Quantcast
Channel: Gray maluje
Viewing all 275 articles
Browse latest View live

Idealnie jesienny lakier MIYO Raspberry Touch Fever

$
0
0
Witam,

żaden kolor tak mocno nie kojarzy się z jesienią jak właśnie rudy. I to właśnie rude, rdzawe, dzikie i wściekłe barwy możemy bezkarnie nosić o tej porze roku. W swoich zasobach odnalazłam niedawno lakier, który wręcz krzyczy z wnętrza swojej malutkiej buteleczki JESIEŃ - piękny MIYO Mini Drops w odcieniu Raspberry Touch Fever (nr 143).



Jest to cudowny odcień rdzawej czerwieni z mnóstwem, małych złotych drobinek, które genialnie mienią się w sztucznym świetle oraz oczywiście w słońcu. Odcień jest na tyle unikalny, że na pewno warto poszukać tego cudaka w okolicznych, prywatnych sklepikach, gdzie po prostu te lakiery bywają najczęściej.


Lakier oczywiście pięknie kryje, już dwie cienkie warstwy wystarczą aby świetnie się prezentował. Na trwałość zupełnie nie narzekam, z tymi lakierami niemal zawsze miałam dobre przygody i trzymały się u mnie zaskakująco długo, jak na lakier o tak niskiej cenie (wahającej się w granicach 3,50 zł). Najmocniej doceniam fakt, że widoczne w buteleczce drobinki po pomalowaniu paznokci nie znikają magicznie, a dalej są świetnie widoczne! Efekt jest zabójczy, ale to już widzicie na zdjęciach ;)


A Wam jak się podoba ten mały rudzielec? :)


Halloween: Siren princess before the party

$
0
0
Witajcie,

osobiście nie obchodzę Halloween, jednak takie święta i zabawy są na pewno świetną okazją, żeby z makijażem się odrobinę pobawić. Napatrzyłam się już na wszelkie brzydkie, zakrwawione stwory, ze szczególną uwagą śledzę więc zupełnie inne stylizacje, sama też miałam ochotę na coś... ładnego ;)

Talentów plastycznych mi w genach oszczędziło, starałam się więc jak mogłam na miarę swoich ograniczonych możliwości. Wybaczcie mi więc wszelkie niedociągnięcia, rysownikiem, plastykiem i innym zdolniachą to ja nie jestem.

Zamysł był prosty - kolor! Zaczęłam więc od"konturowania" twarzy mocny różem i odrobiną ciepłego fioletu. Nie wiem jak Wam - ale mnie szalenie podoba się ta mieszanka na twarzy. Następnie stwierdziłam, że fajnie będzie zrobić kolorowe brwi, pomalowałam je więc białą, mocno napigmentowaną kredką i stworzyłam delikatne niebieskie ombre, na sam wierzch zaś nałożyłam odrobinę lśniącego pyłku. Przeszłam do makijażu oczu, które "dymiąc" odcieniami fioletu, które pociągnęłam aż do skroni, na powiekę ruchomą nałożyłam iskrzące sypkie cienie w odcieniach zgaszonych niebieskości (niestety na zdjęciach wyglądają jak szare), pociągnęłam zalotną, niebieską kreskę i pomalowałam rzęsy - górne na niebiesko i dolne na fioletowo. Przeszłam do makijażu ust - tutaj również bazą była biała kredka, następnie nakładałam i rozcierałam cienie, od najciemniejszego u dołu do najjaśniejszego koloru, którym był przepiękny biały rozświetlacz. Rozświetlacz ten rzecz jasna nałożyłam również na szczyty kości policzkowych. Na łuku kupidyna nałożyłam odrobinę niebieskiego lśniącego na fioletowo brokatu. Ten sam brokat robi za łzy pod oczami, gęsto nałożony na bazę pod glitter. Stwierdziłam jednak, że to wszystko to za mało, przydałoby się jeszcze trochę szaleństwa. Sięgnęłam po biały liner w żelu i namalowałam kilka zawijasów na czole, tak mi się one spodobały że wylądowały też na bokach twarzy, do zawijasów dodałam kropki... kropki również bardzo mi się spodobały więc namalowałam je też na nosie i czole. Znów czegoś mi tu brakowało, więc zaaplikowałam jeszcze srebrny brokat właśnie na te kropki. I to koniec, stwierdziłam że całość nawet współgra i jako tako fajnie się prezentuje, żałuję oczywiście, że zdjęcia nie oddają w zupełności tego makijażu, mimo wszystko mam nadzieję, że się Wam spodoba!

Oto więc syrenia księżniczka przygotowująca się na imprezę (cóż, nie miałam odpowiednich dla niej dodatków, więc powiedzmy, że jeszcze ich nie ubrała :D).



Użyłam:
Sigma For Cute blush
Mary Kary liner Blue My Mind
MIYO mascara Violet
My Secret I love my style eyeshadow stick Violet Rush
MIYO Maniac Milk
Pierre Rene glitter nr 08
Rimmel Lasting Finish Concealer Porcelain
Golden Rose liners Extreme Sparkle - 106, 101
Pierre Rene Gel Base for Glitter
ZOEVA Cream liner - A Capella
Makeup Geek gel liner Amethyst, eyeshadows - Rockstar, Bling, Wisteria
KOBO loose eyeshadows - Violet Blush, Frosty White, Misty Rose
Mariza loose eyeshadows - Iskrzący granat, lśniąca platyna
MYSTIC Blueminate mascara
L'Oreal True Match concealer Ivory
La Rosa highlighter Light
KOBO Face Contour Mix
Melkior Luminous makeup base
MIYO loose powder
WIBO eyeshadow base
L'Oreal True Match foundation 1N and 2N
Paese Highlighter - pink
MIYO eyeshadows - Diva, Viola, Drama, Glamazon, Iris, Sky, Ocean, 
KOBO eyeshadows - dwie niebieskości, jasny fiolet i róż.


Jak Wam się podoba moje małe wariactwo? :)) Bawicie się w Halloween? 

Cienie w kredce My Secret I love my style - Nude Warm, Shimmer Bronze, Silver Ash, Turquoise Dream, Violet Rush, Night Sky.

$
0
0
Witajcie,

marka My Secret po raz kolejny pozytywnie zaskakuje. Wśród wielu świetnych nowości, znalazły się bardzo fajne cienie w kredce I love my style Eyeshadow Stick w sześciu pięknych odcieniach.


Mamy tutaj niemal wszystkie barwy, "wetknięte" w wygodne, grube kredki, które niestety trzeba temperować, ale jednocześnie z powodzeniem możemy stosować je we wszelaki sposób.

Jednym z nich jest rzecz jasna nakładanie tych cieni solo - sprawdzi się to jedynie w przypadku suchych, nieproblematycznych (nie opadających na przykład) powiek, w końcu cienie te są bardzo kremowe, mają lekko woskową konsystencję, bardzo gładko suną po skórze, ale również szybko z niej schodzą.

Drugi sposób to używanie ich jak zwykłych kredek - do tworzenia kresek czy malowania linii wodnej, i jak na linii wodnej trzymają się normalnie jak zwykłe, miękkie kredki, tak kreski również siłą rzeczy nie wytrzymają długo na "nieprzyjaznych" powiekach.

Moim jednak ulubionym ich zadaniem jest zaś robienie za dodatkową bazę i magiczne podbijanie wszelkich odpowiadającym ich barw w jakiś cudowny, nierealny sposób. Tutaj spisują się naprawdę genialnie - cienie na nich odżywają, zyskują nowe, lepsze, intensywne oblicze. Zapewne to zasługa tej mokrej, mocno kremowej konsystencji oraz faktu, że kredki same w sobie mają mega fajną, mocną pigmentację.


Trzeba przyznać, że są bardzo wygodne jeśli chodzi o aplikację. W dalszym ciągu radzę uważać na ich kremowość, która może zwiększać ryzyko rolowania się czy ścierania, cienie te więc można, a nawet trzeba porządnie utrwalić czymś suchym ;)

01 Nude Warm
To piękny jasny złocisty beż, który sprawdzi się nie tylko jako baza pod wszelkie kremy, szampańskie odcienie, beże i złota, ale też jako rozświetlacz do rozświetlenia wewnętrznych kącików oczu czy miejsca pod brwią.

02 Shimmer Bronze
To cudny lekko złocisty, średni ale mimo wszystko neutralny brąz, idealnie nadaje się jako baza pod wszelkie brązy i złota.

03 Silver Ash
To bardzo wyjątkowy odcień, z założenia miało to byś srebro, nie jest to jednak zwykłe srebro, a raczej śliczna średnia szarość z nutami brązu oraz delikatnymi fioletowymi, taki trochę taupe. Idealnie nada się jako baza pod chłodne brązy, wszelkie szarości i chłodne beże.

04 Turquoise Dream
To intensywny niebiesko-zielony odcień, szalenie mocno kojarzy mi się z wakacjami. Nada się jako baza pod wszelkie morskości i zielenie, a także niektóre niebieskości - szczególnie te bardziej energetyczne.

05 Violet Rush
To śliczny odcień jasnego, chłodnego fioletu, który delikatnie opalizuje na błękit. Genialnie podbije wszelkie fiolety i błękity. Ma nieco gorszą pigmentację od pozostałych odcieni, niemniej jednak jako baza spisuje się równie dobrze.

06 Night Sky
To niesamowicie piękny i mocny odcień ciemnego niebieskiego, ma dość ciemną bazę dlatego sprawdzi się w podbijaniu nie tylko wszelkich niebieskości i granatów, a nawet fioletów ale też czerni i ciemnych szarości. Również jest odrobinę mniej napigmentowany niż reszta kredek, ale wystarczy druga warstwa i problem znika.

I swatche wszystkich odcieni - od lewej:
Warm Nude, Shimmer Bronze, Silver Ash, Turquoise Dream, Violet Rush, Night Sky.



Te cienie w kredce możecie zakupić oczywiście w Drogeriach Natura. Mają 3,6 grama pojemności i kosztują 9,99 zł za sztukę.

Jak Wam się podobają te odcienie? Używacie takich produktów? 

Idealne w każdym calu - pędzle SigmaTech Essential Set

$
0
0
Witam,

pędzle to może niekoniecznie niezbędne narzędzie do tworzenia codziennego makijażu, ale na pewno bardzo przydatne. A już na pewno wtedy, kiedy chcemy nieco bardziej z tym makijażem poszaleć, zacząć tworzyć i po prostu bawić się malowaniem.


Trochę pędzli przewinęło mi się przez palce, cóż, dosłownie. Najbardziej lubię swoje nieliczne cuda z ZOEVY, kilka pojedynczych cacek z Era Minerals, Maestro czy Real Techniques. Ale są takie pędzle, które po prostu zwalają z nóg, są doskonałe w każdym calu i malowanie nimi to czysta przyjemność. Mowa oczywiście o pędzlach marki Sigma.


Jakiś czas temu otrzymałam od ekipy Sigmy przecudowny prezent w postaci nowego kompletu pędzli - Sigmatech Essential Set. Sigmatech to nazwa nowej jakości pędzli, które są wykonane z syntetycznego włosia (czyli tak, tak cruelty free), które jest tak samo doskonałe i genialne w swej strukturze jak włosie naturalne. Mówimy tu więc o równie dobrym rozcieraniu każdego produktu, od suchego, prasowanego czy sypkiego przez lekko kremowe, aż po te faktycznie kremowe ;)) Mamy tutaj więc połączenia wszystkich najlepszych cech obu rodzajów włosia zamknięte... zatknięte? na drewnianych trzonkach dopieszczonych w każdym szczególe.


Essential Set to zestaw ośmiu pędzli zarówno do wykonywania makijażu twarzy jak i oczu. Właściwie niemal wszystko, co potrzebne jest do wykonania pełnego makijażu - od pędzla do pudru/brązera, różu, korektora, przez pędzel do malowania kreski, aż po pędzle do nakładania cieni - dwa wielofunkcyjne, duży puchacz do rozcierania oraz mniejszy do bardziej szczegółowego blendowania.



Tapered Face - F25
To największy pędzel z zestawu, dość spory puchacz o czarnym delikatnym, dość długim włosiu przyciętym na kształt jaja, zamocowany w okrągłej skuwce. Od zawsze chciałam wypróbować takiego kształtu pędzla do twarzy i nie zawiodłam się. Jest naprawdę fajny w użytkowaniu, przede wszystkim wielofunkcyjny - nadaje się zarówno do nakładania brązera, jak i różu jak i pudru (no, może na rozświetlacz jest nieco za duży :D), każdy produkt nakłada niezwykle subtelnie od razu go jakby rozcierając, nie jest to więc jedna wielka plama, a subtelna mgiełka koloru. Osobiście lubię go używać do brązowienia (opalania brązerem) twarzy albo po prostu do utrwalania podkładu pudrem.


Duo Fibre Powder/Blush - F15
To prawdziwy duofiberek, czyli pędzel posiadający dwukolorowe włosie - bliżej skuwki jest ono czarne i nieco bardziej sztywne, grubsze, a mniej więcej od połowy długości włosia staje się ono białe, cieńsze, lżejsze i delikatniejsze. Włosie jest lekko zaokrąglone przy końcach, osadzone w spłaszczonej skuwce. Genialnie rozprowadza nawet najbardziej napigmentowany róż na policzki, nadając im jedynie piękną, subtelną mgiełkęświetnie rozprowadzonego koloru. Fajnie też sprawdzi się do nakładania pudru, szczególnie w okolicach oczu czy też do aplikowania rozświetlacza. Duofiber przeznaczony jest właśnie głównie do używania z mocno napigmentowanymi produktami,  pozwala lepiej je nakładać, przede wszystkim dzięki ułatwionej kontroli ich ilości.


Soft Blend Concealer - F64
To dość zbity, gęsty pędzel o nietypowej wielkości i grubości. Jest on mniejszy niż większość pędzli do twarzy, a zdecydowanie większy niż te przeznaczone do malowania powiek. Ma niezwykle miłe w dotyku , ciemne niemal czarne włosie, o lekko zaokrąglonym czubku, zatknięte w okrągłej skuwce. Przeznaczony został do rozprowadzania korektora, niemniej jednak równie fajnie sprawdza się podczas konturowania na mokro, do utrwalania korektora pod oczami oraz w innych, trudniej dostępnych miejscach, a nawet, w przypadku dużych oczu, do mocnego rozcierania cieni (np. nakładania cienia transferowego lub cielistego na całą powiekę).


Tapered Blending - E35
To dość typowy duży okrągły puchacz przeznaczony do rozcierania. Ma całkiem długie włosie, które na końcach rozchyla się na boki, dzięki czemu mocniej rozciera i pozostawia po sobie piękną mgiełkę koloru. Służy więc do takiego mocniejszego rozcierania cieni, na przykład w załamaniu, lub do aplikowania cienia transferowego. Genialnie rozciera każdy rodzaj produktu, jestem z niego szalenie zadowolona.


Small Tapered Blending E45
To pędzel, jakiego najbardziej brakowało mi w zasobach. Przeznaczony do rozcierania mniejszych obszarów, na przykład bardziej szczegółowego rozcierania załamania, lżejszego podkreślania zewnętrznego kącika czy też rozcierania dolnej powieki. Ma średniodługie, czarne włosie, które jest osadzone w okrągłej skuwce oraz przede wszystkim nietypowo ścięte - dość ostro, tak że końcówka bardzo mała i cienka, a mniej więcej do połowy długości włosia powiększa się. Dzięki takiemu przycięciu włosia, w zależności od siły nacisku - możemy mocniej i więcej lub lżej i na mniejszym obszarze rozetrzeć dany cień. Szczególnie pędzel spisze się u posiadaczek małych oczu, małych powiek, gdzie zwykłe puchacze są po prostu za duże.


Medium Sweeper E54
To pędzel z serii języczkowej, ma więc spłaszczoną skuwkę, oraz lekko zaokrągloną główkę. Niemniej jednak w przeciwieństwie do wielu podobnych pędzli, tutaj tego rudego włosia jest naprawdę sporo. Pędzel jest więc gęsty, całkiem zbity, choć jednocześnie na tyle to włosie jest długie, że mimo wszystko jest dość elastyczne. To pędzel z serii wielofunkcyjnych - nadaje się więc świetnie zarówno do nakładania cieni na całą powiekę, na kąciki wewnętrzne, do podkreślania kącików zewnętrznych i tworzenia tzw. kociego oka, również do rozświetlania oka pod brwią, nawet do lekkiego rozcierania - na przykład kreski czy ciemniejszego koloru w załamaniu. Sprawdziłby się pewnie i do nakładania korektora, ale skoro tak cudownie sprawdza się przy malowaniu powiek, to po co marnować jego umiejętności? :)


Exact Blend - E32
To jeden z moich ulubionych pędzli. Dość krótkie, gęste i mocno zbite czarne włosie osadzone tutaj zostało w lekko spłaszczonej skuwce i zaokrąglone przy końcach na kształt małej łopatki. Pędzel genialnie sprawdza się właściwie podczas każdego zadania przy wykonywaniu makijażu powiek - od nakładania cienia, po jego roztarcie, zarówno na powiece ruchomej, jak i pod brwią czy też na powiece dolnej. Jest na tyle zgrabny i całkiem precyzyjny, że właściwie można nim wykonać niemal cały makijaż oka. Na pewno warto mieć taki pędzel w swoich zasobach.


Winged Liner - E06
Ten pędzel to kolejne odkrycie odnośnie malowania kresek. Jeszcze żadnym pędzlem tak łatwo i precyzyjnie nie malowało mi się kreski - czy to przy użyciu cienia, czy linera płynnego, czy tego w żelu. Cudownie prosty a jednocześnie pełen niespodzianek kształt tego pędzla na pewno najmocniej wpływa na jego funkcjonalność. Ma dość krótkie, pomarańczowe włosie ścięte ukośnie i osadzone w spłaszczonej skuwce. Wbrew pozorom nie jest go tam wcale mało, jest całkiem gęste i idealnie sztywno-elastyczne, dzięki czemu kreska ma taką właśnie grubość i kształt, jaki chcemy jej nadać. Jak do tej pory pędzel mimo sporego użytkowania i niekoniecznie delikatnego czyszczenia nie stracił swojego kształtu, i mam ogromną nadzieję, że już tak pozostanie.

W tych pędzlach wszystko jest piękne, od super delikatnego w dotyku i idealnie przyciętego włosia, po eleganckie czarne rączki z holograficznymi wytłoczonymi logo marki i nazwą wraz z numerem danego pędzla, aż po solidnie zamocowane skuwki, na których również nie zabrakło wytłoczonego logo, jest tam też numer serii (jak się domyślam) oraz informacja o tym, że dany pędzel został objęty patentem.


Nie mam żadnych problem z ich czyszczeniem - czy to za pomocą ciepłej wody i naturalnego mydła, czy czystego (mniej lub bardziej ;D) alkoholu, włosie po normalnym myciu jest czyściutkie, niezafarbowane i przede wszystkim nieodkształcone. Bardzo ważne dla mnie jest, żeby pędzle nie traciły swojego pierwotnego kształtu, lubię mieć je taki, jakie są tuż po wyjęciu z opakowania.


A skoro już o opakowaniach mowa, cały tej piękny set zapakowany był w osobne, zabezpieczające folie z logo marki, oraz w dość efektowny czarny kartonik oznaczony nazwą kompletu, logo marki, gdzie na odwrocie dodatkowo zamieszczona jest dokładna informacja o pędzlach, a szczególnie o ich wyjątkowym włosiu. Szczególnie cieszą zapewnienia o tym, że włosie się antybakteryjne, hipoalergiczne, oraz powinno zachować właśnie swój oryginalny kształt i kolor nawet po wielu, wielu myciach.


Podsumowując - pędzle SigmaTech to najpiękniej aplikujące i blendujące pędzle świata, które zachwycają nie tylko swoich wyglądem ale i funkcjonalnością czy też odpornością. Na pewno są warte każdej złotówki. A złotówek akurat wydanych na nie będzie dość sporo. Cały set kosztuje bowiem 122$ (normalna cena to 153 dolary) i można go zakupić na oficjalnej stronie Sigma Beauty - a konkretniej TUTAJ. Pędzli z technologią SigmaTech jest więcej, możecie obejrzeć je TUTAJ. Na pewno warto inwestować w przypadku tych pędzli w gotowe komplety, bo dobierając pędzle osobno nietrudno przepłacić.

Polecane przez zakłaczonych profesjonalistów :D

A Wam jak się podobają te pędzle? Lubicie pędzle Sigmy czy nie miałyście z nimi jeszcze do czynienia? Który pędzel wpadł Wam najmocniej w oko? :)


Misslyn Perfect Match Eyeshadow - Chocolate Candy

$
0
0
Witam Was,

są takie paletki cieni, małe zgrabne i niezwykle uniwersalne, że po prostu nie sposób przejść obok nich obojętnie, a tym bardziej nie da się ich namiętnie nie używać. Jedną z takich paletek jest nowość marki Misslyn, piękna Chocolate Candy (numer 49S) z serii Perfect Match Eyeshadow. 


Marka podczas kreowania tej kolekcji skupiła się na stworzeniu jak najbardziej przyjemnych, uzupełniających się i dopasowanych trójek cieni (zarówno matowych jak i tych z połyskiem) - takich kompozycji jest aż 9. Ja mam zdaje się, że najfajniejszą z nich, choć nie brakuje oczywiście propozycji typowo dziennych, klasycznych, od delikatnych po mocniejsze, jak i tych nieco bardziej nietypowych - niebieskości, zieleni i szarości, osobiście brakuje mi tam jedynie fioletów.


Chocolate Candy to istny raj dla wielbicielek ciemnobrązowego smoky eye, mamy bowiem tutaj trzy stosunkowo mocne i głębokie cienie - cudowny, bardzo ciemny brąz w neutralnej tonacji, fajny zarówno do stosowania na całą powiekę jak i zaznaczania zewnętrznych kącików i załamani, czy też do malowania kreski; piękny czekoladowy brąz, również dość neutralny; oraz fajny odcień beżu - neutralny, niezbyt szary czy pomarańczowawy, a właśnie ideał stworzony do podkreślania załamania w lżejszych makijażach czy jako cień transferowy w tych mocniejszych.


Całe trio ma matowe, ale nie takie płaskie i pudrowe wykończenie, a delikatnie, bardzo delikatnie - satynowe. Pigmentacja może na swatchach nie powala na łopatki, niemniej jednak jest dobra, a co więcej cienie świetnie czepiają się zarówno pędzli jak i skóry, dobrze się z nimi pracuje, fajnie się rozcierają i łączą ze sobą nie tworząc plam czy też... jednej wielkiej plamy zmieszanego koloru. Przyznam, że nie spodziewałam się po tej paletce szału, a jednak spisuje się zawodowo i sięgam po nią z wielką chęcią bardzo często - zarówno na większej wyjścia, jak i na co dzień (smoky rządzi!).

Trwałość jest dobra, choć pamiętajcie, że ja przez swoje trudne powieki (tłuste i opadające) zawsze stosuję bazę pod cienie. Paletka jest stosunkowo mała, bardzo lekka, idealna do wyjazdowej kosmetyczki. Opakowanie zawiera aplikator - nie jest szczególną fanką dodawania aplikatorów do produktów, zwykle do niczego się one nie przydają, a miejsce na nie spokojnie można by było wykorzystać dokładając na przykład kolejny cień, tak też jest i w tym przypadku, chętnie zobaczyłabym tutaj neutralny, cielisty cień do rozcierania.

Przykładowy mejkap z użyciem tej paletki może wyglądać tak:



Paletka kosztuje ok. 25 zł, zawiera trzy cienie po 1,2 g każdy. Producent zapewnia również, że zostały przetestowane dermatologicznie.

Jeśli szukacie małej, fajnej paletki do smoky i nie tylko, to serdecznie polecam przyjrzeć się właśnie tej sztuce ;) Szczególnie polecam ją tym z Was, które nie opanowały jeszcze sztuki makijażu, mają problemy z rozcieraniem i nakładaniem cieni - te tutaj są wyjątkowo bezproblemowe, z łatwością więc stworzycie za jej pomocą niejeden efektowny mejkap!


A Wam jak się podoba ta paletka? Lubicie takie odcienie? Nosicie ciemne smoky na co dzień? :)


Rozświetlacze w kredce My Secret I love my style - Silver i Natural

$
0
0
Witajcie,

rozświetlacze w kredkach robią ostatnio nie lada furorę. Są nie tylko piękne, delikatnie lśniące, ale też przede wszystkim bardzo wygodne w użyciu. Mają siłą rzeczy bardzo kremową konsystencję, dlatego należy je stosować właśnie tak samo jak rozświetlacze w kremie - sprawdzą się więc najlepiej na cerach suchych i normalnych, ale rzecz jasna można je także stosować na pozostałych, choćby w roli rozświetlenia oka.

Marka My Secret wypuściła niedawno dwa odcienie takich rozświetlaczy z serii I love my style - jaśniutkie i lśniące Silver i Natural.


01 Silver
To śliczny, delikatnie świetlisty jasnosrebrny odcień, jest dość chłodny, idealnie nada się jako rozświetlenie bladych i jasnych cer.



02 Natural
To prześliczny delikatnie różowy, bardzo naturalny i uniwersalny odcień, świetnie się sprawdzi w do rozświetlenia każdego makijażu, zarówno ciepłego jak i chłodnego, przy właściwie każdym typie urody.


Oba są delikatnie perłowe, w zbliżeniu widać rozświetlające drobinki, niemniej jednak kredki dają piękny, mokry blask nieporównywalny z efektem po zastosowaniu suchego rozświetlacza. Wyglądają po prostu pięknie! Rzecz jasna można je także stosować jako bazę pod perłowe czy satynowe, a nawet metaliczne cienie w celu wzmocnienia ich intensywności.


Wybór jest więc niewielki, wszystko zależy od tego jaki efekt lubimy lub jaki chcemy uzyskać w danym makijażu. Obie kredki są tak samo fajne i równie dobrze spisują się w makijażu, obie też są równie piękne. Powtórzę jednak raz jeszcze - taka forma rozświetlenia rzecz jasna najlepiej będzie się spisywała na cerach suchych i normalnych, niemniej jednak ja na swojej mieszanej skórze używam ich również z powodzeniem - najbardziej lubię rozświetlać nimi oko - kąciki wewnętrzne i łuk brwiowy.

Kredki są bardzo wygodne w użyciu, niemniej jednak należy pamiętać, że niestety nie należą do tych wykręcanych - trzeba je więc temperować (najlepiej zakupić sobie podwójną temperówkę, która będzie miała otwór na tradycyjne kredki jak i otwór na te "grubaski"). Produkty te zakupić możecie oczywiście w Drogeriach Natura - jeden rozświetlacz kosztuje 9,99 zł i ma 3,6 grama pojemności.

A Wy korzystacie z kremowych rozświetlaczy? Jakie są Wasze ulubione? :)

AVENE PhysioLift - konferencja, The View, emulsja na dzień i krem pod oczy

$
0
0
Witajcie,

niedawno (10 września) miałam przyjemność uczestniczyć w niezwykłej konferencji marki AVENE, na której premierę miała nowa linia kosmetyków pielęgnacyjnych PhysioLift.



PhysioLift to linia skierowana dla wszystkich cer, którym bliskie już są hasła takie jak "zmarszczki", "utrata jędrności", "cienie lub worki pod oczami". Wszystkie te niedoskonałości skóry, które pojawiają się z wiekiem i w związku z narastającą utratą kolagenu i kwasu hialuronowego w skórze. Nie chcę tutaj Was straszyć - ale pierwsze zmarszczki występujące w wyniku tych braków powstają już w okolicach 25 roku życia, a oczywiście skóra traci jędrność dużo wcześniej jeśli jest niezadbana, niechroniona przed słońcem, a nam towarzyszą (nie)przyjemne ;) nałogi.

Kosmetyki te mają więc wspomagać odbudowę skóry, wygładzać ją, opóźniać proces starzenia. Ich zadaniem jest działać precyzyjnie odbudowując naturalną architekturę skóry. I to właśnie architektura stała się motywem przewodnim spotkania - my blogerki zostałyśmy zaproszone na dach budynku Spektrum Tower (mieszczącego się niedaleko ronda ONZ) - czyli do klubu The View, z którego to roztacza się niesamowity widok, na cudowną, oświetloną tysiącami świateł panoramę Warszawy. Zapierające dech w piersiach obrazy zapadły mi mocno w pamięć i jestem szczęśliwa, że mogłam je oglądać.


Towarzyszył nam też karykaturzysta!

Wracając do PhysioLift... ;)

Oczywiście wszystkie produkty marki AVENE oparte są na bazie wody termalnej, która ma wyjątkowe, łagodzące właściwości. Ponadto, dołożona starań, aby w tej serii znalazły się także o skuteczne substancje aktywne. Zawierają więc na przykład Ascofilline czyli gatunek algi brunatnej, która ma duży wpływ na utrzymywanie odpowiedniego nawilżenia skóry, składnik ten odpowiednio zmodyfikowano i uzyskano cudo, które stymuluje naturalną syntezę kolagenu w skórze. Ponadto Mono-Oligomery kwasu hialuronowego, czyli naturalnego "wypełniacza" skóry - dzięki odpowiedniemu "przerobieniu" kwasu, powstał nowy składnik, pomagający wzmocnić skórę i przywrócić jej sprężystość. Dodatkowo Retinaldehyd, który poprzez swoje właściwości magazynujące witaminę A, szalenie mocno wpływa na odnowę skóry i ma silne działanie przeciwzmarszczkowe.


Od marki otrzymałyśmy dwa produkty z linii - krem pod oczy, na którego widok od razu zaświeciły mi się oczy, bo uwielbiam wszelkie mazidła do powiek (mam bzika na punkcie pielęgnacji tej sfery twarzy) oraz lekką emulsję na dzień przeznaczoną do cer mieszanych i tłustych. Rozpieszczono nas dodatkowo fajną, funkcjonalną i pojemną (genialną na wyjazdy!) kosmetyczką oraz długopisem sygnowanym logo marki i linii ozdobionym pięknie kryształkami Svarowskiego.


Moja pielęgnacja od czasu spotkania opierała się właśnie głównie na tych dwóch produktach - nocą sięgałam zaś po mocniej nawilżające mazidło. Krem pod oczy pokochałam od pierwszego użycia - bardzo do gustu przypadła mi gęsta, treściwa konsystencja, która wyjątkowo świetnie rozprowadza się na skórze i bardzo dobrze wchłania. Ja nawet widzę, że przez te niemal dwa miesiące używania tego kremu, moja skóra wokół oczu stała się dużo bardziej gładka, sprężysta i ewidentnie odżywiona. Nie będę daleko od prawdy jeśli powiem, że to jeden z najlepszych kremów pod oczy, z jakimi miałam do czynienia.


Emulsja do twarzy występuje w dwóch wersjach - do cer suchych oraz do cery tłustych i mieszanych. Jak wiecie, ja mam cerę mieszaną w kierunku tłustej, której jednak często brakuje nawilżenia i nawodnienia, pojawiają się u mnie więc także suche obszary. Ogólnie rzecz biorąc - moja cera lubi sobie poszaleć, szkoda, że popada ze skrajności w skrajność ;) Wracając jednak do emulsji, na szczęście otrzymałam odpowiednią dla swojego rodzaju skóry - i z przyjemnością jej używam. Jest idealna pod makijaż - bardzo lekka, mega szybko się wchłania a do tego pozostawia skórę wygładzoną, miękką, bez tłustej czy lepkiej warstwy, bardzo dobrze przygotowaną na makijaż. Wydaje mi się, że nawilżenie jakie daje ten krem jest dobre, choć może dla mojej skóry niewystarczające - dlatego też najlepiej sięgnąć po intensywnie nawilżający balsam na noc, ja skorzystałam jednak ze swojego zapasu kosmetyków i na noc używałam naturalnego, nawilżającego kremu Fitomed do cery tłustej i mieszanej. I z takim duetem moja skóra czuła się naprawdę dobrze. Pomijając grypę, która zasiała spustoszenie na tej wypielęgnowanej powierzchni, na ogół była ona w wyjątkowo dobrym stanie - niedoskonałości nie rozpanoszyły się, jak to mają w zwyczaju, po suchych skórkach nie było śladu, a cera odzyskała ładny koloryt i wyglądała po prostu młodziej. Nie muszę chyba dodawać, że gładkość czy jędrność w dotyku zanotowałam bez problemu?


Bardzo spodobały mi się te szczelne, z doprecyzowanymi drobiazgami opakowania. Są bardzo wygodne, szalenie higieniczne i po prostu fajne - żeby wydobyć krem wystarczy obrócić nieco atomizer, który idealnie wypuszcza z siebie produkt ;) Może nie są to kremy idealne na wyjazdy, kiedy liczy się każdy gram - bo przyznam szczerze, że są nieco ciężkie, dlatego najlepiej postawić je na toaletce i niech już tam sobie będą i pięknie się prezentują.


Krem na dzień ma niestety niewielką pojemność (choć jest wydajny, bo wciąż go z powodzeniem używam), jest to tylko 30 ml - jego cena to ok. 104,99 zł
Krem pod oczy to 15 ml (ale świetnego, mocno treściwego kremu) - jego cena to ok. 89,99 zł

W chwili obecnej moja skóra jest niesamowicie gładka w dotyku i sprężysta, wygląda pięknie i promiennie, a po wszelkich niedoskonałościach nie ma niemal śladu. Uwielbiam ją! :D Dlatego serdecznie polecam Wam wypróbowanie tych produktów - na pewno będziecie zadowolone.

Znacie produkty Avene? Jakie są Wasze ulubione?

Blue Dragon

$
0
0
Witam,

jednym z najlepszych sposobów na jesienną chandrę dla makijażomianiaczki jest rzecz jasna mocny, kolorowy makijaż! A o tej porze roku nie sposób nie skusić się na głębokie odcienie niebieskości i fioletów

Dziś w roli głównej metaliczne cienie do powiek KOBO podbite kremowymi cieniami w kredce My Secret i otulone brudnymi matami (również KOBO). Oczywiście znów w dymkowatej formie, za którą wprost przepadam. Ta propozycja świetnie się nada na różnego rodzaju imprezy, mam nadzieję, że ten duet podoba się Wam równie mocno jak mnie! :)



Użyłam:
oczy: KOBO Professional eyeshadows - 215, 217, 221, 222, 145, 141, My Secret I love my style eyeshadow stick - Night Sky and Violet Rush and Nude Warm, My Secret I love my style highlighter Natural, My Secret Waterproof pen liner granatowy, Mystic Blueminate, MIYO Envy my eyes mascara, MIYO Clever Brow 02 Brown, My Secret eye pencil Blue Sky, 
twarz: L'Oreal True Match foundation 1N 2N, L'Oreal True Match concealer Ivory, Rimmel Lasting Finish Concealer Porcelain, Catrice Prime and Fine powder, MOIA 45 powder, Lirene Shiny Touch mineral bronzer and blush, The Balm Mary-Lou Manizer, 
usta: Sensique Satin Touch lipstick 230 Purple Class.


Jak Wam się podoba taki makijaż? Lubicie połączenie niebieskości i fioletów? :)

My Secret - śliczna paletka cieni Fairy Tale z serii Natural Beauty

$
0
0
Witajcie,

wraz z początkiem jesieni marka My Secret wypuściła do sklepów trzy kolejne, urokliwe poczwórne paletki cieni do powiek z serii Natural Beauty. Stwierdziłam, że zajmę się każdą z nich z osobna, przedstawię Wam dokładnie wszystkie te paletki w oddzielnych postach, zobaczycie również makijaże wykonane za ich pomocą!

Na pierwszy rzut prześliczna propozycja, która na pewno skradnie (o ile już nie skradła) serca wielu z Was - mowa oczywiście o Fairy Tale. Ta iście bajkowa kompozycja to połączenie dwóch matów, jednej satyny i jednego metalika zachowane w niesamowicie uniwersalnej i pełnej uroku kolorystyce. Mamy tutaj bowiem do czynienia z barwami z kategorii nude



Bajkę te rozpoczyna jaśniutki, matowy krem z delikatnie żółtymi tonami. Ma genialną pigmentację, choć dość kruchą, lekko suchą konsystencję. Idealnie nada się do rozświetlania kącików wewnętrznych i miejsca pod brwią, a na upartego w przypadku bladzioszków - do wspomagania rozcierania.

Następny jest śliczny, delikatny ciepły beż z nutami moreli, jako jedyny ma satynowe wykończenie i lżejszą, choć dalej dobrą pigmentację. Można go używać na całą powiekę, do podkreślania załamania, albo jako cień transferowy. 

Kolejnym cieniem jest istne cacko, które przyprawia o ciarki każdą cienimaniaczkę, cudowne jasne złoto które ma w sobie nuty beżu i niewielkie brzoskwini, nie jest tak żółte ani rdzawe, ani też zgaszone jak inne znane mi złotka, jest naprawdę piękne i wyjątkowo. Co więcej powala wykończenie - jest to rewelacyjnie napigmentowny, metaliczny cień o niesamowicie kremowej, jakby mokrej konsystencji, z którą jednak świetnie się pracuje - zarówno dobrze nakłada na powiekę (właściwie każdym rodzajem włosia, palcem czy aplikatorem), jak i rozciera i łączy z innymi cieniami. Takie wykończenie metaliczne pragnę widzieć we wszystkich paletkach My Secret, jest IDEALNE.

Kończącym opowieść jest śliczny ciemniejszy brąz w kolorze gorzkiej czekolady. Ma matowe wykończenie i mega dobrą pigmentację, a co więcej - cudownie się rozciera, tworząc piękną mgiełkę koloru. Sprawdzi się w makijażu w wielu funkcjach - od roli głównej w smoky eye, przez podkreślenie kącików zewnętrznych, załamania powieki, aż po kreskę.


Cała czwórka cieni cudnie ze sobą współgra i daje wbrew pozorom wiele możliwości w makijażu. Jak dla mnie ta paletka jest godna uwagi, szczególnie przez wzgląd na to niesamowite złoto, którego nie uraczycie w zbyt wielu firmach kosmetycznych (w Polsce takie cuda ma jeszcze Pierre Rene, bądź co bądź producent marki My Secret, za granicą - Makeup Geek wraz ze swoimi Foiled Eyeshadows).


Paletka kosztuje jedynie 13,99 zł, a zawiera 4 bardzo wydajne cienie (po 2 gramy każdy). Dodatkowo Drogerie Natura (czyli jedyne drogerie, gdzie zakupić możecie produkty tej marki) często mają świetne promocje na kolorówkę - warto więc uważnie je śledzić.

Jak Wam się podoba ta paletka? Miałyście już okazję ją kupić? :)

Fairy Tale

$
0
0
Witam Was,

złoto w makijażu potrafi zrobić całą robotę. Zwykle gra główną rolę, choć równie cudownie wygląda w drugim rzędzie. Dodaje makijażowi uroku, elegancji i przykuwa wzrok. Nie sposób przejść obok złotka obojętnie!

Ostatnio na blogu pokazywałam Wam jesienną paletkę My Secret Fairy Tale, gdzie właśnie znajduje się jeden z najpiękniejszych złotych cieni, z jakimi miałam do czynienia. Zmalowałam dla Was przykładowy, bardzo prosty i dość lekki mejkap przy użyciu cieni z tej paletki, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.

Pomijając kilka produktów, cały makijaż został zmalowany przy użyciu kosmetyków marek własnych Drogerii Natura - są to więc dość tanie i łatwo dostępne produkty ;)



Użyłam:
oczy: My Secret Fairy Tale eyeshadow palette, My Secret I love my style mascara, My Secret I love my style eyeshadow stick Warm Nude and Shimmer Bronze, My Secret Big Eye pencil in black, My Secret Waterproof eyeliner - Brązowy, KOBO brow shadow - Ash, Melkior eyeshadow base, MIYO Clever Brow gel, 
twarz: KOBO Highlighter Moonlight, Rimmel Lasting Finish concealer Porcelain, KOBO Matte Blusher - Marsala, KOBO Bronzing Powder - Nubian Desert, Astor Skin Match Protect foundation - Ivory, Catrice Prime and Fine powder, L'Oreal True Match concealer Ivory, 
usta: Sensique Satin Touch lipstick 225 Liberty, KOBO lip pencil 108 Sensual Purple.


Jak Wam się podoba? Lubicie używać złota w makijażu? :)

My Secret Smokey Nudes - paletka cieni

$
0
0
Witajcie,

wśród jesiennych nowości marki My Secret pojawiły się trzy piękne poczwórne paletki cieni do powiek z serii Natural Beauty. O ślicznej Fairy Tale mogłyście poczytać już TUTAJ. Następna w kolejce jest również kompozycja typowo nudziakowa, tym razem jednak w mocniejszej wersji, takiej z charakterem - cudna Smokey Nudes.


Smokey Nudes jak sama nazwa ładnie nam podpowiada, to paletka wprost stworzona do wykonywania makijażu typu smoky eye. Są tu więc barwy głównie ciemne, od czerni, przez ciemny chłodny brąz i ten nieco cieplejszy, aż do pięknego, delikatnie metalicznego beżu.


Pierwszy z cieni zachwyca pod względem subtelności i uniwersalności - jest to bowiem jeden z moich najładniejszych lśniących beży. Ma w sobie delikatne nuty starego złota, jest raczej chłodny i co lepsze będzie pasował do ogromnej liczby makijaży - od mocnych smoky aż po makijaże dzienne. Wykończenie jest lekko metaliczne, nie jest to tak szalenie błyszczący metalik jak w paletce Fairy Tale, ten jest zdecydowanie bardziej "lekki" w swoim kalibrze, choć pigmentację ma bardzo dobrą. Konsystencja jest przyjemnie kremowa (nie mokra), świetnie się nakłada na skórę, dobrze chwyta pędzla a co więcej bardzo ładnie rozciera. W moim ulubionym mocnym smoky pełni rolę rozświetlania kącików wewnętrznych.

Drugi z cieni to ciemny, dość neutralny, czekoladowy brąz, cieplejszy i odrobinę jaśniejszy niż ten z paletki Fairy Tale. Jest całkowicie matowy, ma genialną pigmentację i choć jest dość suchy nie osypuje się mocno podczas nakładania na powiekę (nadmiar cienia zawsze warto strząchnąć z pędzla), a także pięknie się rozciera nie tworząc plam. Można go używać na wiele sposób - nakładając na całą powiekę, przyciemniając kąciki zewnętrzne, załamanie powieki, lub też jako kreskę.

Trzeci z cieni to bardzo atrakcyjny ciemny chłodny brąz, który mimo wszystko nie ma w sobie fioletowych, oliwkowych czy nawet szarych tonów. Wykończenie ma matowe, choć odrobinę inne niż poprzedni cień, ma w sobie coś z satyny jeśli by go tak nałożyć odrobinę więcej ;) Wpływa to też na jego konsystencję, która nie jest tak delikatna jak w przypadku poprzedniego brązu, a nieco bardziej zbita, nieeemal kremowa. Można go również używać dowolnie, w każdej roli sprawdzi się świetnie!

Ostatni z cieni to istna bomba - mega mocna, głęboka, świetnie napigmentowana, matowa czerń. Mam wrażenie, że to jeden z najlepszych czarnych cieni, z jakimi miałam do czynienia. Bardzo dobrze się rozciera nie blaknąc przy tym mocno, ta czerń jest tak niesamowicie nasycona, że przyprawia o zawrót głowy! Oczywiście fajnie się sprawdza w roli kreski, do przyciemnienia linii rzęs, delikatnie do przyciemnienia makijażu albo właśnie do hiper odważnego smoky.


Trzeba przyznać, że paletka jest bardzo dobra jakościowo, jak dla mnie jest też bardzo atrakcyjna pod względem kolorystycznym - bardzo chętnie po nią sięgam malując swoje ulubione ciemne smoky eye! Oczywiście możliwości makijażowych związanych z tą paletką jest więcej - wszystko zależy od Was. Jeśli podobają Wam się te odcienie, używacie ich często albo macie taki zamiar ;), to polecam zakupić. Cienie są niesamowicie wydajne, ale też spore (4 cienie po 2 gramy), a do paletka jest tania - kosztuje jedynie 13,99 zł i można ją zakupić w Drogeriach Natura.


Jak Wam się podoba ta paletka? Często malujecie sobie ciemne smoky eye? :)

Smokey Nudes

$
0
0
Witam Was,

przydymione oko to chyba mój najbardziej ulubiony makijaż. Z tymże moje "smoki" nie zawsze są tak tradycyjne, często je urozmaicam albo maluję w różnych kolorach, niemniej jednak nie obce mi są mniej lub bardziej typowe makijaże smoky eye - taki też dziś Wam zaprezentuję.

W użyciu cudna paletka cieni do powiekMy Secret Smokey Nudes, o której więcej było w ostatniej notce. Dymek będzie więc skomponowany w odcieniach ciemnego brązu. Mam nadzieję, że choć ten mejkap jest wyjątkowo prosty i mało odkrywczy, spodoba się Wam ;))




Użyłam:
oczy: My Secret Smokey Nudes eyeshadow palette, cream eyeshadow from My Secret Fairy Tale palette, Melkior eyeshadow base, My Secret Big Eye black eye pencil, My Secret I love my style mascara, MIYO gel for brow, KOBO brow eyeshadow Ash,
twarz: L'Oreal True Match foundation 1N 2N, Catrice Prime and Crime powder, Lirene Shiny Touch mineral bronzer and blush, KOBO Nubian Desert bronzing powder, Rimmel Lasting Finish concealer Porcelain, L'Oreal True Match concealer Ivory, Melkior Spring Shine highlighter, Karaja powder,
usta: Sensique Satin Touch 230 Purple Class.

A jak to jest z Wami, lubicie przydymione oko w makijażu? :)

My Secret Autumn Blossoms

$
0
0
Witajcie,

ostatnią z jesiennych paletek My Secret, którą mam Wam do pokazania jest piękna Autumn Blossoms, która jak tylko zobaczyłam ją na zapowiedziach przyprawiła mnie o szybsze bicie serca. Jest w końcu poetycką metaforą tej pory roku zamkniętą w małym, zgrabnym opakowaniu. Ta paletka aż krzyczy "to ja, to ja jestem jesienią!". 


To niezwykle ujmująca, romantyczna mieszanka, przypominająca mi szalenie paletkę Vintage Romance ze Sleeka. Mamy tutaj więc złoto (no, powiedzmy), ciemny głęboki fiolet, matowy ciepły fioleto-róż, oraz chłodny brąz. Czwórka idealna do stworzenia niezapomnianego, przykuwającego wzrok makijażu. 


Pierwszy z cudaków to delikatne, brzoskwiniowo-miedziane złotko, raczej jasne i subtelne, o ślicznym lekko metalicznym wykończeniu. Ma kremową konsystencję, dobrą pigmentację, choć mam wrażenie że gorszą przyczepność do pędzla - na pewno najlepiej nakładać ten cień palcem, pacynką albo pędzlem ze sztucznym włosiem. Nadaje się do makijaży dziennych - może spokojnie grać główne skrzypce w makijażu, albo robić za dodatek w makijażu wieczorowym. 

Następny z cieni to jeden z moich ulubionych kolorów - kiedyś nazywałam taką barwę rozbieloną oberżyną, dziś to może być oczywiście marsala, czyli barwa bladego, nieco stłumionego wina z nutką chłodnego różu i fioletu. Jest to cień zupełnie matowy, może być trochę suchy, jednak bardzo dobrze się nakłada i rozciera. Ma rzecz jasna tę cudowną, oszałamiającą pigmentację i świetne krycie - lubię to! Tego cienia można też używać wielorako - osobiście preferuję go w załamaniu ;)

Trzecim z cieni jest mój mały zawód. Choć jest to subtelnie metaliczny ciemny fiolet, śliwka węgierka jak się patrzy. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że cień ma dość dziwną konsystencję, słabiej czepia się pędzla i skóry, przez co też trudno wydobyć z niego odpowiednią pigmentację. Bardzo żałuję, że nie jest taki jak to cudowne złotko z Fairy Tale, o takiej miękkiej, kremowe i czepliwej konsystencji jak ono. Niestety, ten fiolet choć piękny, potrzebuje dodatkowego wsparcia w postaci choćby kremowej bazy - dopiero wtedy robi furorę.

Ostatnim z cieni jest bardzo ładny, ciemny, chłodny z fioletowymi tonami brąz. Matowy i genialnie napigmentowany, to ta sama jakość matu, do której przyzwyczaiła nas marka My Secret. Nie muszę chyba już nic więcej dodawać? :)


Całość jest pod względem kolorystycznym zgrana naprawdę świetnie. Takich propozycji na rynku wciąż brakuje, cieszę się więc, że marka postawiła na te nietypowe odcienie i to jeszcze w jednej palecie! Niestety nie jest tak do końca kolorowo, żałuję ogromnie że ten fiolet z paletki nie jest lepszy jakościowo. Dlatego też mimo wszystko ten produkt nie należy do moich ulubionych, choć kocham tę kolorystykę, to jakoś chętniej sięgam po dwie pozostałe paletki - może się po prostu zraziłam, może muszę dać jej kolejną szansę?


Niemniej jednak mimo wszystko - polecam wypróbować. Koniecznie przez zakupem sprawdźcie testery w sklepie i ten nieszczęsny fiolet, zobaczcie czy Wam odpowiada i czy dacie radę z nim pracować. Paletka to nie jest duży wydatek, kosztuje jedynie 13,99 zł (za 4 cienie po 2 gramy każdy) i można ją zakupić w Drogeriach Natura.

A Wam jak się podoba ta kolorystyka? Macie już może tę paletkę? Jesteście z niej zadowolone? :)

Autumn Blossoms

$
0
0
Witam,

i ostatni makijaż skoncentrowany na jednej małej, poczwórnej paletce cieni - mowa oczywiście o szalenie jesiennej My Secret "Autumn Blossoms", o której było ostatnio na blogu. Dominują więc tutaj barwy brudne, zgaszone i siłą rzeczy ciemniejsze. Dymkowe połączenie chłodnego brązu, oberżyny na górnej powiece, metalicznego fioletu na dolnej, całość rozświetlona lekkim brzoskwiniowym złotem, Żeby było ciekawiej usta podkreśliłam matową konturówką w żywym odcieniu różu.



Użyłam:
oczy: My Secret Autumn Blossoms palette, cream eyeshadow from My Secret Fairy Tale, Melkior base, KOBO Ash - for brow, My Secret eyeshadow stick I love my style - Violet Rush, My Secret Waterproof eyeliner Brown, My Secret Big Eye pencil Black, Bell Brow Modeller Gel 01, My Secret Create You Lashes,
twarz: KOBO Translucent loose powder, KOBO Matte Blush Marsala, Rimmel Lasting Finish Concealer Porcelain, My Secret Illuminator Powder Princess Dream, L'Oreal True Match concealer Ivory, Melkior Luminous Makeup Base, Astor Skin Match Protect foundation, KOBO Nubian Desert powder for contour,
usta: KOBO lip liner 107 Pink Love.


No dobrze, a Wy lubicie typowo jesienne cienie do powiek? Dobrze się czujecie w takich barwach? :)

Sensique - French Lila

$
0
0
Witam,

sporo nowych odcieni lakierów Sensique Color trafiło ostatnio do mnie, nie jestem jednak w stanie pokazać Wam ich wszystkich w akcji, spróbuję więc zaprezentować choć te pojedyncze, które najbardziej wpadły mi w oko ;)

Dziś więc iście jesienny, cudny, zgaszony i nieco brudny średni fiolet - 187 French Lila, który o dziwo ma na zdjęciach nieco więcej życia w sobie niż na żywo. Ma moje ulubione kremowe wykończenie i ładny, dość typowy połysk. Kryje oczywiście bardzo dobrze (2 cienkie warstwy) i nie smuży. Z trwałością jest dobrze na moich paznokciach, ale tutaj jest to kwestia indywidualna - dużo zależy po prostu od stanu płytki jak i wykonywanych czynności.

Lakier kosztuje tylko 6,99 zł i ma aż 10 ml pojemności, można go oczywiście kupić w Drogeriach Natura.

Zdjęcia robione na automacie i z ciepłym filtrem (niestety możliwości mojego sprzętu są mocno ograniczone) - odcień w rzeczywistości to coś... pomiędzy ;)



Jak Wam się podoba ten odcień? Nosicie takie fiolety na paznokciach? :)

PUPA Vamp! Compact Duo 001 Rose Perlage - metaliczne cienie do powiek i rozświetlacz w jednym

$
0
0
Witajcie,

są takie kosmetyki, które niespodziewanie okazują się być szalenie uniwersalnymi, i można je wykorzystywać w wieloraki sposób. Jednym z takim produktów okazało się być to małe, zgrabne, eleganckie puzderko zawierające w sobie dwa niezwykłe cienie do powiek - PUPA Vamp! Compact Duo o numerze 001 i wdzięcznej nazwie Rose Perlage.


Rose Perlage skrywa w sobie dwa piękne cienie do powiek o metalicznym wykończeniu. Jeden z nich to jasny, subtelny, cukierkowy róż, drugi to rewelacyjny srebrzysty krem. Mają cudownie kremową, bardzo przyjemną w dotyku, a do tego "czepliwą" konsystencję. Świetnie się z nimi pracuje, zarówno nakładając je na skórę palcami czy pacynką, jak i pędzlami o każdym rodzaju włosia. Mają fajną, mocną pigmentację i cudowny, jednolity połysk, dość mocny - w końcu to metaliki ;)


Można używać ich solo, można także połączyć w jedno i stworzyć tym samym śliczny, jaśniutki, chłodny, srebrzysty róż (czy też różowawe srebro). Cienie fajnie się sprawdzają przy lekkich makijażach dziennych, jak i do rozświetlania mocnych makijaży wieczorowych. Bardzo lubię stosować je w wewnętrznych kącikach, nic tak genialnie nie podkreśla spojrzenia jak one.


Cienie te jednak okazały się być również naprawdę fajnym, efektownym... rozświetlaczem! Jeśli zależy mi na odważnym połysku na szczytach kości policzkowych (czy też na szalonym strobingu) z chęcią sięgam po ten pełen niespodzianek duet. Rzecz jasna i tutaj również - do tych celów możemy używać cieni pojedynczo jak i razem. Szczególnie krem polecam bladolicym - sprawdzi się najlepiej, ponieważ nie ma barwionej bazy i nie będzie się odznaczał. Róż jednak też nie powinien sprawiać większych problemów. Trwałość rzecz jasna dotrzymuje kroku efektowi.

Poniżej cienie w roli rozświetlenia oka (pod brwią i w wewnętrznym kąciku) a także na szczycie kości policzkowej.

Paletka ma nie tylko bogate wnętrze, ale też praktyczne oblicze. Jest malutka, cienka i smukła, a do tego posiada lusterko, które znajduje się na całej szerokości i długości wieczka. Spokojnie więc nada się jako podręczne, noszone w torebce. Opakowanie zawiera też podwójną pacynkę, z której ja jednak nie korzystam - po prostu nie przepadam za takimi aplikatorami i nie lubię jak są na siłę dodawane, do choćby najbardziej ekskluzywnych kosmetyków.


Dla mnie duet ten ma wielką moc i naprawdę mocno, ale pozytywnie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że tak polubię te cienie, a jednak skradły moje serce i znajdują się w gronie moich podręcznych "zabawek".


Paletkę tę zakupić możecie w wielu sklepach internetowych (nie jestem pewna czy jest już/jeszcze dostępna stacjonarnie w Douglasach) za cenę ok. 50 złotych (za dwa cienie po 2,2 gramy). Jeśli więc podoba się Wam na tyle, że jesteście skłonne w nią zainwestować - polecam ogromnie, nie zawiedziecie się! :)

A Wam jak się podobają te odcienie? Lubicie tak mocne rozświetlenie w makijażu? :)

Glam and shine fall makeup

$
0
0
Witam Was,

gdy za oknem groźne wichry i intensywne deszcze, a niebo szarością smutną się jawi, to najlepszy moment aby pokolorować trochę swój mały świat. A najlepszym ze znanych mi sposobów na osiągnięcie barwnego otoczenia jest rzecz jasna odpowiednio szalony i odważny makijaż.

Dziś mały powrót do mejkapu typu glamour. Postawiłam na lśniące odcienie fioletów i złota, ocieplone lekko zgaszoną, brudną czerwienią, do tego rzecz jasna czarna kreska przyozdobiona złotą brokatową i niezbędne w takim towarzystwie - sztuczne rzęsy. Usta również są więc dość mocne, to odważny duet fuksji i wiśniowego błyszczyka. 

Mam nadzieję, że ten jesienny (choć nie tylko) wieczorowy makijaż się Wam spodoba!




Użyłam:
oczy: cienie sypkie wieżyczka Glazel Glamour (dwa złotka), cienie Makeup Geek - Center Stage, Caitlin Rose, Pop Culture, Duchess, Vanilla Bean, Country Girl, Corrupt, rzęsy Neicha 518 + klej DUO, baza MIYO, żel do brwi Pierre Rene, cień do brwi KOBO Ash, liner My Secret Waterproof Black, My Secret I love my style - highlighter Natural i cienie kremowe w kredce - Violet Rush i Nude Warm, My Secret Big Eye pencil Black, liner brokatowy Golden Rose Extreme Sparkle 103, maskara MIYO Envy my eyes, 
twarz: puder sypki Karaja, KOBO Face Contour Mix, rozświetlacz Melkior Spring Shine, korektor L'Oreal True Match Ivory, puder utrwalający Catrice Prime and Fine, brązer KOBO Nubian Desert, róż Artdeco, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, 
usta: błyszczyk My Secret Dress Up Your Lips 209 Cherry, szminka Astor Spicy.


A jaki jest Wasz ulubiony wieczorowy makijaż? :)

Melkior Professional - rozświetlacz Spring Shine

$
0
0
Witajcie,

pamiętacie mój zachwyt nad oszałamiająco pięknym, a obecnie moim ulubionym rozświetlaczem Winter Glow? W ręce wpadł mi kolejny rozświetlacz marki Melkior (stosunkowo świeżej na naszym rynku) - cudowny Spring Shine.



Spring Shine to mocniejsza już wersja rozświetlacza. Jak w przypadku Winter Glow był to subtelny blask i efekt, tak tutaj - jest moc! Cacko to jest już dużo mocniej napigmentowane, wystarczy odrobina, aby uzyskać na skórze mocny połysk. Choć również mamy tutaj do czynienia z wypiekaną formą - Spring Shine ma lżejszą konsystencję, nie taką zbitą, lepiej czepia się pędzla i skóry, ale jest też bardziej kruchy.


Różni się także oczywiście jeśli chodzi o odcień - to prześliczny jasny, łososiowy róż. Jest nieco chłodniejszy, bardziej różowy i jakby jaśniejszy niż Winter Glow, niemniej jednak ma ciemniejszą bazę (Winter ma niebarwioną) przez co w przypadku bardzo bladej cery może być (nie musi) widoczny i lekko się odznaczać. Niemniej jednak to nadal jest jasny rozświetlacz - sprawdzi się więc na każdej karnacji. 

W zestawieniu z Winter Glow prezentuje się następująco, po lewej Winter Glow - po prawej Spring Shine:

A tak wygląda w porównaniu z innymi moimi rozświetlaczami:

Od prawej:
I Heart Makeup - Goddess of Love, Melkior - Spring Shine, Melkior - Winter Glow, KOBO - Moonlight, My Secret - Princess Dream, The Balm - Mary-Lou Manizer, KOBO - Golden Light.

Spring Shine blaskdaje oszałamiająco piękny i, jak już wspominałam, stosunkowo mocny, niemalże lustrzany. Nałożony w mniejszej ilości siłą rzeczy jest nieco bardziej "dzienny". Można go oczywiście stosować nie tylko na szczyty kości policzkowych, ale też do rozświetlania kącików wewnętrznych, na powieki lub też do tzw. strobingu.

U mnie na skórze wygląda mniej więcej tak:
Rzecz jasna ten wypiekaniec jest nie tylko niesamowicie piękny ale też szalenie wydajny. Dodatkowo ma aż 11 gram pojemności, starczy więc na bardzo, baaardzo długo! Produkty Melkior możecie zakupić w sklepie internetowym marki na http://www.melkiorprofessional.pl/, a ten konkretny TUTAJ. Rozświetlacze kosztują 59,99 zł za sztukę - obecnie są w promocji po 47,99 zł (do tego do końca listopada możecie skorzystać z darmowej wysyłki!).


Ja jestem zachwycona, używam obu moich pięknych rozświetlaczy na przemian, Winter Glow to mistrzostwo, ale Spring Shine jest równie efektowny i niesamowity, więc polecam - jeśli tylko wpadł Wam w oko! :) O trwałość nie musicie się zupełnie martwić - trzyma się świetnie jak żaden inny.

A właśnie, jak Wam się on podoba? :))

O warsztatach Olympus w ramach Meet Beauty i trudnej sztuce robienia zdjęć na blog

$
0
0
Witam!

Dziś nietypowy post, bo o nieco innej stronie blogowania, mianowicie małe trajkotanie poradnikowo-recenzjowe o robieniu zdjęć do postów oraz o warsztatach fotograficznych marki Olympus. Pomiędzy tekstem głównym - moja mała radosna twórczość, jako że zdjęcia nie wyszły mi do końca tak jak tego chciałam, pobawiłam się także nieco obróbką, wyszło takie dziwne coś ;))

Zapraszam do lektury!


Słowem wstępu…

Zdjęcia można robić na wiele sposobów, począwszy od cudownych, zapierających dech w piersiach, idealnych w każdym calu, przez zwykłe zdjęcia sytuacyjne, rodzinne, z podróży czy też „selfie”, aż po tzw. fotki robione „ziemniakiem”. Gdy przychodzi czas, kiedy nad głową zapala nam się lampka i wpadamy na jakże świetny pomysł – "Zacznę pisać blog!" (taki kochani - "blog", nie "bloga"), pojawia się problem – w końcu fajnie by wpisy opatrzyć ładnymi zdjęciami, a szczególnie jest to ważne, gdy obracamy się w branży beauty.



Gdy zakładałam blog (nieprzemyślanie, ot tak, z chęcią nauki i zalążkiem makijażowe pasji) kompletnie nie myślałam o tym, że muszę robić przy tej okazji profesjonalne zdjęcia (a miesiąc wcześniej kupiłam swój pierwszy aparat, siłą rzeczy nie był/nie jest on najwyższych lotów :D). Najważniejsze dla mnie było (i w sumie nadal jest) jak najlepsze oddanie na nich makijaży– kolorów, struktury, cieniowania, czy też jak najbardziej adekwatne do rzeczywistości przedstawienie produktów i swatchy. Zresztą, te 4 lata temu mało która blogerka, szczególnie początkująca, mogła poszczycić się super cudnymi fotkami – nie to było podstawą tej „roboty”.


W ostatnim czasie jednak wszechobecnie panująca moda na mega jasne zdjęcia, katalogowe przedstawianie produktów, szał na kupowanie lustrzanek, blend, lamp o dziennym świetle bieli, teł fotograficznych, parasolek i czegóż tam jeszcze, skłania do przemyśleń – czy aby na pewno potrzebne jest to wszystko, by mój blog zaopatrzyć w ładne zdjęcia?


Okazuje się, że… tak, choć oczywiście nie w takiej skrajności, jaką powyżej przedstawiłam. Przydaje się aparat, który ma funkcje manualne, gdzie spokojnie możemy ustawić przesłonę, czas migawki czy też balans bieli, gdzie możemy skupiając się na podstawach fotografii stworzyć niczego sobie fotki. Jeszcze fajniej gdy możemy korzystać z różnych obiektywów. Jednak również ważne jest światło– niekoniecznie sztuczne, ale przede wszystkim wykorzystanie światła dziennego, kompozycja zdjęcia czy też po prostu jego klimat. Jak dla mnie, to ostatnie, czyli właśnie klimat zdjęcia, sposób w jaki oddajemy na nim choćby pomadki do ust, to on decyduje o tym, czy zdjęcie ma duszę i czy pasuje do nas i naszego małego tworu – bloga.


Do pewnych rzeczy rzecz jasna po paru latach zmagania się ze zdjęciami, kiepskim sprzętem jakości aparatów w smartfonach czy też słabym oświetleniem (jako że się mieszka w norze ;D) można metodą prób i błędów dojść samemu, i tak też starałam się robić – zresztą, różnice jakościowe możecie spokojnie zaobserwować w moich postach. Niemniej jednak paru ciekawych i pomocnych rzeczy mimo wszystko wyniosłam z warsztatów Olympus podczas trwania konferencji Meet Beauty.



Warsztaty fotograficzne OLYMPUS – Meet Beauty

Warsztaty były dla wybranych, a raczej szczęśliwców, którym udało się na nie zapisać – na swoje szczęście należałam do tej nielicznej grupy. Zajęcia odbyły się w zacienionej, iście przewiewnej sali na parterze „Babki” (ul. Młocińska 5/7 w Warszawie: miejsce trwania konferencji Meet Beauty– przypomnienie autora :D), gdzie dwoje fajnych, młodych i tryskających mieszanką pasji, humoru i ambicji – Diana i Rafał Krasa (http://dr5000.fotoblogia.pl/) wraz z marką Olympus, w towarzystwie rzutnika i mnóstwa obrazowych slajdów przeprowadzali na nas akcję „fotografuj piękniej”. Do dyspozycji (czy też – do zabawy) mieliśmy przeróżne aparaty marki Olympus (takie z wyższego poziomu, tj. ponad wszelkimi smartfono-automatami) wraz z obiektywami (którymi miło było wszakże pokręcić) i kartami pamięci, mogliśmy więc niemal do woli pstrykać fotki, bawić się ustawieniami i poszerzać naszą wiedzę.


Na samą myśl o tych warsztatach zapłonęłam pełną ekscytacją. Moja mała pięta achillesowa miała w końcu przeobrazić się magicznie, i jak za sprawą różdżki od razu po wyjściu z warsztatów miałam być mega hiper joł blogerką, czyli rzecz jasna taką, która robi mega hiper joł fotki. A gucio! Po kilku godzinach trwania „fotograficznego uświadamiania” (bo też w końcu poczułam się tam jak „fotograficzna dziewica”) uświadomiłam sobie właściwie jedno – pewnych rzeczy nie przeskoczę. Pomijając kwestie talentu (czy też jego braku), mam podstawowy problem – mój aparat wcale nie ma tych wszystkich cudownych funkcji, o których mowa była w większej mierze (2/3 czasu trwania) podczas warsztatów, nie ma możliwości choćby manualnego ustawienia przesłony czy ekspozycji, automatyczny balans bieli choćbym nie wiem jak się starała przeobraża się w podwodny świat, a jakże potrzebne do robienia zbliżeń makro nazywa się u mnie „ładne zdjęcia jedzenia” (na co zresztą też wpadłam dopiero po paru miesiącach zabawy i poszukiwań, cóż, łatwo nie było). Tutaj też jest trochę mój zawód – myślałam, że faktycznie nauczę się czegoś więcej, dużo dużo więcej.


Żałuję więc, że nauka nie trwała dłużej (choć rozumiem, że to musiało niestety tak wyglądać – więcej informacji w tak krótkim czasie nie dałoby rady się zmieścić, choćby na wcisk) i nie miała większej części praktycznej– bo pomimo faktu, że miałyśmy aparaty (takie fajne, wypas, joł), brakowało jednak momentu, w którym mogłybyśmy przećwiczyć świeżo nabytą wiedzę fotografując choćby szminkę na kartce papieru w dobrym oświetleniu zamiast strzelać na ślepo, bo w ciemnościach, byle jakie zdjęcia. Osobiście, dla mnie trudne było szybkie opanowanie ustawiania przesłony, ekspozycji i innych iście ważnych rzeczy, bo po prostu miałam z tym bezpośrednią styczność pierwszy raz w życiu, coś tam jednak (mam nadzieję, że więcej niż mniej) z lekcji zapamiętałam i mam nadzieję, że kiedy będę mieć w końcu możliwość porządnego przećwiczenia – na coś mi się to wszystko przyda. 

Trochę szkoda, że nie mogliśmy zatrzymać zrobionych zdjęć (jakiekolwiek by one nie były), albo nie dostałyśmy kopii pokazu slajdów (na przykład na mejla) – czyli takiej małej pigułki z wiedzą zdolnego rodzeństwa. Jak na mój gust też nieco za mocny był nacisk na to, aby produkt na zdjęciach wyglądał katalogowo – ale co kto lubi, trzeba w końcu odnaleźć w tym wszystkim siebie ;)


Najbardziej spodobały mi się wszelkiego rodzaju tricki, które pomóc nam miały uzyskać jak najlepsze efekty na zdjęciach – choćby takie jak zapanować na odbijającym się nosem w fotografowanym przedmiocie, czy też jak sprawić, by na zdjęciach nie było widać niczego, co brzydkie, co psuje cały efekt. Wiele z tych wskazówek, na moje nieszczęście łączyło się pośrednio z nieszczęsnym „manualem”, wiem jednak, że teraz będę na wszelkie te szczegóły zwracać dużo większą uwagę i mam nadzieję, że efekty zobaczycie już wkrótce. Brakowało mi zaś trochę większej liczby informacji o fotografowaniu portretów czy robieniu zbliżeń (tak, tak, ja i te moje makijaże), czy doświetlaniu zdjęć światłem sztucznym czy też ustawianiem wszelkich pomocniczych zabawek (co, gdzie, jak… dlaczego?).


Muszę też przyznać, że trzymając w dłoni jeden z gromady szalenie fajnie prezentujących się aparatów Olympus, posiadających szereg funkcji, które można ustawić zarówno za pomocą pokręteł jak i przycisków, dotykowy ekran, chowaną lampę, trzymając go poczułam tę iskierkę, i jak to się mówi – złapałam bakcyla, bo przecież „jakie to fajne!” :D. 

Skupiając się więc na efektywności warsztatów – jestem połowiczne zadowolona, choć jednocześnie bardzo szczęśliwa, że mogłam zgłębić wiedzę, dowiedziałam się w końcu sporo nowych, ciekawych dla mnie rzeczy i wraz z buntem wyrosła we mnie nadzieja, że ten mój smutny blog jakoś w końcu będzie wyglądał ;)) Warsztaty były więc dla mnie pewnym wstępem do kolejnej branży w której chcę się rozwijać i na pewno nie omieszkam skorzystać z dalszych, rozwijających kursów/poradników/tudzież filmików instruktażowych.


Wniosek jest prosty – warto: próbować różnych ustawień, ćwiczyć, doszkalać się, poznawać nowe funkcje, być otwartym na szereg możliwości i jednocześnie przy tym świetnie się bawić! Wiele rzeczy jeśli chodzi o fotografię jest kwestią wyczucia, ale równie dobrze sporo tricków można przyswoić. A przy zakupie aparatu dobrze jest wziąć pod uwagę fakt, że zaraz nasze zainteresowania mogą się diametralnie zmienić i lepiej od razu jest wybrać coś nieco bardziej rozbudowanego i uniwersalnego ;))


Back to black

$
0
0
Witam,

czerń jest kolorem niezwykle eleganckim a jednocześnie szalenie tajemniczym i seksownym. W makijażu również zniewala - ale jednocześnie jest dość trudna i trzeba się obchodzić z nią niezwykle delikatnie. W głównej roli zwykle występuje w dwóch wersjach - jako kreska oraz jako smoky eye.

Postanowiłam połączyć oba te mejkapy w jeden, zmalowałam więc typowy czarny dymek - nieco ocieplony w załamaniu i ozdobiony ciepłym, różowo-miedzianym pigmentem na dolne powiece bliżej wewnętrznego kącika, a do tego dodałam dość widoczną, lekko zalotną czarną kreskę, którą pociągnęłam dodatkowo czarnym, brokatowym linerem. Na ustach i policzkach nałożyłam jasnoróżowe, chłodne odcienie mazideł.

Mam nadzieję, że moja propozycja jakże wieczorowego makijażu spodoba się Wam! :)



Użyłam:
oczy: cienie Makeup Geek - Peach Smoothie, Beaches and Cream, Creme Brulee, Mocha, Corrupt, liner w żelu Makeup Geek Immortal, cień do brwi KOBO Ash, Maybelline Color Tattoo- Timeless Black, pigment Obsessive Compulcive Cosmetics - Glisten, liner Golden Rose Extreme Sparkle nr 102, żel do brwi MIYO, baza pod cienie Melkior, cielisty cień Pierre Rene, maskara MIYO Envy my eyes, kredka My Secret Big Eye, 
twarz: Podkład Astor Skin Match Protect Ivory, korektor L'Oreal True Match Ivory, puder sypki MIYO, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, róż Astor Rosewood, brązer KOBO Nubian Desert, rozświetlacz Melkior Spring Shine, 
usta: KOBO Velvet Rose.


A Wy w jakiej formie lubicie najbardziej czerń w makijażu? :)
Viewing all 275 articles
Browse latest View live