Quantcast
Channel: Gray maluje
Viewing all 275 articles
Browse latest View live

Jane Iredale "Daytime" - neutralna paleta mineralnych cieni do powiek

$
0
0
Witam,

cienie mineralne do tej pory kojarzyły mi się (i też tylko z takimi miałam do czynienia) z wersjami sypkimi, zakręcanymi i nie do końca zawsze szczelnymi słoiczkami, które zajmują dużo miejsca w kosmetycznych zbiorach. Dlatego wybawieniem stała się dla mnie paletka mineralnych cieni Jane Iredale - mała, zgrabna i solidnie wykonana kasetka w cudnym, zgaszonym złotym kolorze, która zawiera aż 5 naturalnych odcieni. Mowa tu oczywiście o wersji kolorystycznej nazywającej się po prostu "Daytime".


Daytime jest to więc idealna kompozycja barw potrzebna do wykonania makijażu dziennego - ale prawdę mówiąc, sprawdzi się także przy makijażu wieczorowym oraz w ramach "dodatku" do innych mejkapów.


Oyster - to piękny jasny krem z delikatną nutą chłodnego, żółtego złota o ładnym, satynowym wykończeniu. Idealnie nada się do rozświetlania makijażu - wystarczy nałożyć go odrobinę w kącikach wewnętrznych oraz pod brwią.

Almond - to prześliczna, jasna, lekko zgaszona brzoskwinia o matowym (ale nie płaskim) wykończeniu. Idealnie nadaje się jako cień transferowy albo po prostu jak baza na całą powiekę ruchomą.

Cappuccino - to idealny neutralny, matowy beż w kierunku chłodnego, nie zawiera w sobie jednak nietwarzowych fioletowych tonów. Idealnie nada się do podkreślenia załamania w dziennym makijażu, albo w głównej roli w smoky eye.

Dark Suede - to świetny odcień ciemniejszego brązu (nie jest jednak zbyt ciemny), w macie o dość neutralnym odcieniu - choć mam wrażenie, że u mnie na powiece wygląda nieco bardziej ciepło niż w palecie.

Charcoal - mogłoby się wydawać, że jest to zwykła czerń, jednak tutaj mamy do czynienia z barwą węglową, bardzo ciemną szarością, która podczas rozcierania staje się delikatniejsza.


Wszystkie te cienie mają niesamowicie przyjemną, bardzo kremową konsystencję oraz szalenie dobrą pigmentację i krycie! Nie spodziewałam się po mineralnych cieniach aż tak dobrej jakości, lepszej nawet niż posiada wiele "zwykłych" cieni. A jednak, jestem pod wielkim wrażeniem zarówno tego jak dobrze się je nakłada na powiekę i rozciera, ale też tego jak świetnie trzymają się nawet na tak tłustej i trudnej (opadającej) powiece jak moja - bo używałam tej palety bez bazy pod cienie w upały i makijaż powiek zupełnie nie stracił na atrakcyjności, nie zblakł i przede wszystkim nie zrolował się!


Fakt, że cienie są tak kremowe i cudowne wpływa też zapewne na ich delikatność - jak widzicie, przyszły do mnie lekko ukruszone, możliwe że paczka mocno "latała" co w połączeniu z ich puszystą strukturą dało takie a nie inne efekty. I prawdę mówiąc, boję się trochę zabierać tę paletę w podróże, niemniej jednak, myślę, że jak odpowiednio ją zabezpieczę uniknę podobnych sytuacji.

Paletka zawiera w sobie długie i wąskie lusterko - wolałabym w sumie, aby było ono nieco większe, zajmowało też przestrzeń okienka, wtedy byłoby dużo bardziej funkcjonalne. Do zestawu dołączony jest także pędzelek, który o dziwo jest całkiem dobrej jakości - oczywiście nie wykonamy nim całego makijażu, ale on świetnie się sprawdzi do nakładania cienia na całą powiekę, a na pewno do rozświetlania kącików wewnętrznych i innych szczegółowych "robót" ;)


Przykładowe makijaże też dla Was mam!

Wersja lekka:

Wersja kocia:


Paletka kosztuje 250 złotych i można ją zakupić na stronie http://sklepjaneiredale.pl/. Wszystkie kosmetyki marki są w stu procentach naturalne, eko i mineralne ;)


Jeśli cenicie sobie świetne produkty do makijażu, które nie dość, że są ekologiczne i neutralne dla Waszej wrażliwej, delikatnej skóry, i jeszcze mogą spokojnie konkurować z profesjonalnymi - to polecam ogromnie wypróbować. 


Jak Wam się podoba ta paletka? Lubicie takie odcienie? :)

PUPA pomadka I'm Wild Fuschia nr 004 - kolekcja Soft and Wild

$
0
0
Witam,

różowe pomadki to mój mały kochany bzik. Choć przeróżnych odcieni mam już niezłą gromadkę, to wciąż poszukuję nowych, ciekawych, nietypowych, idealnych. Kończy się to tym, że jak zawsze mam Wam do pokazania mnóstwo szminkowych pięknot, dziś jedna z nich - cudowna PUPA I'm "Wild Fuchsia"o numerze 004 pochodząca z niezwykle romantycznej z nutką drapieżności, jesiennej kolekcji marki "Soft and Wild".



Wild Fuchsia to po prostu cudny, intensywny, dość słodki, neutralny róż. Jest bardzo podobny do jednego z moich ulubionych odcieni - pomadki My Secret Coral, jest jednak od niej mocniejszy, ma w sobie nieco więcej koralowych nut, a mniej tych chłodnych tonów. Takie barwy, jestem pewna, będą pasować do każdego typu urody - wszystko zależy od tego, czy lubicie takie kolory u siebie :)


Pomadka jest niezwykle dobrze napigmentowana, i choć dość zbita - jest jednocześnie kremowa i dobrze rozprowadza się na skórze. Nie zauważyłam, żeby podkreślała niedoskonałości ust jak suche skórki, raczej kryje równomiernie i nie ma pod tym względem żadnych problemów. Ma też przyjemny, subtelny miodowo-czekoladowo-karmelowo... w każdym razie - słodki zapach.


Ma piękne kremowe wykończenie, nie posiada więc żadnych drobinek, a tuż po nałożeniu jest lekko "mokra" i delikatnie lśniące. Z czasem nieco zastyga, mocno trzymając się skóry ust i jakby matowieje. Schodzi równomiernie po dłuuugich godzinach, nie straszne jej nadmierne mówienie czy picie, siłą rzeczy po bardzo tłustym jedzeniu zniknie jej większa część, ale resztka pigmentu wtopiona w skórę powinna się ostać.

Co ważne - nie wysusza ust, nie sprawia, że po paru godzinach noszenia jej mamy spierzchnięte, suche usta. Nie roluje się, nie grudkuje, nie schodzi "pamelowo", nie rozpływa się w kącikach czy poza kontur.

Jak dla mnie więc, zarówno pod względem koloru jak i zachowania czy trwałości jest bardzo dobra, chętnie więc po nią sięgam na dzień ale też na większe okazje.

Muszę jeszcze wspomnieć o opakowaniu - jest tak ładne, wręcz luksusowe, że zdecydowanie należy do tych najbardziej atrakcyjnych. Lustrzane złotko, ciekawy acz opływowy kształt, obciążony spód oraz różowe wnętrze sprawiają, że całość ma charakter naprawdę elegancki. Przyczepię się jednak do jednej rzeczy - na pomadce, choćby na naklejce od spodu brakuje mi nazwy pomadki, dobrze że choć numer jest.


Oczywiście wrażenie również robi kartonik w którym kupujemy pomadkę - kolekcja Soft and Wild w tym obszarze zupełnie nie zawodzi. Urocza panterka jest nie tylko wizualnie przyjemna, ale i sensualnie, czarne ciapki bowiem są futerkowo-aksamitne!


Szminka kosztuje jakieś 66 złotych (3,5 g) i można ją dostać choćby w Drogeriach Douglas.

Jak Wam się podoba ten odcień? Chętnie sięgacie po takie barwy?

Chocolate candy

$
0
0
Witajcie,

żeby nie było, że nie uprzedzałam - mówiłam Wam ostatnio o swoim nałogu i ciągu do brązów? Mówiłam! Tak więc przed Wami kolejny brązowy mix - dymkowaty, pozbawiony kreski i innych ostrych cięć. Mieszanka raczej chłodniejszych odcieni brązu, od średniego beżu aż po bardzo ciemny brąz (wszystkie z fajnej paletki Misslyn Chocolate Candy) - z rozświetloną podwójnie opcją błyszczącą w postaci metalicznego jasnego różu i kremu. Do tego przyciemniona brązową kredką linia wodna, tusz na rzęsach i voila - oko gotowe! W roli głównej także moja ukochana ostatnio pomadka - PUPA Wild Fuchsia ;)



Użyłam:
oczy: baza Melkior, brwi - KOBO Ash, paletka cieni Misslyn Perfect Match numer 14 Chocolate Candy, kredka Revlon Colorstay Matte Espresso, żel do brwi Pierre Rene, cień Rimmel Colorstay Matte Blush, paletka cieni PUPA Vamp! Compact Duo - numer 001, maskara KOBO Ideal Volume, 
twarz: podkłady L'Oreal True Match (nowa wersja) 1N Ivory i 2N Vanilla, puder sypki Karaja, korektor L'Oreal True Match Ivory, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, brązer KOBO Nubian Desert, róż Makeup Factory Sheer Rose, rozświetlacz Melkior Winter Glow, 
usta: pomadka PUPA Wild Fuchsia.


Obiecuję, następnym razem będzie już bardziej kolorowo! A niedługo mega jesiennie, bo bierze mnie ostatnio na zgaszone fiolety ;)) A jak Wam się podoba ten dymkowaty twór? :)

PUPA Vamp! Golden Mauve - ciemnobrązowy wypiekany cień z kolekcji Soft and Wild

$
0
0
Witam,

ach te brązy! Nie znam żadnej kobiety, która nie byłaby pod wpływem ich uroku. W końcu brązowe cienie idealnie podkreślają urodę każdej z pań - wystarczy jedynie dobrać odpowiedni odcień. Są też oczywiście szalenie uniwersalne i pasują na każdą okazję! I jak tu ich nie kochać?

Jednym z wielu brązów, jakie ostatnio wpadły w moje łapki, jest piękny wypiekany cień PUPA Golden Mauve no 001, pochodzący z nowej, jesiennej, romantyczno-drapieżnej kolekcji "Soft and Wild".


Choć nazwa nas nieco myli, ja tu widzę jedynie piękny odcień, ciemnego, chłodnego ale bez fioletowych domieszek, brązu, który pięknie mieni się w słońcu oraz sztucznym świetle. 


Jest to jednocześnie najlepiej napigmentowany wypiekany cień z jakimi miałam do czynienia. I choć jest suchy jak one wszystkie - nie jest tak pylący i nieprzyjemny w użytkowaniu, wręcz przeciwnie! Nie zauważyłam, żeby nadmiernie się osypywał podczas nakładania (wystarczy jego nadmiar strzepnąć z pędzla przed aplikacją) czy też podczas noszenia go w ciągu dnia. Świetnie kryje, nie tworzy prześwitów, rozkłada się równomiernie, co więcej dobrze rozciera. Dla mocniejszego efektu rzecz jasna można nakładać go na kajal, jednak równie dobrze wygląda solo.


Cień ten został wprost stworzony do makijażu typu smoky eye, w którym prezentuje się niezwykle efektownie. Oczywiście może być używany również jako dodatek, na pewno też fajnie będzie wyglądał jako kreska - na przykład stworzona na mokro. Bo tego wypiekańca, jak zresztą wszystkie inne wypiekańce, można stosować na dwa sposoby - metodą tradycyjną, czyli na sucho, oraz na mokro, czyli mocząc delikatnie pędzel w wodzie i nabierając odrobinę produktu, albo można też nieco cienia zeskrobać i wymieszać go choćby z Duralinem.



Opakowanie należy do tych solidnych, wykonanych z grubego plastiku, ale jest jednocześnie dość spore. Na szczęście cień tak mocno polubiłam, że mi ono tak mocno nie przeszkadza. Dodatkowo mamy tutaj też malutki, gąbeczkowy aplikator, który można wykorzystać do nakładania choćby cieni metalicznych.


Cień kosztuje 49 złotych i można go zakupić choćby w Drogeriach Douglas.

Jak Wam się podoba ten odcień brązu? Lubicie wypiekane cienie do powiek?

Go green

$
0
0
Witam,

obiecałam Wam, że po sporej dawce brązów na blogu w końcu przyjdzie pora na odrobinę szaleństwa! Oto więc jest, nietypowy, niecodzienny mix morskości, zieleni oraz wibrującej niebieskości ze szczyptą ciepła. Jest trochę matu, nuta połysku i odrobina opalizującego cacka. Żeby nie było zbyt dobrze i bogato, usta i policzki potraktowałam brzoskwiniowo-nudziakowymi mazidłami. 

Połączenie rzadko niestety spotykane, ale może natchnę Was na zmalowanie czegoś zielono-niebieskiego? :))





Użyłam:
oczy: baza Melkior, brwi - KOBO Ash, cielisty cień Pierre Rene, pigmenty SYN Cosmetics - Liable (morskość), Faded (perła opalizująca na zieleń), Hypnotic (błękitno-zielony, opalizujący), liner Makeup Geek Electric, żel do brwi Pierre Rene, tusz do rzęs KOBO Ideal Volume, cienie Makeup Geek - Beaches and Cream, Country Girl, Envy, Ocean Breeze, kredka My Secret MILK, kredka My Secret Turquoise Sea,
twarz: podkłady L'Oreal True Match 1N i 2N, korektor L'Oreal True Match Ivory, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, puder ryżowy MIYO, rozświetlacz Melkior Winter Glow, puder sypki Karaja, brązer KOBO Nubian Desert, róż Pierre Rene Perfect Peach, 
usta: pomadka w kredce Revlon Matte Balm no 255.


Jak Wam się podoba ten mejkap? Lubcie takie odcienie w makijażu? Sięgacie po nie jesienią?

Paleta magnetyczna Melkior Professional

$
0
0
Witam,

z miłością do cieni jest tak, że nie sposób ich nie gromadzić. W końcu kuszą coraz to nowsze odcienie, wykończenia i formuły. Jednak w pewnym momencie każda maniaczka spotyka się z jednym, sporym problemem - otóż, zaczyna jej po prostu brakować miejsca. Zgodzicie się więc ze mną, że wprost genialnym rozwiązaniem stają się więc palety magnetyczne. Do takich palet wkładamy rzecz jasna same wkłady, jeśli nie możemy zakupić wkładu cienia danej marki - jest multum sposobów na to, żeby te cienie z tych wielkich opakować wyciągnąć. Niektóre wyciągnąć jest całkiem trudno, inne trzeba zaś dodatkowo podkleić magnesem, niemniej jednak jak już się uporamy z całą tą zabawą, wypadałoby rozejrzeć się za jakąś sensowną paletą magnetyczną (albo dziesięcioma), która nam je wszystkie pomieści.

Dotychczas miałam przyjemność korzystania z kilku takich palet, część z nich to samoróbki (blaszane pudełko po kredkach i magnesy z lodówki) lub przeróbki (dawne palety Inglota), pozostałe to dostępne w sklepach gotowe cacka - różne palety z Inglota, słynne palety Z-Palette, czy też bohaterka dzisiejszego posta - jedna z trzech dostępnych palet marki Melkior.


Moja wersja to paleta która mieści w sobie 24 cienie Melkiora, które mają dużo większy rozmiar niż typowe okrągłe cienie z Inglota, Makeup Geek czy KOBO. Jest to największa z dostępnych palet - w asortymencie znajdują się jeszcze paletki na 6 i 12 wkładów. Standardowych kółek (Inglot, MAC) paleta mieści aż 49 czy nawet 50!


Co jest w tych paletach wyjątkowego? Na pewno ich lekkość. Są niezwykle leciutkie i dzięki temu że są też bardzo płaskie - zajmują mało miejsca. Dla porównania na zdjęciach paleta Melkiora w towarzystwie palety Z-Palette - jak widzicie Melkior to 2/3 słynnej palety.

Oczywiście paleta ma bardzo wygodne dla mnie, przezroczyste wieczko, przez które łatwo możemy podejrzeć, z jakimi kolorami mamy do czynienia w środku. Ułatwia to zdecydowanie szukanie odpowiednich cieni, kiedy mamy kilka, a nie tylko jedną, takich palet. Dodatkowo, paleta jest ładna wizualnie - czarna, zmatowiona i wbrew pozorom łatwa do wyczyszczenia, z małym logo marki w prawym dolnym rogu oraz napisem "My favorites" na foliowym wieczku.

Magnes trzyma dobrze, nie zauważyłam, żeby różnił się pod względem siły przyciągania od innych magnesów z moich gotowych palet. Wkłady nie przesuwają się same z siebie, cienie nie odpadają nagle etc.


Do zalet można także zaliczyć cenę - za tak dużą i pojemną paletę (na 49-50 wkładów) zapłacimy jedynie 63 złote*, kiedy Z-Palette na 27 wkładów (wielkości KOBO, Inglot, MUG) kosztuje jakieś 86 złotych.


Okej, tyle o zaletach, a jakie są jej wady? Znalazłam niestety kilka, mniej już bardziej "upierdliwych". Jedną z bardziej mnie drażniących jest fakt, że... paleta jest taka płaska (tak, zaleta i wada w jednym), bo przez to, cienie wypełniają całą jej grubość i potrafią odciskać się na wieczku pozostawiają po sobie... siebie. Jest o tyle uciążliwe, że jeśli chcemy paletę rozłożyć, a wieczko wywinąć na drugą stronę i schować, tak by paletka zajmowała jak najmniej miejsca na stole - brudzi się nam niestety miejsce pracy. Trzeba więc za każdym razem uważać i wieczko to przed rozłożeniem czyścić.

Dodatkowo paletka jest podatna na wszelkie uszkodzenia mechaniczne, nie jest to tak solidna rama jaką mają również tekturowe Z-Palette, tutaj tekturka jest cieńsza, mniej zbita, potrafi się nawet powyginać, dlatego trzeba koniecznie na to zwracać uwagę. Również przezroczysta folia jest jest sporo cieńsza.

Magnes od klapki w moim egzemplarzu również ma wady - trzyma za słabo, paletka siłą rzeczy otwiera się zbyt łatwo, to może sprawiać problemy podczas noszenia w kufrze, należy więc pamiętać, żeby paletę odpowiednio przycisnąć czymś innym ;)


Jak dla mnie ta paletka jest niezła, bardzo pojemna i dość wygodna. Szczególnie dobrze mi się z nią pracuje w domu, nie jestem makijażystką, nie wiem więc czy równie wygodna byłaby w pracy - niemniej jednak dziewczęta na pewno docenią jej lekkość. Ze swojej strony więc polecam wypróbować - jeśli szukacie czegoś, co pomieści liczną część Waszej kolekcji, kupcie paletę Melkiora ;)


I moja piękna paleta pełna KOBO i Sensique z rodzynkiem Kryolan ;)

*Obecnie na stronie http://www.melkiorprofessional.pl/ możecie skorzystać z promocji na darmową wysyłkę oraz zniżkę 25% na wszystkie produkty w sklepie. Za tę paletę zapłacicie więc tylko 47,25 zł.



O innych produktach Melkiora, które miałam przyjemność używać przeczytacie pod poniższymi linkami:
- post o bazie pod cienie w przygotowaniu ;)


A Wy korzystacie z palet magnetycznych? Jakie są Wasze ulubione?

Cranberry

$
0
0
Witajcie,

jesień to dla mnie przede wszystkim odcienie ciepłych, zgaszonych fioletów, śliwek, brudnych czerwieni, ciemnych róży i tych cieplejszych brązów. A więc barwy przytulne, subtelne, zmysłowe i niesamowicie kobiecie.

Dziś jeden z moich ulubionych mejkapów na tę porę roku -żurawinowy! Mamy tutaj więc powieki zmalowane w dość monochromatycznym dymku z odrobiną połysku, oraz kremowe czy też półmatowe usta w podobnym i równie mocnym odcieniu. 



Użyłam:
oczy: baza Melkior, pigment Makeup Geek Enchanted, pigment KOBO Misty Rose, cienie KOBO - 145, 104, 141, 115, brązowy wypiekany cień PUPA Golden Mauve, cień do brwi KOBO Ash, rzęsy Neicha 507 i klej DUO, brązowa kredka Revlon Colorstay Matte Espresso, tusz KOBO Ideal Volume, żel do brwi Pierre Rene, 
twarz: podkłady L'Oreal True Match 1N i 2N, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, korektor L'Oreal True Match Ivory, puder Karaja, róż Sleek Antique, rozświetlacz Melkior Winter Glow, brązer KOBO Nubian Desert,
usta: pomadka w kredce Golden Rose Crayon nr 08.


A jaki jest Wasz ulubiony, jesienny makijaż? :)

Golden Rose Vision lipstick 105

$
0
0
Witajcie,

są takie pomadki, które po prostu dobrze jest mieć w kosmetyczce, bo są uniwersalne - pasują do każdego makijażu i na każdą okazję. A kiedy do tego dochodzi jeszcze piękna prezencja, dobra trwałość i niska cena - to wtedy jest to już HIT!

Jednym z moich idoli wśród kosmetyków jest pomadka Golden Rose z (ulubionej) serii Vision o numerze 105. Jest to bardzo ładny, naturalny róż - nieco zgaszony, brudny, może z kapką beżu. Nie tylko nie zwraca zbytniej uwagi, ale też i wygląda niesamowicie ładnie na ustach, podkreślając tym samym urodę. To jest taki odcień należący do bajki "my lips but better".



Jak na serię Vision przystało - pomadka pięknie kryje, jej pigmentacja oczywiście powala. Odcień 105 to na szczęście produkt kremowy, czyli bezdrobinkowy, ale jednocześnie tuż po nałożeniu delikatnie mokry. Szminka zawiera witaminę E, nie wysusza więc ust a potrafi za to delikatnie nawilżyć.


Trzyma się na ustach nieźle, choć w przeciwieństwie do ciemnych odcieni - pigment rzecz jasna nie wżera się w usta. U mnie pomadka wytrzymuje długo - bez jedzenia i picia nawet kilka dłuuugich godzin, po piciu nie schodzi, za to zabija ją jedzenie (szczególnie tłuste) - wtedy ślad po niej zanika.Znika z ust równomiernie i po prostu ładnie.


Nie mam jej zupełnie nic do zarzucenia! Za 4,2 gramy produktu zapłacimy jedynie 10,90 zł* (*obecnie w promocji za 9,90 zł - tylko do końca września!). Dostępna jest oczywiście na stoistkach Golden Rose, w wielu drogeriach czy to stacjonarnych czy internetowych, np. na Goldenrose.pl - TUTAJ.


Ja ją uwielbiam, a Wy? :)



A little blue

$
0
0
Witajcie,

jesień nie musi być nudna i pozbawiona kolorowych kontrastów. Jasne, na topie są teraz piękne, głębokie często zgaszone barwy - od fioletów, przez granaty i zielenie aż po brązy wszelkiego rodzaju. Można jednak do jesiennego makijażu wkraść odrobinę intensywności, choćby w postaci niebieskości typu aqua blue. I jasne, największe WOW będzie, gdy taki odcień zestawimy ze spokojnymi, ciepłymi lub neutralnymi odcieniami brązu i beżu oraz odrobiną jasnego złota.

Do takiego makijażu oczu jak dla mnie pasuje większość pomadek - ja tutaj postawiłam na ciemniejszy, mocny róż. Oczywiście można też użyć nudziakowej szminki i też będzie okej.;)





Użyłam:
oczy: cienie Makeup Geek - Vanilla Bean, Beaches and Cream, Bada Bing, Latte, Mocha, pigment Makeup Geek Afterglow, brwi - KOBO Ash, żel do brwi Pierre Rene, niebieska kredka My Secret, baza Melkior, maskara KOBO Ideal Volume, kredka Revlon Photoready Matte Espresso, Poolside, Bleached Blonde, 
twarz: podkłady L'Oreal True Match 1N i 2N, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, L'Oreal True Match Ivory, puder sypki Karaja, puder matujący ryżowy MIYO, brązer KOBO Nubian Desert, róż Spell Bound, rozświetlacz Melkior Winter Glow, 
usta: matowa pomadka PUPA.


Jak Wam się podoba taki makijaż? A jakie Wy kolory przemycacie jesienią do mejkapu? :)

Golden Rose Vision 138 - śliwkopodobne cudo

$
0
0
Witam,

jestem ogromną fanką jesiennych barw. Przepadam za wszelkimi głębokimi, brudnymi, zgaszonymi odcieniami - od fioletów, przez brązy, po granaty i róże. Kiedy więc wśród swoich ulubionych pomadek Golden Rose Vision zobaczyłam tę piękną, rozbieloną śliwkę z nutami różu i burgundu nie mogłam po prostu przejść obok niej obojętnie. Przedstawiam Wam niezwykle ujmującą, idealną na jesień - szminkę numer 138.




Bardzo trudno było mi oddać ten odcień na zdjęciach, starałam się jednak aby na zdjęciach ze zbliżeniem na usta prezentowała się jak najadekwatniej do rzeczywistości. Przy mojej bladej cerze kolor ten wydaje się być dość ciemny, choć właściwie taki ciemniak to z niego do końca nie jest.


Pomadka ma oczywiście moje ulubione kremowe wykończenie, tuż po zaaplikowaniu jej na usta wydaje się być lekko mokra, po czym z czasem nieco matowieje. Jak wszystkie produkty z tej serii i ten zadowolił mnie pod względem trwałości - tutaj jest naprawdę dobrze, pomadka trzyma się bez względu na wszystko, schodzi dopiero po wielu godzinach (bardzo równomiernie blednąc) lub po porządnym posiłku.



Ta barwa jest na tyle niesamowita, że nie dość, że mieści się w niej cała jesienna estetyka, to jeszcze pasuje do wielu makijaży - czy to z delikatniejszymi powiekami czy mocniejszymi.

Gorąco polecam zajrzeć na stoisko Golden Rose, szczególnie, że do końca września pomadki kosztują jedynie 8,90 zł (normalna cena to 10,90 zł) i przyjrzeć się pięknej 138.


O moich pozostałych odcieniach z serii Vision Lipstick poczytacie klikając w poniższe linki:

103http://graymaluje.blogspot.com/2015/02/sodziak-na-co-dzien-golden-rose-vision.html
105 - http://graymaluje.blogspot.com/2015/09/golden-rose-vision-lipstick-105.html
112http://graymaluje.blogspot.com/2014/09/przesliczna-pomadka-golden-rose-vision.html
125http://graymaluje.blogspot.com/2014/10/jagoda-pomadka-golden-rose-vision-nr.html
127http://graymaluje.blogspot.com/2015/04/nudziak-dla-bladolicych-golden-rose.html
133http://graymaluje.blogspot.com/2015/06/intensywnie-rozowa-szminka-golden-rose.html
137http://graymaluje.blogspot.com/2015/07/pomadka-golden-rose-vision-137-czerwien.html

Jak Wam się podoba ten odcień? Jakie pomadki najchętniej nosicie jesienią? :)

Sweet, sweet berries

$
0
0
Witajcie,

makijaż w barwach owoców leśnych to już chyba moja mała, jesienna tradycja. Tak się jakoś stało, że przypadkowo zmalowałam, po raz kolejny, coś z tej z bajki - z bajki granatowo-fioletowej.

Będzie więc dość mocno, zarówno powieki w ciemnych, zgaszonych barwach z dodatkiem sztucznych rzęs - zwykłych zawijasów na pasku oraz kilku kolorowych kępkopodobnych na dolnej powiece; jak i usta pociągnięte ciemnoróżową pomadką.

To dość odważna propozycja, ale mimo wszystko mam nadzieję, że się Wam spodoba! :D





Użyłam:
oczy: cienie do powiek KOBO Professional - 145, 104, 120, 149, 140,  granatowy cień Kryolan, pyłek KOBO Violet Blush, granatowa kredka My Secret Dark Denim, cień do brwi KOBO Ash, maskara KOBO Ideal Volume, baza pod cienie Melkior, żel do brwi Pierre Rene, rzęsy Neicha 508, klej DUO, 
twarz: podkłady L'Oreal True Match N1 N2, brązer KOBO Nubian Desert, rozświetlacz Melkior Winter Glow, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, korektor L'Oreal True Match Ivory, puder Karaja, róż Sleek Antique, 
usta: pomadka Golden Rose Crayon 08.

Golden Rose Crayon 08 - piękna malinowa matowa pomadka w kredce

$
0
0
Witam,

ciągnąc pomadkowe szaleństwo, przedstawiam Wam kolejną świetną propozycję idealną na jesienne i zimowe dni. Moje parcie na ciemne kolory nie mija, tym razem wybrałam więc pomadkę w odcieniu ciemnej, głębokiej maliny. A padło na nowość w asortymencie Golden Rose - matową pomadkę w kredce Matte Lipstick Crayon o numerze 08. 


Dla mnie to odcień dojrzałej maliny, najlepiej w formie sorbetu ;) Może się wydawać, że wpada w burgund, z daleka wygląda trochę jak chłodna czerwień, ale jednak to jest po prostu róż - ciemny, głęboki. Jest podobna to pomadki z serii Vision o numerze 138, którą Wam niedawno pokazywałam - tamta jednak ma w sobie coś ze śliwki, Crayon natomiast jest tej śliwkowatości pozbawiona.


Szminka to dość nietypowa, choć poza faktem, że mamy tutaj do czynienia z inna formą - z grubą kredką, którą niestety trzeba temperować, nie ustępuje właściwościami znanym i lubianym Velvet Matte. To ta sama świetna pigmentacja, to samo rewelacyjne krycie, ten sam cudowny półmat i łatwa aplikacja mazidła. Obawiam się nawet, że zawartość jest po prostu identyczna - tak samo jak odcienie, w końcu Crayon numer 08 to odpowiednik Velvet Matte nr 14 (więcej o dublach znajdziecie pod TYM linkiem).

Czym więc różni Crayon od normalnej pomadki, choćby i Velvet Matte? Przede wszystkim wygodą. Nie potrzeba już tutaj używać dodatkowo konturówki do ust, bo w łatwy i szybki sposób taką grubą kredką obrysowuje się kontur warg. Jeśli więc miewacie problemy z równym nakładaniem zwykłej pomadki - właśnie takie pomadko-kredki będą dla Was świetnym rozwiązaniem!


U mnie prezentuje się mniej więcej tak (zdjęcia robione w świetle dziennym):


Choć szminkę tę polubiłam, za piękny odcień, fantastyczną trwałość i fakt, że schodzi ona ze skóry niesamowicie równomiernie, pięknie blednąc po dłuugich godzinach, to myślę, że jak ją wykończę  (a na pewno to się niedługo stanie, tak jej nadużywam :D) zakupię jednak pomadkę Velvet Matte w tym samym odcieniu - jako że nie mam większych problemów z nakładaniem mazideł na usta. Co więcej, do mnie dociera też fakt, że standardowa pomadka ma 4,2 gramy pojemności zaś Crayon to raptem 3,5 grama (przy czym dużo strat jest podczas temperowania) - a obie kosztują tyle samo 11,90 zł.


Tak więc to od Was zależy jaką formę tej szminki wolicie - bo produkt sam w sobie wygląda właściwie identycznie ;)

Jak Wam się podoba ten odcień? Macie już jakieś pomadki z tej serii, jak się u Was spisują? :)


Sensique French - Almond

$
0
0
Witajcie,

dziś trochę o lakierze z serii, którą szalenie polubiłam i tak przypadła mi do gustu, że najczęściej ostatnio gości na moich paznokciach. Mowa oczywiście o nowych lakierach Sensique French, w której znajduje się aż 6 pięknych i lekkich, półtransparentnych odcieni. 

Jak tylko je zobaczyłam od razu spodobały mi się najjaśniejsze z propozycji, sięgnęłam więc na pierwszy rzut po numerek 130 i prześliczny odcień Almond.



Almond to, jak nazwa ładnie wskazuje, lakier bardzo jasny, niemal migdałowy, może z lekką nutą różu. Ma kremowe, bezdrobinkowe wykończenie i ładny połysk. Lakier jest z założenia półtransparentny - skierowany właśnie do tworzenia french manicure. Ja używam takich cudaków z powodzeniem solo, a więc moje białawe końcówki paznokcia siłą rzeczy przez lakier lekko prześwitują. Efekt jest oczywiście szalenie delikatny, idealny na co dzień, a właściwie na każdą okazję.


Dla idealnego krycia, pozbawionego smug, nałożyłam aż trzy warstwy lakieru. Pędzelek tutaj jest zwykły, ja takie lubię, bo nie są zbyt szerokie do moich małych paznokci, nie mam więc problemów z odpowiednim pokryciem płytki. Niestety z początku (mam nadzieję, że to zaraz się zmieni) konsystencja lakieru jest dosyć rzadka, może więc nadmiernie rozlewać się na skórki - trzeba na to uważać. Trwałość jak dla mnie jest rewelacyjna, przy gładkiej, zadbanej płytce paznokcia takiej jak moja, utrzymuje się nawet do tygodnia bez większych uszkodzeń. Końcówki nie ścierają się, lakier nie odpryskuje - po dłuugim noszeniu potrafi jednak podczas gorącej, relaksującej kąpieli nieco się zadrzeć ;) Minusem może być także fakt, że szalenie długo schnie - nawet kiedy myślę, że lakier jest już twardy, odgnioty o poranku mocno nadwyrężają tę pewność. Niemniej na pewno warto zainwestować w jakiś fajny wysuszacz, żeby po prostu za dużo nie przeklinać ewentualnych niedociągnięć i nieciekawych wzorków.


Lakier kosztuje jedynie 6,49 zł (za dużą pojemność, bo aż 10 ml) i kupić go można tylko i wyłącznie w Drogeriach Natura.

Jak Wam się podoba? Lubicie takie subtelne lakiery na swoich paznokciach? :)

Melkior Professional - baza pod cienie godna polecenia

$
0
0
Witajcie,

właściwie nic nie jest dla mnie tak ważne w makijażu oczu jak jego trwałość. Moje powieki są trudne, niestety tworzą bardzo nieprzyjazne środowisko dla mejkapu, który na nich niestety szybko blednie, ściera się, roluje i cóż, wygląda okropnie. Nawet na co dzień, przynajmniej zawsze wtedy, kiedy się maluję, kiedy używam cieni do powiek, sięgam po bazę pod cienie, która ma przedłużyć trwałość moich powiekowych maziajów.

Miałam już rzecz jasna kilka przeróżnych baz pod cienie - jedne sprawdzały się lepiej, inne gorzej. Jak rzecz się miała w przypadku bazy Melkior Professional - poczytacie poniżej.


Co mnie zaskoczyło najmocniej to przede wszystkim konsystencja bazy, jest w dotyku jakby silikonowa, choć w opakowaniu ma lekko fioletowe zabarwienie, baza w efekcie, po roztarciu jest zupełnie przezroczysta i nie nadaje skórze żadnego koloru, kolorytu również w żaden sposób nie wyrównuje. Wiem, że dla wielu dziewcząt to spory minus, bo w bazie pod cienie szukają jednocześnie korektora, dla mnie jednak to duży plus - bo wiele z barwionych baz ma dla mnie po prostu za ciemny kolor i wyglądam w nich jakby mi oczy podbili ;), a tak z przezroczystą bazą mam większe pole do popisu i żaden pomarańczowy kolor mi w niczym nie przeszkadza. Taka baza jest więc dużo bardziej uniwersalna niż baza mocno barwiona. A jeśli faktycznie ktoś poszukuje czegoś mocno kryjącego, to czemu właśnie nie sięgnąć po zwykły (mniej lub bardziej) korektor? :)



Baza Melkiora zaskakuje również pod względem zachowania na skórze - otóż jeszcze nie spotkałam się z bazą, która tak widocznie i wręcz namacalnie wygładza skórę. I choć nim zastygnie jest całkiem lepka, tj. cienie łatwiej się do niej "przyczepiają", dzięki czemu stają się mocniejsze, widoczniejsze, bardziej napigmentowane, to mimo wszystko łatwiej się na niej rozciera, cienie jakby ślizgają się po niej i nietrudno już o stylowe mgiełki. ;)


Nie warto jednak bazy ten całkowicie utrwalać pudrem, można jedynie dać odrobinę cielistego cienia od załamania wzwyż, żeby jeszcze łatwiej się blendowało, niemniej jednak baza potraktowana już jakimś produktem suchym staje się mniej "lepiąca" i cienie na niej nie są już wtedy tak ładnie i mocno podbite.

Pamiętać należy jednak o jednej ważnej rzeczy - baza bardzo szybko łączy się z innymi produktami, i tak jak prędko "łapie" puder, tak samo będzie łapała podkład czy korektor, czy właśnie puder naniesiony już na powieki. W tym przypadku możliwe jest, że powstaną trudne później do usunięcia grudki właśnie bazy zbitej z innym produktem. Najlepiej więc bazę nakładać na czyste powieki, wtedy spisuje się w swojej roli najlepiej.

A spisywać spisuje się właśnie bardzo dobrze, cienie podbija - co zresztą widać na zdjęciach, co więcej ładnie je utrwala. Bazy używałam nawet podczas okropnych, letnich upałów i ku mojemu zaskoczeniu okazała się niemal równie dobra jak baza Artdeco i przetrwała nie raz tak złe warunki wychodząc z tego niemal bez szwanku! W niektórych przypadkach jednak, zdarza mi się tak, że zapomnę się i przypudruję bazę następnie dopiero nałożę cienie - wtedy nie trzyma cieni już tak mocno, potrafią się one nieco zetrzeć.

W poniższym teście wzięły udział nieco mniej napigmentowane, nowe metaliki KOBO:

Na zdjęciach widzicie też, że baza z początku nieco "odeszła" od brzegów słoiczka - opakowanie było jednak odpowiednio zabezpieczone, mam więc pewność, że produkt nie był wcześniej otwierany, a data ważności jest jeszcze bardzo daleka, tak więc na pewno mam do czynienia ze świeżą bazą. Trochę mnie martwiło to, pod wpływem czego, jakich warunków, mogło dojść do takiego "skurczenia się" bazy, niemniej jednak wszelkie obawy porzuciłam po tym, jak okazało się, że produkt nie stracił właściwie na jakości, da się go spokojnie rozprowadzić, nie jest ani suchy ani gumiasty (jak to się potrafi dziać z niektórymi bazami).

Produktu jest 4 gramy, jest to wbrew pozorom całkiem sporo, bo już niewielka ilość bazy wystarcza, żeby porządnie pokryć całą powiekę. Rozciera się dobrze, o ile oczywiście skóra jest czysta, pozbawiona nadmiaru innych produktów, po roztarciu/nałożeniu staje się zupełnie przezroczysta. Fakt, że znajduje się w słoiczku w sumie podoba mi się, może i nie mamy do czynienia z najwyższą higieną (choć nie to, że się nie da i tej kwestii ogarnąć), ale przynajmniej słoiczek jest niski i wygodny, a do tego widzimy dokładnie ile produktu nam jeszcze zostało.


Ogólnie bazę oceniam dobrze, może nie jest to jeszcze ideał, ale jest jej do niego bardzo blisko. Bazę możecie zakupić na stronie Melkiora , a dokładniej TUTAJ za cenę 29,99 zł*.

*Obecnie możecie skorzystać z promocji i do 18 października zrobić zakupy na stronie z 15% zniżką! A do końca października wysyłka jest gratis (dla zamówień powyżej 30 zł) :)


Dodatkowo jest fajna promocja dotycząca cieni - uwaga cieniomaniaczki!



 A jakie są Wasze ulubione bazy pod cienie? :)

So in love with violet accent

$
0
0
Witam,

wbrew pozorom moje makijaże to nie tylko burza kolorów, mocne i bardzo ciemne smoky i ogólnie istne szaleństwo... czasem łagodnieję! :D A jak już się wtedy maluję sięgam po nieco bardziej stonowane odcienie - po beże, brązy i delikatnie akcentuję je nutą koloru

Tak więc tym razem zmalowałam delikatny jak na siebie dymek z użyciem chłodnego beżu na powiece ruchomej, neutralnego ciemniejszego brązu w zewnętrznym kąciku i załamaniu, otuliłam całość cieplejszymi odcieniami beżu, a w kącikach wewnętrznych zaaplikowałam mieniący się na fioletowo pyłek. Już nie mogłam się oprzeć by do zdjęć nie nałożyć też matowej pomadki w mocnym różu ;)

Mam nadzieję, że moja propozycja się Wam spodoba i może zagości u Was tej jesieni! :)



Użyłam: 
oczy: pigment Makeup Geek Nightlife, cienie Makeup Geek - Vanilla Bean, Beaches and Cream,  Frappe, wypiekany cień PUPA Golden Mauve, baza Melkior, cień do brwi KOBO Ash, tusz GOSH Catchy Eyes, kredka Revlon Colorstay Matte Espresso, pyłek KOBO Violet Blush, 
twarz: rozświetlacz Melkior Winter Glow, puder JOKO, róż Artdeco, brązer KOBO Nubian Desert, puder ryżowy MIYO, podkłady L'Oreal True Match 1N i 2N, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain 001, korektor L'Oreal True Match Ivory, 
usta: matowa pomadka PUPA Pink Martini.


A jaki jest Wasz ulubiony jesienny makijaż? :)

Badaj się kobieto! Czyli kilka słów o kampanii społecznej "Rzuć cień podejrzenia na swoje jajniki"

$
0
0
Witajcie,

dziś niebłahy temat na blogu, poza całą typową dla niego treścią, bo sprawa wielce ważna dla każdej z nas. Chodzi o akcję społeczną prowadzoną przez organizację "Kwiat Kobiecości", do której zostałam zaproszona przez markę Golden Rose, o haśle przewodnim "Rzuć cień podejrzenia na swoje jajniki".



W akcji pokrótce, a właściwie głównie chodzi o to, byśmy my kobiety, nie ociągając się, nie odkładając na później i nie bagatelizując po prostu robiły regularne badania ginekologiczne oraz w miarę możliwości sprawdziły nasze rodzinne obciążenia genetyczne pod kątem nowotworów i innych chorób dotyczących jajników (i nie tylko).


Czy wiecie, że:

  • "każdego roku w Polsce rozpoznaje się około 3500 nowych zachorowań na raka jajnika, a umiera około 2 500 kobiet. Nowotwory złośliwe jajnika są na 5 miejscu pod względem częstości zgonów u kobiet.
  • Niestety ten nowotwór rozwija się „po cichu”, nie dając wczesnych specyficznych objawów, sugerujących, że coś niepokojącego dzieje się w ciele kobiety. Z tego też powodu ten typ nowotworu bardzo często wykrywa się dopiero w zaawansowanym stadium, kiedy szanse na wyleczenie są niewielkie.  
  • Ze względu na nietypowe objawy raka jajnika, bardzo istotne jest wykonywanie cyklicznych badań kontrolnych i przeprowadzanie szczegółowego wywiadu lekarskiego."

Regularne wizyty u ginekologa, odpowiednio częste wykonywanie wszystkich podstawowych choćby badań, w których wszelkie nieprawidłowości dadzą w razie sygnał naszemu lekarzowi o tym, że warto poszerzyć owe badania i wykluczyć choroby, mogą uratować nasze życie, a odpowiednio wcześnie wykryty nowotwór da się wyleczyć!

Dziewczyny! Podajcie dalej to hasło, te informacje, swoim siostrom, kuzynkom, matkom, ciotkom, koleżankom lub Czytelniczkom Waszych blogów. Ważne jest, żeby każda z nas wiedziała, z jakim zagrożeniem ma do czynienia, by przemyślała tę sprawę na poważnie i podjęła odpowiednie działania, aby się przez ewentualnymi komplikacjami, czy też mówiąc wprost - śmiertelnymi chorobami przeciwstawiła, zabezpieczyła i kontrolowała swój stan zdrowia. To tak niewiele, a tak wiele może w naszym życiu zmienić.


Jestem w stanie zrozumieć wszelkie antypatie dotyczące lekarzy ginekologów, niechęć do nich wynikającą głównie z niedbalstwa i ignoranctwa niektórych z nich. Nie dajcie się jednak zniechęcić - zawsze uda Wam się, czy to prywatnie czy w ramach ubezpieczenia NFZ w innej publicznej przychodni znaleźć placówkę, która będzie Wam odpowiadała, lekarza, który nie zignoruje Waszych dolegliwości czy faktu, że możecie być dziewicą i trudniej jest Was zbadać, i zlecać Wam będzie bez problemów regularnie podstawowe badania. Przez złe doświadczenia nie rezygnujcie z walki o swoje zdrowie i życie. Bo tu chodzi o Was i tylko Wy możecie sobie pomóc.


Biorę więc udział w akcji - chcę nakłonić zarówno Was jak i siebie do regularnych badań ginekologicznych.

Badajcie się dziewczyny i świećcie przykładem dla innych! 

Jesienna kolekcja lekko metalicznych cieni do powiek KOBO Professional

$
0
0
Witam,

wraz z przyjściem jesieni w drogeriach przybyło sporo nostalgicznych kolekcji produktów do makijażu. Osobiście uwielbiam taką kolorystykę, lubuję się w barwach ciemnych, głębokich, brudnych, we wszelkich fioletach, niebieskościach, brązach, złotach i różach. Jesień jest to więc bardzo moja pora roku pod względem kolorystycznym.


Cienie do powiek KOBO Professional bardzo cenię - uważam, że są to jedne z lepszych i na pewno najbardziej atrakcyjnych cieni na rynku dostępnych w drogeriach, na wyciągnięcie ręki. Ich matowe cienie są tak oszałamiające, że wiele z nich przebija nawet maty z Inglota (szczególnie jeśli chodzi o jasne odcienie). Kiedy marka zapowiedziała premierę nowych, jesiennych, metalicznych kolorów, aż pisnęłam z podekscytowania. Spodziewałam się bowiem tych samych cudownych, szalenie napigmentowanych i niemal mokrych cieni (jak na przykład słynnego Golden Rose), do których marka nas przyzwyczaiła. Kiedy jednak pierwszy raz zetknęłam się z nimi bezpośrednio... muszę przyznać, że trochę się zawiodłam. To zupełnie inna formuła i nie, nie są to te cudne, mokre metaliki.


Te cienie są po prostu z innej bajki - mają bardzo kremową, odrobinę puszystą konsystencję, ale po nałożeniu na skórę stają się jakby bardziej pudrowe. Są bardzo dobrze napigmentowane (wyjątkiem są tutaj śliwka i ciemnoniebieski, które jednak potrzebują odrobinę więcej "uczucia"), mają jednak czasem problem z przyczepnością do pędzli, ale bardzo łatwo aplikuje się je palcami, świetnie czepiają się skóry. Jeśli chodzi o wykończenie to cóż, jest ono piękne - są lekko metaliczne, nie jest to szalony połysk, nie mają też widocznych drobinek, a jednak pięknie i subtelnie odbijają światło. Kolorystyka jest również dość stonowana, mamy tutaj śliczne, raczej ciepłe odcienie beżu i brązu, brzoskwiniowy róż, a także piękną śliwkę i cudny ciemniejszy niebieski. Są to więc barwy mimo wszystko dość uniwersalne i na pewno sprawdzą się nie tylko jesienią.

215 True Beige 
To prześliczny bardzo jasny, raczej ciepławy beż. Idealnie nadaje się do stosowania w kącikach wewnętrznych czy pod brwią jako rozświetlenie, albo po prostu na całej ruchomej powiece w makijażu dziennym. Taki odcień warto mieć w swoich zasobach.

216 Mocha Latte
To piękny, jasny złotawy i ciepły beż. Fajnie się sprawdzi zarówno solo, na przykład w duecie do czarnej kreski, albo jako dodatek w mocniejszym makijażu.

217 Pastel Peach
To rewelacyjny cień z cyklu rose gold. Mamy tutaj więc różowo-brzoskwiniową, raczej ciepłą bazę, która efektownie opalizuje na ciepłe, żółte złoto. Nie sposób nie porównać go ze słynnym cieniem Golden Rose, który to, pomijając zupełnie inną strukturę, jest chłodniejszy, nawet ciemniejszy i bardziej lśniący niż Pastel Peach.

218 Red Brown
To bardzo wyjątkowy i nietypowy odcień, coś jak różowy brąz, który w efekcie jest nawet delikatnie ciepły. Wygląda przepięknie szczególnie solo ;) Zdjęcia nie oddają jego uroku, koniecznie musicie zobaczyć go na żywo!

219 Star Anaise
To ładny ciemniejszy brąz, lekko złotawy, w którym nie wiedzieć czemu widzę nawet odrobinę ciepłego ciemnego różu (ale o dziwo tylko w opakowaniu, bo na skórze jest bardziej złoty). Siłą rzeczy jest to dość ciepły odcień, ładnie wygląda zarówno solo jak w połączeniu ze złotem czy rudościami.

220 Glam Bronze
To efektowny, ciemny lekko oliwkowy z nutką starego złota brąz, idealny do jesiennego smoky eye. Oczywiście równie dobrze będzie wyglądał w połączeniu ze złotem czy w bardziej odważnych duetach.

221 State Blue
To jeden z odcieni niebieskości, które tak bardzo lubię - ciemny, chłodny lekko trupi nawet, brudnawy niebieski. Mraaau! Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że akurat jest to jeden z dwóch cieni z całej tej gromadki, u której pigmentacja nieco wymięka - choć nakładając ten cień na odpowiednią bazę da się spokojnie wydobyć całe jego piękno i moc. 

222 Amethyst
To przepiękna brudnawa, chłodniejsza śliwka - taka węgierka ;) A może to właśnie głęboki odcień ametystu? W każdy razie, jest to bardzo ładny, wyjątkowy odcień ciemnego fioletu. Tutaj również jest problem z pigmentacją, najgenialniej więc wygląda na odpowiedniej, lepiącej bazie. 

Na swatchach prezentują się następująco:

Od lewej: True Beige, Mocha Latte, Pastel Peach, Red Brown, Star Anaise, Glam Bronze, State Blue, Amethyst.



Ogólnie rzecz biorąc, choć nie są to te rewelacyjne metaliki, a raczej metaliki w wersji light, są to rzecz jasna bardzo dobre cienie do powiek i na pewno warto się im przyjrzeć. Ze swojej strony polecam szczególnie zerknąć na True Beige, Red Brown oraz Glam Bronze, czy też właśnie te nieco problematyczne State Blue czy Amethyst. Jak to cienie kremowe mogą gorzej trzymać się na problematycznych powiekach - ważne więc, aby używać ich na odpowiedniej bazie, która zwiększy ich trwałość.

Cena pojedynczego cienia to 17,99 za cień w opakowaniu, a 9,99 zł za wkład do palety magnetycznej. Przypominam, że wielkość tych cieni jest taka sama jak kółek z Inglota, Makeup Geek czy MACa.

Czy któryś z kolorów wpadł Wam w oko? Jak Wam się podoba to wykończenie? :)

Glam, green and bold

$
0
0
Witajcie,

dla mnie jesień, jak już Wam wspominałam, to nie tylko ciepłe barwy, ale też brudne granaty i zielenie. I oba te kolory akurat bardzo lubię łączyć wraz z cieplejszymi odcieniami brązu. Dziś w roli głównej zieleń - nietypowa bo metaliczna, chłodna, głęboka w zestawieniu właśnie z cieplejszymi tonami, dzięki czemu całość nie wygląda tak ciężko ani smutno. Rozświetlenie kącików wewnętrznych również zzieleniało, co daje fajny, nietypowy efekt.

Na usta nałożyłam maltretowaną ostatnio namiętnie matową pomadkę PUPA w niezwykle intensywnym kolorze, cały mejkap więc jest dość odważny i typowo wieczorowy. Oczywiście ma to być dla Was inspiracja, więc każdy z elementów mojego makijażu możecie wykorzystać, przerobić na swoją modłę i użyć u siebie!



Użyłam:
oczy: cienie Makeup Geek - Houdini, Vanilla Bean, Beaches and Cream, Bada Bing,   pigment Insomnia, pigment Syn Cosmetics Faded, kredka Revlon Colorstay Matte Espresso, maskara KOBO Ideal Volume, żel do brwi MIYO, cień do brwi KOBO Ash, baza Melkior, 
twarz: brązer KOBO Nubian Desert, rozświetlacz Melkior Winter Glow, róż KOBO Marsala, puder Karaja, puder ryżowy MIYO, podkłady L'Oreal True Match 1N i 2N, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, korektor L'Oreal True Match Ivory, 
usta: pomadka PUPA Matt Lip Fluid - Pink Martini.


Jak Wam się podoba taki makijaż? Używacie odcieni zieleni w swoim makijażu? :)

PUPA I'm Matt Lip Fluid 071 Pink Martini

$
0
0
Witajcie,

dziś o produkcie, który mocno zwracał Waszą uwagę w makijażach, które pokazywałam na blogu, mam nadzieję, że zaspokoję Waszą ciekawość o nim :))

Z matowymi pomadkami do ust miewam trudne relacje. Szczególnie jeśli chodzi o te zastygające na prawdziwy mat, czy to aksamitny czy bardziej "woskowy". A główny problem mam z nimi taki - że z łatwością i jakąś podejrzaną szybkością zbierają mi się od wewnętrznej strony ust w małe, nieestetyczne ciapki, a nawet kolor potrafi zejść całkowicie. Dlatego też z pewną rezerwą podchodzę do płynnych matowych pomadek i z wielką dawką nadziei sięgnęłam po nowość marki PUPA - I'm Matt Lip Fluid.



Wybierać możemy spośród sześciu odcieni (są to głównie mocne róże i czerwienie), mój to numerek 071 o kuszącej nazwie Pink Martini. Jest to bardzo intensywny, głęboki kolor soczystego, delikatnie koralowego, malinowego różu. Oczywiście barwa to obłędna, zwracająca uwagę i na pewno skierowana do odważnych kobiet ;) Osobiście uwielbiam sięgać po tę pomadkę, kiedy właśnie mam lepszy dzień i nie przeszkadzają mi liczne spojrzenia.


Wykończenie ma prześliczne - jest to taki aksamitny, niesamowicie atrakcyjny mat. Co jednak ważne - pomadka po nałożeniu dość długo zastyga, przez co jest mobilna, łatwo więc wtedy o smugi, aby więc ich uniknąć ja ją po prostu "rozrabiam" wargami - nie zawsze udaje mi się to zrobić idealnie, przez co, czasem bliżej wewnętrznej strony ust pomadka wygląda nieco gorzej, jest jakby postrzępiona. Niestety nawet po zastygnięciu, odbija się choćby na szklance, niemniej jednak wcale szybko nie schodzi, przynajmniej nie całkowicie, bo taka większa odrobina pigmentu wżera się w skórę. Trwałość jak dla mnie jest bardzo fajna, nie boję się w niej wyjść z domu na dłuższą chwilę, nie stresuję się jej stanem ciągle zerkając w lusterko. Ale uwaga - potrafi osiadać na zębach, warto więc pozbyć się jej nadmiaru, szczególnie jeśli chodzi o krawędzie wewnętrzne ust. Mam też wrażenie, że jeśli chodzi o efekt - pomadka wygląda mniej korzystnie z bliska, na makro zdjęciach, widać wtedy drobne niedoskonałości, niemniej w normalnych warunkach, prezentuje się obłędnie.



Bardzo podoba mi się też jej wygląd zewnętrzny - bardzo ładne, lustrzane opakowanie z subtelnym i uroczym designem - ach te usta, dzięki którym możemy podejrzeć barwę pomadki. Cały czas jednak na produktach PUPA brakuje mi bardzo nazw odcieni - jest jedynie numer. Aplikator okazał się być bardzo wygodnym, jest gąbeczkowy i dość wąski, dzięki czemu nietrudno idealnie obrysować usta.


Ogólnie rzecz biorąc szminka zaskoczyła mnie, myślałam że będzie się wałkowała, schodziła całkowicie tworząc na moich ustach jedną wielką masakrę. Okazała się jednak całkiem trwała, a przy tym wygląda pięknie i jest niesamowicie przyjemna w noszeniu, bo ani nie wysusza jakoś mocno ust, nie ściąga ich, nie pachnie też intensywnie alkoholem. Trzeba też jej przyznać, że naprawdę fajnie prezentuje się na zdjęciach ;)


Cena regularna pomadki to 67,90 zł i można kupić ją choćby w drogeriach Douglas.

A jakie są Wasze ulubione matowe pomadki w płynie? :)

Smakowite błyszczyki My Secret Dress up your lips

$
0
0
Witam,

muszę się Wam przyznać, że nie jestem wielką fanką błyszczyków, zdecydowanie chętniej sięgam po szminki albo po prostu po pomadki pielęgnacyjne. Niemniej jednak, kiedy przybyła do mnie ta smakowita gromadka nowych błyszczyków My Secret Dress Up Your Lips - cóż, nie mogłam się im oprzeć.


Nowa gama to aż 10 pięknych odcieni, w których znalazły się zarówno codzienne róże i różo-beże, czerwienie, ale też mniej typowe sztuki - jasna morela czy fiolety. Moją uwagę zwrócił szczególnie mlecznofioletowy błyszczyk. Choć w efekcie mocniej pokochałam te o bardziej naturalnych barwach i to właśnie po nie sięgam najchętniej.


206 Soft Transparent - to jeden z moich ulubieńców, śliczny łososiowy róż.

207 Natural Pink - to piękny różo-beż idealny do każdego makijażu i na każdą okazję.

208 Delight - to piękny jasny róż z kapką koralu (typu łososiowego).

209 Cherry - to bardzo fajny odcień rozbielonej śliwki, idealnie sprawdzi się jesienią.

210 Sweet Pink - to bardzo energetyczna sztuka, mocny, lekko neonowy róż.

211 Peach Light - to bardzo jasna morela, niekoniecznie dla każdego - mnie jest w niej niestety nie do twarzy ;)

212 Kiss Orange - to ładny, mocno pomarańczowy odcień, również fajnie się sprawdzi jesienią lub latem.

213 Flamenco - to dość ciepła, lekko pomarańczowawa czerwień.

214 Milk Violet - to bardzo nietypowy i wymagający odcień jasnego, mlecznego fioletu. Na pewno nie będzie pasował każdemu, fajnie się jednak sprawdzi przy jakichś ciekawych stylizacjach.

215 Berry - to śliczny jagodowy fiolet, który na ustach wygląda trochę jak fuksja. Bardzo fajny, nie tylko jesienny odcień.

I swatche, od lewej:
206 Soft Transparent, 207 Natural Pink, 208 Delight, 209 Cherry, 210 Sweet Pink, 211 Peach Light, 212 Kiss Orange, 213 Flamenco, 214 Milk Violet, 215 Berry.


Błyszczyki nie dość, że są ładne wizualnie, i zajmują stosunkowo mało miejsca, to jeszcze przecudownie pachną - słodką, owocową gumą balonową, a także naprawdę cudnie prezentują się na ustach. Są półtransparentne - można je nosić solo, wtedy na ustach widać jedynie lekką poświatę koloru (w większej ilości cóż, całkiem widoczną), albo nanosić na pomadki, żeby dodać im odrobinę blasku. Produkty te są o tyle fajne, że nie są klejące, nie sklejają więc nieprzyjemnie ust, ale są jednocześnie dość gęste, dzięki czemu nie rozpływają się jakoś mocno poza kontur ust czy w kącikach, a całkiem długo utrzymują czy to solo czy na szmince. Warto też napomknąć, że tym razem marka zrezygnowała z pędzelkowych aplikatorów na rzecz standardowych, gąbeczkowych, które tutaj są dodatkowo lekko trójkątne, mają wyostrzony czubek, dzięki czemu jeszcze łatwiej nanosi się nimi błyszczyk na usta.


Ich cena to tylko 9,99 zł za 7 ml produktu i można je zakupić jedynie w Drogeriach Natura.

Lubicie błyszczyki do ust? Jak Wam się podobają te odcienie? :)
Viewing all 275 articles
Browse latest View live