda, że ładnie się prezentują? ;)


Trwałość jest świetna. Trzeba przyznać, że produkty My Secret od pewnego czasu trzymają poziom i trudno im cokolwiek zarzucić. Cena także jest zawsze przyjemna - to jedynie 15,99 zł za wydajne, mocno napigmentowane 8,4 g ;) Jak dla mnie warto!


Jak Wam się podoba to duo? Używacie takich mini paletek? :)


Simple - Szeherezada & Night Euphoria

$
0
0
Ogarnęła mnie jesienna nostalgia, całkowicie już pochłonęła. Sięgam więc do szafy, wyciągam grube swetry, i z kubkiem ciepłego napoju w dłoni zanurzam się w myślach i marzeniach, tonących w pięknych i głębokich, przybrudzonych i zgaszonych barwach. Jak w głowie, tak na paznokciach! Tym razem bez większych udziwnień, przepiękny i jakże zgrany duet lakierów hybrydowych (oczywiście) - SEMILAC Szeherezada oraz Night Euphoria.


Oba kolory lakierów szalenie mi się podobają. Night Euphoria nr 148 wpadł mi w oko, i wciąż w nim siedzi, od czasu nie tak dawnej premiery. Ujął mnie swoją tajemniczą nutą i zachwycił wnętrzem. To bardzo ciemna baza, która z daleka wygląda trochę jak czerń, głęboka śliwka z nutą brązu i borda, w której zanurzony jest drobny brokat w kolorze fuksji. To wbrew pozorom niezwykle szlachetna mieszanka. Drobinki mienią się pięknie w sztucznym świetne oraz w słońcu, są też dostrzegalne w świetle dziennym - jednak prezentują się o niebo subtelniej. 

Mam wrażenie, że lakier ten jest nieco bardziej gęsty od pozostałych, zapewne to "wina" owych drobinek. Nie miałam z nim większych problemów podczas malowania, jednak oczywiście musiałam pamiętam, że mam do czynienia z ciemną sztuką, przez co warto nakładać ją z większą uwagą. Do idealnego pokrycia płytki wystarczyły mi dwie cienkie warstwy. 


Drugi, oszałamiająco piękny odcień, to Szeherezada nr 123. Od razu Was przeproszę, bo zdjęcia nie do końca oddają jego właściwą barwę - ogromnie trudno było mi ją uchwycić. Spieszę jednak z opisem! To cudowny kolor, w którym zakochałam się od pierwszego spojrzenia. Oglądając zdjęcia w Internecie nie byłam przekonana do niego w 100%, bałam się, że będzie zbyt czerwony. Teraz wiem, że to wina zdjęć, nie odcienia samego w sobie. Dla mnie jest to głęboka, ciemna i niezwykle zmysłowa malina. Doszukuję się w niej nut fioletowych i wiśniowych, ale nie stanowią one dla mnie bazy tego lakieru. Wykończenie jest kremowe, dzięki czemu kolor wydaje się być jeszcze bardziej szlachetny. W sztucznym świetne wybijają z niego cieplejsze tony, bliżej mu wtedy do czerwieni, ale to nadal jest róż. Chyba naklejka na produkcie najlepiej oddaje ten odcień :P.

Jeśli chodzi o aplikację, tutaj już nie miałam żadnych problemów. Nałożyłam dwie cienkie warstwy i wydaje mi się, że tyle wystarczy. Tym razem więc obyło się bez zgrzytu zębów ;)


Połączenie tych cudaków zachwyca mnie. Pięknie się ze sobą komponują, i chyba nie muszę już mówić, że drobinki z Night Euphoria idealnie zgrywają się z Szeherezadą. Również dzięki tym drobinkom nie miałam już ochoty na dalsze zdobienia i udziwnienia, mimo że są tu tylko dwa lakiery, całość nie wygląda nudno, ale też nie przytłaczająco. Będzie mi się je dobrze nosić!


A jak Wam się podobają te odcienie? Macie któryś z nich? ;)

Puder inny niż wszystkie - My Secret Face Matt Powder

$
0
0
Na rynku mamy coraz większy wybór przeróżnych pudrów do twarzy - poza tym, że niektóre matują, inne rozświetlają, jedne nadają kolor, a drugie są transparentne, to wszystkie służą do jednego, mianowicie do utrwalania podkładu. Jak pewnie wiecie, większość podkładów wymaga przypudrowania, a właściwie wszystkie fluidy i korektory utrwalone pudrem zyskują na trwałości. Jest to więc produkt niezbędny, który po prostu trzeba mieć, jeśli tylko chcemy, by nasz makijaż był nieskazitelny przez cały dzień, lub też nie zniknął z twarzy po kilku godzinach od nałożenia. Większość tych pudrów, czy to prasowanych czy sypkich, jest uniwersalnych lub matujących, ale jeszcze nieliczne na rynku, szczególnie te łatwo dostępne, nadają się do skóry suchej i delikatnej. Wbrew swojej nazwie, takim kosmetykiem okazał się być My Secret Face Matt Powder - jedna z nowości marki.


My Secret Face Matt Powder to bardzo delikatny, niesamowicie drobno zmielony, wypiekany puder w dość jasnym, można powiedzieć bladym odcieniu. Nie jest to do końca transparentne cacko, bo nałożony w nieco większej ilości będzie trochę rozjaśniał twarz - to nie do końca musi być oczywiście wada ;) Zgodnie z obietnicami producenta, nadaje makijażowi naturalne i aksamitne wykończenie, nie jest to więc wbrew oczekiwaniom, mat - nawet do końca nie jest to pół mat. Efekt jest więc niezwykle ładny, makijaż jest jednocześnie utrwalony i nie wygląda płasko czy sztucznie. Jak widzicie na zdjęciu, nie matuje wcale mocno, nie przykrywa i nie tłumi blasku nałożonego wcześniej kremowego rozświetlacza.


Dużym plusem jest również zawartość w składzie olejku arganowego, który nie tylko wspomaga regenerację skóry, ale także sprawia, że puder jej nie wysusza. I tak też sprawdzi się genialnie jeśli chodzi o cery suche i normalne, ale ja też z powodzeniem używam go przy swojej tłustawej cerze - z tymże, należy pamiętać, że matu ten puder to niemal wcale nie trzyma, i twarz się będzie prędzej czy później świecić ;) Fajną sprawą jest na pewno nakładanie go na delikatną strefę wokół oczu, której to ten nietypowy wypiekaniec, nie podrażni i nie wysuszy.

Poniżej efekt przed nałożeniem pudru i po.


Tak więc, choć nie jest to typowy puder matujący, a nazwa właściwie wprowadza w błąd, ten delikatny i bardzo lekki puder znajdzie na pewno swoich zwolenników. Kupicie go tylko w Drogeriach Natura za cenę 14,99 zł.


Znacie ten puder? Jak się u Was sprawdza? Jakie są Wasze ulubione pudry utrwalające? :)
Viewing all 275 articles
Browse latest View live