Quantcast
Channel: Gray maluje
Viewing all 275 articles
Browse latest View live

Kremowe pomadki Sensique Satin Touch

$
0
0
Witajcie,

kremowe pomadki do ust Satin Touch to jedna z najświeższych propozycji marki Sensique jeśli chodzi o produkty do ust. I jest to od razu dość kontrowersyjna nowość, przez wzgląd na to, że pomadki mają dość intensywny, niekoniecznie przyjemny, tzw. babciny zapach. Gorsza sprawa, że z zapachem wiąże się także delikatny posmak, który niestety czuć podczas noszenia pomadki w ciągu dnia.


Poza tym, znaczącym jednak faktem, pomadki mają same plusy. Spośród 10, ciekawych, twarzowych, nieco jesienno-zimowych odcieni 4 z nich to odcienie kremowo-metaliczne, reszta, czyli 6, to pomadki zupełnie kremowe.

Wszystkie mazidła mają świetną pigmentację, choć metaliki zdają się nieco mniej kryjące. Kremom zaś wystarcza jedna bądź dwie warstwy aby idealnie pokryć usta. I nie tylko wykończenie mają niezwykle kremowe, ale i konsystencję - dzięki temu świetnie się nakładają na skórę warg, bez smug i prześwitów. Ich formuła wpływa też znacząco na fakt, że nie wysuszają ust oraz, szczególnie kremowe wersje, wytrzymują bez poprawek przez wiele godzin.

Kosztują jedynie 9,99 zł (4,5 g) za sztukę i można je zakupić w Drogeriach Natura.

Poszczególne odcienie prezentują się następująco - pokażę Wam 9 z 10 dostępnych odcieni.

201 Pink Happy
To bardzo jasny, słodki róż, lekko cukierkowy, z mocnym, raczej metalicznym wykończeniem - malusie drobinki mienią się tutaj na srebro. Osobiście nie przepadam za takimi odcieniami, szczególnie w wersji z połyskiem - na pewno jednak znajdą się liczne fanki takiej szminki.


204 Rose Attraction
To ładny odcień tzw. różany - raczej neutralny w kierunku chłodnego dzięki srebrnawemu połyskowi, które daje metaliczne wykończenie. Ta pomadka może się kojarzyć z typowym "babcinym" kolorem ;)


210 Gala
To dość dziwny odcień - średniego różowego brązu, również o metalicznym wykończeniu. Myślałam, że będzie źle wyglądał przy mojej urodzie - ale nie jest aż tak strasznie ;) Kolor mi się nawet podoba, wykończenie nie jest raczej w moim stylu.


220 Make it Mauve
To odcień typowo rudy, lub jak też kto woli - miedziany. I ta pomadka ma metaliczne wykończenie, choć jest ono odrobinę cieplejsze niż w pozostałych, bo jest raczej złotawe niż srebrne.


225 Liberty
To piękny burgund, który ma w sobie nuty jagodowe (choć nie tak mocne, jak widać to na zdjęciach). Ma kremowe, bezdrobinkowe, wykończenie. Bardzo lubię ten odcień, szczególnie teraz jesienią - i pewnie równie mocno lubić go będę zimą.


226 Peach Medium
To prześliczny brzoskwiniowy odcień z nutami moreli. Jest bardzo delikatnie ale jednak - neonowy. To bardzo fajna pomadka na co dzień - pasuje do beżowo-brązowych makijaży oczu i nie tylko.


227 Coral Peach
To również brzoskwiniowy odcień, ale ma w sobie nutę czerwonego koralu, jest też mniej neonowy. Ma kremowe wykończenie.


229 Red Rouge
To prześliczny malinowy kolor - na zdjęciach wyszedł nieco mocniej różowy, normalnie ma w sobie mocniejszą nutę czerwieni.


230 Purple Class
To śliczny odcień jasnego, zgaszonego, chłodnego różu. Na zdjęciach wyszedł dużo jaśniejszy niż jest w rzeczywistości - normalnie bardziej przypomina kolor ze swatchy.


Od lewej:
Pink Happy, Rose Attraction, Gala, Make it Mauve, Liberty, Peach Medium, Coral Peach, Red Rouge, Purple Class.


Ogólnie nie są to złe pomadki, mają piękne odcienie, i jeśli chodzi o ich wygląd i zachowanie na ustach - jestem z nich zadowolona, jednak mocno przeszkadza mi ich zapach, a raczej posmak jaki pozostawiają, dlatego nie korzystam z nich zbyt często.

A Wam które odcienie się podobają? ;)

Romantic blue line

$
0
0
Witajcie,

sezon na brokatowe kreski uważam za rozpoczęty! W końcu nadeszła ta pora w roku, kiedy bez skrępowania możemy sięgać po wszelkiego rodzaju błyskotki. Oczywiście nie trzeba od razu obsypywać się glitterem czy malować całej twarzy rozświetlaczem, ale odrobina, taka mała lub większa świetlistego dodatku na pewno sprawdzi, że makijaż będzie wyglądał pięknie i olśniewająco.

Dziś więc propozycja takiego mniejszego, ale znacznego akcentu - brokatowej kreski. Na granatowy liner nałożyłam niebieski brokatowy, resztę oka zmalowałam w lżejszych, nieco romantycznych barwach, a na usta nałożyłam różową pomadkę.

Mam nadzieję, że i dzisiejsza kreska przypadnie Wam do gustu!



Użyłam:
oczy: granatowy liner My Secret, brokatowy niebieski liner Golden Rose Extreme Sparkle nr 106, paletki cieni My Secret - Autumn Blossom i Fairy Tale, maskara MIYO Envy my eyes, kredka MIYO Black Maniac, cień KOBO Ash, 
twarz: puder Karaja, rozświetlacz Melkior Spring Shine, KOBO Face Contour Mix, róż KOBO Marsala, korektor L'Oreal True Match Ivory, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, podkłady L'Oreal True Match 1N i 2N, 
usta: Pierre Rene Slim Lipstick nr 25.

Co Wy na to? :))

L'Oreal True Match 1N Ivory i 2N Vanilla - nowa formuła!

$
0
0
Witajcie,

niedawno furorę zrobiły nowe, a raczej odświeżone, podkłady L'Oreal True Match. Poprzednia wersja miała w końcu liczne grono fanów, ale też całkiem spore, może nie antyfanów - ale grupę konsumentów, którym nie do końca ten produkt odpowiadał. Nową, ulepszoną wersją "raczyć się" możemy już od kilku miesięcy. Ja również, właściwie od samej premiery miałam okazję sprawdzić jak też te cacka się spisują, i to właśnie dopiero teraz, po wielu testach przy wyjątkowo skrajnych temperaturach, w odmiennych warunkach i przy okazji różnych kłopotów z cerą jestem gotowa Wam w pełni o tym podkładzie opowiedzieć.



Zacznijmy od tego co się zmieniło. Cóż, na pierwszy rzut oka widać, że opakowanie - buteleczka widocznie wyszczuplała, straciła swoje krągłe i niewygodne kształty. Dla mnie to duży plus, taki produkt zajmuje zdecydowanie mniej miejsca, i cóż, nie jest tak masywny wizualnie. Zmieniła się też pompka, teraz jest nieco udziwniona, kwadratowa, ale jednak całkiem wygodna.


Producent obiecuje, że nowa formuła podkładu została wzbogacona o (poniekąd cytuję tutaj) trzy nowe hybrydowe pigmenty - które mają sprawiać, że podkład będzie lepiej dopasowywał się do tonacji skóry, dodatkowo posiada olejki eteryczne - dla lepszej, bardziej komfortowej aplikacji, a także dodano glicerynę, witaminę E i B5 - które mają nawilżyć i wygładzać skórę.


Odcieni jest 9 - od bardzo jasnego, idealnego dla większości bladolicych, aż po całkiem ciemne, w sam raz dla opalonych Polek, z czego większość ma neutralną tonację, część ciepłą, a jeden z nich chłodną. Kolorystycznie jest więc dobrze - widzę, że podkłady dość dobrze trafiają w karnacje Polek. Rzecz jasna jak to często bywa, niektóre z nas będą musiały sięgać po dwa odcienie i mieszać je ze sobą, żeby uzyskać odpowiednią jasność/ciemność? podkładu.


Dla mnie normalnie najbardziej odpowiedni okazał się być odcień 1N Ivory, zbliżony jasnością do Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, kiedy jednak złapałam odrobinę słońca podczas szalonych letnich upałów, odcień ten mieszam z drugim w kolejce (w stosunku 1:1) 2N Vanilla. Jeśli chodzi o tonację - tutaj nie sposób dobrać dla mnie ideału, bo mam bardzo nietypowy odcień skóry (widać to rzecz jasna bardziej na żywo, na zdjęciach gucio zobaczycie ;D), niemniej jednak nie jest źle.


1N Ivory to jasny krem z nutami ciepłej żółci. Idealny dla bladolicych. Ma w sobie nieco więcej tego żółtawego ciepła niż porównywalny do niego odcień - podkład Pierre Rene Skin Balance.
2N Vanilla to zaś już sporo ciemniejsza sztuka, jednak typowy odcień dla jasnych cer. Ma w sobie już więcej ciepłych tonów, żółtawych i mam wrażenie, że nawet pomarańczowawych (przynajmniej na mojej bladej skórze tak się odznacza). Niemniej jednak po roztarciu na twarzy wygląda bardzo dobrze i wcale żadna pomarańcza z niego nie wybija.

1N Ivory i 2N Vanilla

Od lewej:
My Secret Beauty Elixir 1, MIYO Beauty Skin 2, Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, L'Oreal True Match 1N Ivory, L'Oreal True Match 2N Vanilla

Od lewej:
L'Oreal True Match 2N Vanilla, L'Oreal True Match 1N Ivory, Astor Skin Match Protect Ivory, Revlon Colorstay Buff (do cery tłustej), Pierre Rene Skin Balance 10 Champagne, Pierre Rene Skin Balance 21 Porcelain

Konsystencja podkładu jest dość rzadka, nie jakoś mocno, ale i tak trzeba uważać, żeby podczas aplikacji nie spłynął nam z ręki czy palety. Rozprowadza się wręcz nieziemsko - jest bardzo jedwabisty w dotyku, skórę pozostawia idealnie pokrytą kolorem, bez smug czy plam. Pięknie ujednolica koloryt, a dodatkowo całkiem nieźle kryje - krycie można ocenić na średnie, odrobinę można je też budować, choć na większe niedoskonałości konieczny będzie korektor. Daje piękne, półmatowe, lekko satynowe, ale jednocześnie pudrowe wykończenie. I to naprawdę - wcale się nie wyklucza! Mnie się bardzo ten efekt podoba - skóra wygląda na zdrową i promienną. Podkład niby trochę zastyga, ja jednak każdy kremowy kosmetyk utrwalam czymś suchym - tutaj spisywał mi się najlepiej puder sypki z MIYO  i KOBO, całkiem nieźle puder z Karaja i niestety niekoniecznie cudownie puder utrwalający z Catrice.

Mieszanka odcieni Ivory i Vanilla prezentuje się u mnie tak:

- po lewej przed nałożeniem podkładów, po prawej po nałożeniu tylko podkładów:

- po lewej po nałożeniu odpowiedni korektorów na niedoskonałości, po prawej całość rozblendowana i przypudrowana

Jeśli chodzi o trwałość - wszystko to zależy od temperatur panujących na dworzu oraz od stanu mojej cery. Latem, gdy dokuczały nam niemiłosierne upały, a moja cera przetłuszczała się mocniej i szybciej - podkład niekoniecznie wytrzymywał cały dzień na miejscu, ze strefy T potrafił nieco zejść, delikatnie się ważył, a podczas zbierania sebum potrafił odbijać się na chusteczce czy bibułce. Niemniej jednak gdy nastała jesień, a moja skóra przestała tak silnie reagować, lepiej, stała się nieco bardziej sucha, pojawiły się u mnie nawet suche skórki, podkład już trzyma się bardzo dobrze! Ma jednak tendencję do lekkiego podkreślania przesuszonych miejsc, potrafi też odrobinę wchodzić w zmarszczki, choć nie jest to tak mocno widoczne jak w przypadku Skin Balance z Pierre Rene. Nie zauważyłam, by podkład wpływał jakoś mocno na przetłuszczanie czy wysuszanie skóry, raczej dla mojej cery jej obojętny. Jest o tyle neutralny, że nie spowodował u mnie wysypu pryszczy czy zaskórników, a niestety moja skóra ma do tego skłonność.


Dla mnie jest to bardzo fajny podkład, szczególnie zachwyca mnie jaśniutki odcień, wykończenie oraz niezłe krycie i trwałość. Cena również jest znośna - dość wysoka detaliczna 60 zł, ale często na tę markę bywają w drogeriach promocje, na szczęście można więc kupić go dużo taniej! :) Podkład ma oczywiście standardowe 30 ml pojemności.


Musze przyznać, że nie spodziewałam się tego, że ten podkład polubi się z moją cerą, niemniej jednak jest fajnie, bardzo przyzwoicie i z przyjemnością go używam.

A Wy używałyście już nowej wersji True Matcha? Jak Wam się podoba, jak się u Was spisuje?

Untypically

$
0
0
Witam,

szalenie podoba mi się rozświetlanie oka (kącików wewnętrznych głównie) innymi kolorami niż kremowy, a szczególnie żywymi odcieniami fioletu. Ostatnio więc namiętnie w makijażu upieram się na te fioletowe plamki - od wersji opalizujących, przez satynowe po matowe, od subtelnych, przez mocniejsza, aż po neonowe.

Jednocześnie wróciła mi miłość do kolorowych kresek! Nie boję się stawiać jeśli o nie chodzi, zarówno na kolor jak i połysk - nie unikam więc, a wręcz przeciwnie, metalicznych i brokatowych linerów.

Obie moje najświeższe miłości wraz z ukochanym dymkiem zaprezentuję Wam w dzisiejszym makijażu! Dymek w kolorze złocistego brązu, do tego turkusowy metaliczny liner oraz sztuczne rzęsy, kąciki wewnętrzne mocno rozświetlone liliowym cieniem, na dolnej powiece kapka różowej miedzi, a na ustach soczysty, jasny róż.

Mam nadzieję, że mejkap przypadnie Wam do gustu!



Użyłam:
oczy: cień NYX Frosted Lilac, pigment Makeup Geek Birthday Wish, cienie Makeup Geek - Beaches and Cream, Bada Bing, Taupe Notch, Frappe, Cocoa Bear,  pigment KOBO Violet Blush, metaliczny liner Golden Rose 01, baza Melkior, cień do brwi KOBO Ash, kredka Revlon Photoready Matte Espresso, maskara My Secret I love my style, żel do brwi Bell, brązowy liner w pisaku Pierre Rene, kremowy cień My Secret Shimmer Bronze, rzęsy Neicha 512 + klej DUO,
twarz: podkład Astor Skin Match Protect Ivory, puder sypki KOBO, rozświetlacz Melkior Spring Shine, brązer KOBO Nubian Desert, baza rozświetlająca Melkior, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, korektor L'Oreal True Match Ivory, róż Makeup Geek Spell Bound,
usta: konturówka Glazer, pomadka Melkior Orchid.

A Wy na punkcie jakiego elementu makijażu macie ostatnio bzika? :)

KOBO Professional Face Contour Mix - pokrótce o konturowaniu na mokro

$
0
0
Witajcie,

konturowanie na mokro opanowało wręcz świat i zrobiło ogromną furorę nie tylko wśród makijażystek i makijażowych freaków, ale też pośród zwyczajnych dziewcząt i kobiet malujących się na co dzień. Na polskim rynku jednak na próżno było szukać produktów idealnych do tego rodzaju konturowania, a tym bardziej żadnej palety zawierające w sobie wszystkie potrzebne odcienie.


I znów to marka KOBO Professional wychodzi nam na przeciw, niedawno wypuściła bowiem na rynek cudowną nowość - małą, kompaktową paletkę do konturowania na mokro Face Contour Mix! Zawiera ona aż cztery odcienie - dwa jasne i dwa ciemne, całkiem uniwersalne i przede wszystkim pozbawione niechcianych, ciepłych, pomarańczowawych tonów. Kolory te to rzecz jasna kremowe podkłady, mocno zbite ale jednocześnie bardzo nasycone kolorem.


Podkłady mają lekko woskową, śliską, ale rzecz jasna kremową konsystencję i naprawdę fajną pigmentację. Niewielka ilość wystarcza do zarysowania cienia na twarzy czy też rozjaśnienia miejsc, które chcemy uwypuklić. Idealnie się rozcierają - można do tego użyć zarówno palców (da radę!), gąbeczki jak i pędzli (koniecznie z syntetycznym włosiem). Należy też pamiętać jedną podstawową zasadę konturowania - ciemnym, chłodnym brązem zaznaczamy obszary twarzy, które chcemy "schować" i uzyskać tym samym jakby cień, jasnymi kolorami zaś podkreślamy te rejony, które chcemy uwypuklić, rozjaśnić by dodać twarzy świeżości. Takim sposobem twarz nie tylko wygląda na szczuplejszą (bo taki efekt zwykle chcemy osiągnąć), ale też nie jest taka płaska, zyskuje na trójwymiarowości i wygląda wbrew pozorom bardziej naturalnie.


W paletce KOBO znajdują się cztery odcienie, dwa do rozjaśniania i dwa do przyciemniania. 

Najjaśniejszym z odcieni jest cudowny, cytrynowo-kremowy odcień, który pięknie rozjaśnia skórę (można go stosować w małej ilości dla lżejszego efektu, albo w większej - dla mocniejszego) i neutralizuje zaczerwienienia.

Następnym z odcieni również jest dość jasny krem, ale ten jest zabarwiony nieco na brzoskwiniowo, ma on więc za zadanie nie tylko rozjaśnić pewne obszary nieco ciemniejszej skóry, ale można go też stosować do neutralizowania zasinień (albo najlepiej w tym celu połączyć go z poprzednikiem, co na najlepsze efekty).

Pierwszym brązem z paletki jest istne cudo - średni i przede wszystkim chłodny brąz (ale nie szarawy, nie fioletowy, czysty!) idealnie podkreśli kontur twarzy, cudownie zaznaczy się nim kości policzkowe lub wykonturuje nos, nawet na bardzo jasnej skórze! Ten odcień jest wprost idealny.

Ostatnim z kolorów w paletce jest nieco ciemniejszy, bardziej czekoladowy brąz, pozbawiony jednak mocno ciepłych tonów, wydaje się być on raczej neutralny. Fajnie się sprawdza do pogłębiania efektu, jaki daje poprzednik, ja go dokładam również w miejscach, które normalnie się brązowi (cieplejszym lub właśnie neutralnym odcieniem brązera).


Kolorystyka paletki jest bardzo uniwersalna, myślę, że równie dobrze jak do jasnej karnacji (jak moja) sprawdzi się i przy średniej jak i tej ciemniejszej! Tutaj bardzo ważne będzie też nie tylko to gdzie nakładamy dane odcienie, ale też jak i w jakiej ilości. Pamiętajcie też, że barwy te można dowolnie mieszać - jeśli więc któryś z odcieni jest zbyt jasny, wystarczy go nieco przyciemnić tym... ciemniejszych, i to samo dzieje się w odwrotnej sytuacji, gdy brąz będzie za ciemny, wystarczy go lekko rozjaśnić.


Twarz wykonturowana "na mokro" wygląda bardziej naturalnie, świeżo i młodo - warto więc przyjrzeć się tej technice, by w razie czego, szczególnie na większe wyjścia, do zdjęć, móc z niej skorzystać.

Trwałość tych podkładów nawet na mojej problematycznej cerze jest dobra, na pewno jednak najlepiej trzymać się będą na cerach suchych - taka już zasada, że kremowe produkty bardziej się lubią z cerami suchymi, suche produkty - z cerami tłustymi.

Podkłady tak prezentują się na mojej skórze:

Po nałożeniu produktów strategiczne miejsca (na uprzednio wyrównaną cerę podkładem)

Po roztarciu produktów

Po przypudrowaniu

W pełnym makijażu

Poczwórna paletka KOBO kosztuje jedynie 19,99 zł (za aż 12 gram wydajnych podkładów) i można ją kupić w Drogeriach Natura. Wiem jednak z Waszych doniesień, że są problemy z tym, by w ogóle ją dostać w sklepie - na pewno musicie się uzbroić w cierpliwość, zapewne producent nie spodziewał się tak wielkiego zainteresowania tym produktem, i na pewno też weźmie to pod uwagę i już niedługo półki się będą od niego uginały. Miejmy nadzieję, w końcu nie jest to kosmetyk pochodzący z limitowanej edycji, a wchodzi do szaf na stałe.

A Wy lubicie konturowanie na mokro? Często z niego korzystacie? Jeśli tak, to w jakich okolicznościach? :)

Teal glitter blob

$
0
0
Witajcie,

nadszedł ten czas kiedy spokojnie możemy zacząć sięgać po więcej błysku w makijażu, nawet o takiej mocy rażenia jak brokat! Dałam na chwilę odpocząć brokatowym kreskom, a skupiłam się na dwóch innych akcentach, w których można użyć takiej błyskotki. Mianowicie - wewnętrzne kąciki oka oraz środek ruchomej powieki. Żeby było ciekawiej, wewnętrzne kąciki zrobiłam w żywym, morskim kolorze, natomiast ten delikatniejszy, srebrny błysk wklepałam w środek powieki ruchomej.

Reszta makijażu jest dość stonowana - brązy i brązo-czerwienie, a widoczna brązowa kreska oraz sztuczne rzęsy wzmacniają tylko wieczorowy efekt makijażu. Tak dużo się dzieje na powiekach, że usta pomalowałam na bladoróżowo :)

Mam nadzieję, że ten mejkap Was zainspiruje!



Użyłam:
oczy: morski liner Golden Rose Extreme Sparkle nr 104 i srebrny nr 101, cienie Makeup Geek - Beaches and Cream, Bada Bing, Mocha, Latte,  Taupe Notch, Cocoa Bear wraz z Bitten, Country Girl, Sea Mist, Glass Slipper,  cielisty cień Pierre Rene, baza Melkior, żel do brwi Bell, brązowy liner w pisaku Pierre Rene, maskara MIYO Envy my eyes, poletka do brwi KOBO, kredka REVLON Colorstay Matte Espresso, rzęsy Neicha nr 517,
twarz: róż Makeup Factory Sheer Rose, brązer KOBO Nubian Desert, rozświetlacz Melkior Winter Glow, puder sypki KOBO, podkład Astor Skin Match Protect Ivory, korektor L'Oreal True Match Ivory, podkład Melkior Natural Beige, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain,
usta: KOBO Matte Liquid Lipstick 405 Passiflora Tea.


A Wy lubicie brokatowe akcenty w makijażu? :)

REVLON Colorstay Shadowlinks - o trzech takich, które nie uwodzą wystarczająco

$
0
0
Witajcie,

cienie do powiek to jeden z moich koników. W obłędzie ustępują im jedynie pomadki do ust. Mam więc ich naprawdę sporą gromadkę, a do tego wciąż mi ich przybywa. Ma wśród nich swoich ulubieńców, mam też takie cienie, które cenię, ale jakoś (nie wiedzieć czemu) rzadko z nich korzystam, mam też oczywiście te nieco gorszej jakości, których jednak żal mi wyrzucić czy oddać, bo wciąż mam nadzieję, że "coś" z nich wyciągnę.

Produktów marki Revlon nie miałam jeszcze okazji porządnie poznać. Choć znam ich nowości bardzo dobrze, używałam też słynnego podkładu Colorstay oraz paru innych mniej lub bardziej topowych kosmetyków, tak nie miałam bladego pojęcia jak rzecz się ma z ich cieniami.


Przybywał do mnie ich nowość (no, może nie taka znowu najświeższa) - Colorstay Shadowlinks, czyli nietypowy system cieni quasi paletkowy. Już wyjaśniam - zakupić można pojedyncze cienie, wybieramy spośród czterech wykończeń cieni: matowych, metalicznych i perłowych (z drobinkami) oraz satynowych, odcieni jest zaś 18. Cienie te przechowywać można oczywiście osobno, ale da się także opakowania ze sobą w łatwy sposób łączyć. Wystarczy "zgrać" je ze sobą bokami i voila! Liczyć się wtedy trzeba rzecz jasna z faktem, że w dalszym ciągu, każdy z cieni musimy otwierać osobno.


Małe plastikowe i lekkie opakowania skrywają prostokątne cienie wymiarami przypominające mi cienie do powiek Pierre Rene, są jednak od nich nieco szersze i krótsze, a zawierają w sobie 1,4 grama produktu. Na każdym z cieni, na odwrocie znajduje się naklejka, a na niej między innymi (ważne dla mnie) nazwa cienia oraz typ jego wykończenia. Po bokach, blokując jednocześnie opakowania przed natrętnymi drogeryjnymi macaczami znajdują się też malutkie naklejki z numerem danego cienia.


Posiadam trzy kolory o trzech różnych wykończeniach:

Blush (Matte) 040 - to jaśniutki, pudrowy róż delikatnie wpadający w łosoś. Ma matowe wykończenie i dość suchą, choć mocno zbitą konsystencję i niestety dość słabą pigmentację. Sprawdzi się przy lekkim rozświetlaniu makijażu oka, niewprawiona ręka (lub niechętna do mocniejszych mejkapów) doceni fakt, że nie sposób sobie zrobić nim krzywdę i najpewniej chętnie będzie go używać na całej powiece w makijażu dziennym.


Copper (Metallic) 260 - to bardzo fajny, efektowny, złoty z nutami miedzi cień. Ma śliczne, lśniące, niemal metaliczne wykończenie i dość niezła pigmentację, choć niestety słabą przyczepność. Jeśli weźmiemy pod uwagę to ostatnie i użyjemy do niego odpowiedniej (najlepiej mocno lepiącej się) bazy, da radę wyciągnąć z niego moc! 


Periwinkle (Pearl) 140 -  to bardzo ładny odcień delikatnie lawendowego błękitu o satynowym wykończeniu i ze sporą ilością srebrnych, dość widocznych drobinek. Cień ma średnią pigmentację, a na pewno kiepską przyczepność - żeby wydobyć z nieco to co najlepsze, trzeba się nieźle napracować.

Tak prezentują się na swatchach:

I jak też możecie wywnioskować po tych krótkich opisach, cienie niekoniecznie mocno przypadły mi do gustu. Zdecydowanie po Revlonie spodziewałam się czegoś więcej, choćby szalonej pigmentacji, która w końcu tak bardzo pasuje do tej marki. Mogłyby też mieć bardziej kremową konsystencję - ta jest zbyt sucha, zbyt zbita a jednocześnie za krucha. Nie twierdzę, że są to złe produkty, na pewno da się z nich wydobywać moc, a na pewno takie delikatesy przypasują nie jednej klientce, która nie lubi, lub też po prostu nie radzi sobie ze zbyt dobrym nasyceniem cieni. W każdym razie ja obeszłam się trochę smakiem, przyzwyczajona jestem do zupełnie innej jakości. 


Cienie można zakupić choćby w drogeriach HEBE lub DOUGLAS, kosztują po 14,90 zł za sztukę (za 1,4 grama pojemności). 

Znacie te cienie? Dobrze się Wam sprawują? :)

REVLON Colorstay Photoready Kajal - Matte Espresso i Matte Charcoal

$
0
0
Witajcie,

z kredkami do powiek długi czas się nie lubiłam. Choć może to za mocne stwierdzenie. Bliżej prawdy jest fakt, że nie korzystałam z nich zbyt często, szczególnie z innych kolorów poza czernią. A czemu? Przez wzgląd na swoją budowę oka (opadające powieki) oraz fakt, że skórę mam nieco przetłuszczającą się, żadna z kredek nie wytrzymywała odpowiednio długo w roli kreski, co więcej - to na czym mi najbardziej zależało, czyli odpowiednia wytrzymałość na linii wodnej, mogłam wsadzić między bajki, bo prędzej czy później makijaż był i tak niechlujnie zepsuty, przez to że kredki rozpływały się zupełnie, a na linii wodnej zostawały niewielkie ich ślady.

Ostatnio znalazłam jednak kreski, które niemal równie dobrze trzymają się tej wyjątkowo wrażliwej na uszkodzenia powierzchni jak linery w żelu, kredki które nie tylko swobodnie nakładam na linię wodną, ale i z wielką chęcią stosuję do reszty kredkowych zadań. Panie i Panowie oto REVLON Colorstay Photoready Kajal.


Kredki te zostały stworzone w nadziei, że będą one spełniać różnorakie funkcje - od zwykłej (lub mniej zwykłej) kreski na powiece, przez rozmytą kreskę (mniej lub bardziej), aż po efekt smoky eye, oczywiście na pewno też pomyślano o kresce na linii wodnej. Produkty te znajdują się w drewnianych "wdziankach", trzeba je więc (nie)stety temperować, z drugiej strony natomiast znajdują się małe, dość precyzyjne i bardzo dobrze wykonane (odpowiednio elastyczne i miękki, wytrzymałe i gładkie) gąbeczki służące do rozcierania kredki na skórze.

Z tym rozcieraniem oczywiście równie dobrze poradzimy sobie używają pędzla (koniecznie ze sztucznym włosiem), pacynki lub nawet opuszka palca. Niemniej jednak fakt, że gąbeczka została "załączona" sprawia, że kredki są jeszcze bardziej wygodne w użyciu i sprawdzą się świetnie podczas wyjazdów.


Jak widzicie posiadam dwa odcienie tych kredek - dokładnie takich barw brakowało mi moich zbiorach.

Matte Espresso - to idealny ciemny brąz, typowo kawowy, czysty odcień bez domieszek oliwki, szarości czy fioletu, ani czerwieni. Przy roztarciu siłą rzeczy traci odrobinę na mocy, staje się nieco jaśniejszy, delikatniejszy, ale nie traci nic ze swojego "neutralności".

Matte Charcoal - to śliczny, ciemniejszy szary odcień. Jest dość chłodny, widzę w nim nuty delikatnie trupio-błekitnawe. Podczas roztarcia również staje się bardziej subtelny.


Kredki te są niezwykle miękkie, niesamowicie kremowe i tak genialnie napigmentowane, że cóż... czapki z głów! Miękkość wpływa też niestety oczywiście na fakt, że sztyft łatwo jest złamać - tutaj należy po prostu uważać. Niemniej jednak konsystencja jak dla mnie jest niesamowicie przyjemna w użytkowaniu.

Kremowość zupełnie nie przeszkadza podczasrozcierania kredki, wręcz przeciwnie, rozcierają się one magicznie - idealnie, bez grudek, gładko i po prostu pięknie, że faktycznie świetnie, nawet za pomocą tylko i wyłącznie tej kredki można stworzyć idealne smoky eye. Co więcej, kolor nie wyciera się doszczętnie, jedynie odrobinę w miarę postępów z rozcieraniem (które można stopniować jak się tylko chce) blaknie.


Muszę przyznać, że nawet na mojej nieprzyjaznej dla takich produktów powiece, w roli kreski trzyma się całkiem dzielnie. Bądź co bądź, jak każdy produkt potrafi mi się jednak "skserować", tj. odbić na powiece. Niemniej jednak nie rozmazuje się niemal wcale (oczywiście wtedy, gdy moje oczy są "normalne" i nie przeżywają akurat ataku alergii czy czegoś innego co sprawia, że nadmiernie łzawią).

Bardzo dobrze spisują się one w roli bazy pod smoky eye - świetnie podbijają cienie i przedłużają ich trwałość. Fajnie też jest ich używać na dolnej powiece, pod cienie, w celu wzmocnienia ich intensywności oraz wytrzymałości.

Dla mnie jednak, najfajniej spisują się właśnie na linii wodnej, na której wytrzymują spokojnie wiele godzin - czasem nawet nie wystarcza mi jedna poprawka w ciągu dnia, by cieszyć się idealnym makijażem. Żadna jeszcze kredka tak dobrze nie trwała na tym posterunku jak właśnie kajale z Revlonu. Jestem pod wielki wrażeniem!


Osobiście gorąco polecam je wypróbować - na pewno będziecie z nich zadowolone. Jestem świadoma, że może nie mają tak dużej wydajności jak inne, twarde kredki, jednak choć ich kremowość ma swój mały minus - jestem przekonana, że pokochacie wszystkie pozostałe ich plusy.

Jedna kredka kosztuje ok. 39,90 zł i można te produkty kupić choćby w drogeriach DOUGLAS. W Polsce wybierać możemy spośród trzech odcieni: Coal (czerń), Espresso (brąz) i Charcoal (szarość).

Znacie, lubicie? :) Jakie są Wasze ulubione kredki do oczu?

Aurous

$
0
0
Witajcie,

złote akcenty nie od dziś robią wielką furorę również w makijażu. Szczególnie pięknie podkreślają niebieską tęczówkę, ale równie dobrze wyglądają z każdą inną. To taka szczypta luksusu, kropelka bogactwa i odrobina blichtru dla każdego! 

Ostatnio lubuję się w rozświetlaniu kącików wewnętrznych oka różnymi kolorami (i wykończeniami), tym razem postawiłam na mocne, żółte złoto w satynie. Reszta makijażu to szalenie prosty, brązowy dymek. Mam nadzieję, że mejkap się Wam spodoba i wypróbujecie go na sobie.




Użyłam:
oczy: cienie Makeup Geek - Casino, Mirage, Beaches and Cream, Taupe Notch, Barcelona Beach, pigment Makeup Geek Afterglow, kredka Revlon Colorstay Matte Espresso, kremowy cień Pierre Rene, maskara MIYO Envy my eyes, żel do brwi Bell, baza Melkior, paletka do brwi KOBO (czekoladowy cień i beżowy na powiece, beżowy na brwiach),
twarz: podkład Astor Skin Match Protect Ivory, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, L'Oreal True Match Ivory, puder sypki MIYO, brązer KOBO Nubian Desert, rozświetlacz Melkior Winter Glow, róż Makeup Geek Spell Bound, 
usta: KOBO Matte Liquid Lipstick 404 Litchi Yoghurt.


Jak Wam się podoba taki makijaż? :)

Revlon Matte Balm - Enchanting

$
0
0
Witajcie,

matowe usta podbijają serca konsumentek od paru dobrych lat. Nic więc dziwnego, że mamy coraz większy wybór różnego rodzaju pomadek do ust o takim właśnie wykończeniu. Jedne są mniej inne dużo bardziej udane - niemal wszystkie jednak łączy jeden fakt: potrafią niestety wysuszać skórę ust. Marka REVLON jednak za zadanie wyznaczyła sobie stworzenie takie kosmetyku, który będzie dawał ustom piękne, matowe wykończenie, mocny, wyrazisty kolor, a jednocześnie nie będzie ich przesuszał, ale co więcej - pielęgnował. Efektem tych starań jest matowy i koloryzując balsam do ust - REVLON Colorburst Matte Balm.


Mam dopiero jeden z odcieni, choć przyznam bez bicia, że kuszą mnie też ich róże i śliwki (choćby zgaszony Sultry, jasny Elusive albo mocne Showy czy Standout). Odcień który posiadam, Enchanting (nr 255) to typowy dzienniak  - śliczny brzoskwiniowo-nudziakowy odcień. Na szczęście nie jest zbyt jasny, nie wygląda więc na twarzy nienaturalnie, wręcz przeciwnie, prezentuje się niezwykle dobrze.


Pierwszą rzecz jaka mnie zaskoczyła jest zapach produktu - jest to w końcu intensywna mięta za którą wprost przepadam! Lekko mrozi usta, co daje przyjemne uczucie, choć może niekoniecznie akurat w środku zimy ;)

Drugim zaskoczeniem była konsystencja - niezwykle kremowa, wręcz masełkowa, a jednocześnie lekka. Pomadka świetnie się nakłada i rozprowadza na skórze. Wykończenie od razu praktycznie jest pudrowo matowe, choć przez pierwszą chwilę może mieć nieco satynowe oblicze.


Jest jedna sprawa, która nie do końca mi odpowiada - balsam ma duże nasycenie barwy, wręcz bardzo dobre, oraz naprawdę fajne krycie, niemniej jednak podczas aplikacji kolor rozkłada się nie do końca równomiernie, nie tylko na bardziej przesuszonych ustach, ale i na tych zadbanych! To dziwne, podejrzewam że to wina tego, że odcień należy do tych jasnych - a jasne matowe pomadki mają do tego niestety tendencję. Rzecz jasna nie rzuca się to mocno w oczy normalnie, przeszkadza jedynie na zbliżeniu.


Trwałość jest niezła jak na pomadkę, a szalenie dobra jak na balsam. Nawilżenie i odżywienie skóry warg jak przystało na porządny balsam również jest na wysokim poziomie - na pewno to zasługa zawartości masła shea, kokosowego oraz mango. Bardzo mi się podoba połączenie mocnego koloru i właściwości pielęgnacyjnych - to świetna sprawa!


Pomadka należy do tych "grubokredkowych" i na szczęście jest wykręcana, nie trzeba jej więc ciągle i namiętnie temperować. Ma 2,7 grama pojemności - jednak wbrew pozorom produkt jest całkiem wydajny. Revlon Matte Balm można zakupić za ok. 49,90 zł choćby w drogeriach Douglas.


Znacie te balsamy? Jak Wam się podoba ten odcień? Lubicie takie produkty?

Boskie brokatowe linery Golden Rose Extreme Sparkle 101, 102, 103, 104, 106

$
0
0
Witajcie,

sezon na błyskotki powoli się rozpoczyna, nim jednak rozkwitnie w pełni, chciałabym Wam zaprezentować pewne produkty, które idealnie sprawdzą się w najbliższym czasie - od eleganckich kolacji podczas świąt, przez Sylwestra i Karnawał, aż po bardziej codzienne okazje.

Brokatowe linery to idealny sposób na dodanie makijażowi nie tylko odrobiny szaleństwa, ale jest to też najłatwiejsza metoda, by sprawić, że będzie wyglądał wyjątkowo. I nic też tak nie rozświetla spojrzenia jak odpowiednia dawka błysku!

Linery Golden Rose Extreme Sparkle zniknęły na jakiś czas z oferty marki, ostatnio jednak powróciły na dobre! Ja miałam z nimi przyjemność spotkać się po raz pierwszy dopiero niedawno. I muszę przyznać, że pokochałam je od pierwszego użycia!


Posiadam 5 z 6 dostępnych odcieni (jest jeszcze w ofercie śliczny błękit).

101 - to prześliczne, jaśniutkie srebro, o średniej pigmentacji. Dla mocniejszego efektu warto podwoić nałożoną warstwę, dla lżejszego - można liner delikatnie wklepać w skórę lub nałożyć na pędzelek i dopiero aplikować go na powiekę.

102 - czyli czerń, która ma w sobie niewielką ilość srebrnych drobinek. Jest chyba najlepiej napigmentowana ze wszystkich tych linerów, niemniej jednak solo może tworzyć małe prześwity - warto więc nałożyć jej odrobinę więcej, albo lepiej - nałożyć na uprzednio już namalowaną czarną kreskę. Uwierzcie, efekt jest powalający.

103 - to śliczne, typowe żółte złoto, wśród drobinek da się zauważyć nieliczne różowe wyjątki. Liner również nie jest w 100% kryjący, ale efekt jaki daje pozwala na wiele różnych zastosowań.

104 - to jasna morskość z przewagą chłodnej zieleni, wśród gratisowych drobinek tym razem niewielka ilość tych złotych.

106 - to cudny ciemnoniebieski odcień, któremu dość blisko do kobaltu. Widać w nim nieliczne drobinki różu. Również nie należy do najbardziej kryjących, warto więc nałożyć go na niebieski lub granatowy liner - efekt jest zabójczo piękny!

Linery prezentują się wprost przepięknie, drobinki mienią się ślicznie w każdym świetle (nieco mocniej w sztucznym i w słońcu), niemniej jednak wygląda to bardzo subtelnie i korzystnie. Z założenia zdaje się nie mają kryjącej formuły, trudno więc z nimi przesadzić, ale jednocześnie dzięki temu da się je stosować na różne sposoby.

Od góry: 101, 102, 103, 104, 105

Można więc używać ich tradycyjnie - jako kreskę. Kreskę solo (malując ją dwukrotnie by wzmocnić krycie lub glitterowym linerem pociągnąć istniejącą już zwykłą kreskę), albo kreskę malowaną nad istniejącą już kreską.

Zdjęcia są podlinkowane - przekierują Was do odpowiednich postów z danym makijażem ;)

Fajnie też linery sprawdzają się do podkreślenia wewnętrznych kącików oczu (tutaj można je nakładać wszelako, bezpośrednio z aplikatora w większej ilości, albo nakładając małą ilość na pędzel ze sztucznym włosiem lub opuszek palca i lekko produkt wklepać).

Cudownie wyglądają także zaaplikowane w mniejszej (lub większej, co kto lubi) ilości naśrodek powieki ruchomej, lub na całą powiekę ruchomą, dając tym samym makijażowi niezwykle sylwestrowy charakter. Tutaj również do aplikacji można też użyć pędzelka lub opuszka palca.


Równie dobrze linerami możemy również pociągnąć delikatnie... rzęsy! Wystarczy wytuszować je tak jak zawsze, odczekać aż tusz zaschnie, następnie za pomocą pędzelka czy może nawet jednorazowej szczoteczki do maskary zaaplikować liner na rzęsy.

Produkty te są o tyle niesamowite, że prócz ślicznych odcieni, ładnej jak na brokatowe kosmetyki pigmentacji oraz wielofunkcyjności, mamy tutaj do czynienia z genialną trwałością! I nawet na moich trudnych powiekach - te linery wytrzymują przez cały dzień, w nienaruszonym stanie - nie pękają, nie kruszą się, brokat się niemal w ogóle nie osypuje, to istna magia.

Podobają mi się również opakowania, są malutkie, posiadają wydłużoną rączkę, dzięki której dużo wygodniej maluje się kreskę na powiece. Pędzelki są zaś odpowiednio krótkie i cienkie - jednak na tyle grube, że nakłada się nimi widoczną ilość produktu.


Jestem, jak mówiłam na wstępie, pod ich ogromnym wrażeniem. Bardzo chętnie po nie sięgam, nie tylko w makijażach wieczorowych, ale i w dziennych - w końcu taka czerń czy granat świetnie się sprawdzą zastępując codzienną, zwykłą kreskę.


Extreme Sparkle kosztują jedynie 13,90 zł za sztukę (za 5,5 ml) i można je zakupić na stoiskach i w sklepach Golden Rose, w ich sklepie internetowym TUTAJ, a także w wielu innych mniejszych lub większych drogeriach.

Znacie te linery? Lubicie brokatowe błyskotki? :))

Mystic Warsaw - smakołyki Kontigo

$
0
0
Witajcie,

postanowiłam, że zrobię mały przegląd produktów marek własnych drogerii KONTIGO. Jako że tych kosmetyków mam dość pokaźną gromadkę, podzieliłam je na trzy części: do oczu, do twarzy, do ust i paznokci. Nie będą to pełne recenzje z ogromem zdjęć, ale właśnie krótkie notki z moimi opiniami i cóż... trochę zdjęć również :)

Mam nadzieję, że post się Wam spodoba i przybliży Wam trochę asortyment marek Mystic Warsaw, MOIA i MOOV.

Dziś nieco więcej o...

Mystic Warsaw
My heart lies in the eye of the city
czyli produktach do oczu - od maskar, przez kredki i cienie, aż po rozświetlacze. Zapraszam do lektury!

Blueminate BLUE mascara 
Efekt mistycznych rzęs. Wydłużone, naturalne i precyzyjnie rozdzielone. Intensywny kolor i elastyczna formuła. 
To chyba mój pierwszy niebieski tusz do rzęs w życiu, a od razu trafił mi się taki w cudownym chabrowym odcieniu. Na moich ciemnych rzęsach oczywiście nie wygląda już tak neonowo, niemniej jednak jest na szczęście dość dobrze widoczny. Delikatnie pogrubia rzęsy oraz wydłuża je. Niestety włoski nieco się po tej maskarze plączą, robią się delikatne pającze nóżki. Niemniej jednak jej trwałość jest bardzo dobra, nie osypuje się w ciągu dnia, za co jestem wdzięczna, bo nie ma chyba nic gorszego niż sine plamy na policzkach.
Genialnym pomysłem na jaki wpadli twórcy marki jest to, że osobno zakupujemy tusz - osobno szczoteczkę. Dzięki temu możemy wybrać taką spiralkę, jaką lubimy - obywa się więc bez potrzeby skreślania od razu całej maskary. Ja tu mam klasyczną szczoteczkę z włosiem (nr 2), którą dobrze się pracuje, choć chyba do kolorowego tuszu wolałabym jednak silikonową ;)



Automatyczna kredka do oczu Lavender
Lubię automatyczne kreski, są w końcu szalenie wygodne. Niemniej jednak aby uniknąć łamliwości, często nie są one tak miękkie i kremowe jakby się tego chciało - i tak też jest i w tym przypadku. Lavender jest dość twarda i żeby wydobyć mocniejszy kolor trzeba się nieco napracować. Odcień jest śliczny - to jaśniejszy, chłodnawy fiolet, taka właśnie lawenda. Kredka ma jednak w sobie liczne, srebrne drobinki, które niestety potrafią nieco migrować po skórze. Sam kolor trzyma się całkiem nieźle, ale to nie do końca moja bajka ;)

Highlighter - rozświetlacz Prosecco
Rozświetlacze w kredce robią ostatnio wielką furorę w świecie kosmetyków kolorowych. Również ta młodziutka marka postawiła na taką perełkę w swoim asortymencie. Prosecco to prześliczny jasnołososiowy, subtelnie świetlisty odcień. Szalenie przypomina mi rozświetlacz My Secret I love my style w odcieniu Natural. Świetnie nadaje się do rozświetlania oka - w wewnętrznych kącikach, pod brwią czy na środku powieki. Można oczywiście go też stosować na szczytach kości policzkowych, na łuku kupidyna czy gdziekolwiek chcemy, najlepiej jednak rzecz jasna w takiej roli sprawdzi się na skórze suchej i normalnej.

Eye Crayon - cień lub baza do powiek Absynth
Absynth to piękny odcień oliwki z nutą starego złota o cudownie gładkim, metalicznym wykończeniu. Cień jest świetnie napigmentowany, ma też dość śliską, lekko woskową, kremową oczywiście konsystencję. Dobrze się rozprowadza na skórze, nawet całkiem nieźle rozciera (najlepiej opuszkiem palca lub pędzlem z syntetycznym włosiem). Kredka pięknie podbija nałożone na nią cienie, wydobywa ich głębię i całkiem nieźle "trzyma". Choć rzecz jasna w przypadku tłustych, opadających powiek, trzeba uważać i jak najlepiej zagruntować i utrwalić ten kremowy cień.

Cienie do powiek
Blue night
To tak naprawdę nie niebieski cień (jak bardzo chce tego aparat), a głęboki, ciemny, chłodny fioletowy. Ma matowe wykończenie oraz masę malusich różowych drobinek, które niestety słabo widać na skórze. Pigmentacja wprost powala - jest nieziemska! Cień ma trochę suchą konsystencję, potrafi się osypywać podczas nakładania i rozcierania (trzeba na to uważać) i wymaga specjalnej uwagi. Rozciera się bardzo ładnie, choć nieco blednie i szarzeje podczas tego procesu - niemniej jednak potrafi niestety robić prześwity, trudno je potem odbudować. Myślę że najlepiej nakładać go na odpowiednią, "czepliwą" bazę.

Mysterious dusk
To ciekawy, oliwkowy brąz, który ma nieco satynowe wykończenie i zupełnie inną formułę niż Blue night. Jest bardziej zbity, delikatnie kremowy i nie osypuje się tak mocno podczas malowania. Zdecydowanie wolę jego konsystencję, pomimo faktu, że nie jest aż tak oszałamiająco napigmentowany, ale mimo wszystko bardzo dobrze ;)

Cienie mają dość wygodne opakowania wykonane z solidnego plastiku. Choć ja, jak wiecie, uwielbiam cienie z opakowań wyciągać i trzymać je w paletach magnetycznych - z tymi zrobię zapewne to samo.

Znacie kosmetyki tej marki? Coś Wam wpadło w oko? :)

MOOV - smakołyki KONTIGO

$
0
0
Witajcie,

kolejna część postów o kosmetykach marek własnych KONTIGO. Tym razem marka MOOV i produkty do makijażu ust oraz lakiery do paznokci. Bez powtarzającego się wstępu zapraszam do lektury! :)

MOOV kredka/pomadka do ust Chubby Stick Wednesday
Pomadki w kredce są ostatnio tak szalenie modne, że nie trudno uwierzyć w fakt, że i marka MOOV postawiła na taki produkt w swojej ofercie. Odcieni Chubby Sticków jest 6 wszystkie mają w nazwie inny dzień tygodnia - są to ładne, bardzo twarzowe kolory, jedne bardziej odważne niż inne.

Mam odcieńWednesday - jest to ładny jaśniejszy czerwony koral z nutami pomarańczu (nie widzę tutaj różowych wpływów). Jest to ciepły odcień, będzie więc pasował bardzo rzecz jasna ciepłym typom urody - od blondynek po brunetki. Ma całkiem niezłą pigmentację, choć trzeba przyznać, że nie powala - więc, żeby uzyskać idealne krycie i mocny kolor na ustach, trzeba nałożyć więcej niż jedną warstwę. I tutaj pojawia się problem, bo przy nadmiarze właśnie pomadka potrafi nieco nieestetycznie zbierać się przy wewnętrznej stronie ust. Ma półmatowe wykończenie, dzięki czemu jednocześnie niekoniecznie idealnie wygląda na skórze, bo podkreśla jej nierówności i niestety też suche skórki, ale za to ma niezłą trwałość. Nie zauważyłam, by jakoś szczególnie wysuszała usta.

Kredka jest bardzo łatwa w obsłudze (że tak się wyrażę) - przez wzgląd na jej rozmiar, bardzo dobrze się nią maluje usta, idealnie obrysowuje i nie trzeba już sięgać po konturówkę. Niestety minusem jest fakt, że potrzebna jest do niej temperówka, bo niestety nie jest to kredka automatyczna.


MOOV błyszczyk do ust Super Creamy Delightful
Jeśli lubicie kremowe, półtransparentne błyszczyki do ust, które nie obciążają ust, dobrze się noszą, a dobrze nawilżają skórę warg - to produkt dla Was. Delightful to odcień typowo morelowy, bardzo twarzowy. Błyszczyk ma wygodny, typowy aplikator (ale tutaj znów uwaga - również w przypadku błyszczyków możemy wybierać spośród trzech rodzajów aplikatorów!), a do tego przyjemny słodki zapach. Z czasem podczas noszenia nieco się klei, ale nie jakoś szalenie. Wybieramy spośród 12 smakowitych odcieni.

MOOV błyszczyk do ust Rebel Tint 2Light
To dość typowy tint, czyli błyszczyk który nadaje skórze trwały i dość mocny kolor, silnie ją jednocześnie zabarwiając nie zostawiając żadnej warstwy na ustach (jak to robią szminki czy zwykły błyszczyki). Ten tint dość mocno podbija kolor warg, barwi je lekko na ciepły, koralowy kolor. Rebel ma dość intensywną alkoholową woń (która mija po zastygnięciu kosmetyku), ale jednocześnie w dziwny sposób nawilża usta. Odcieni tintów jest w ofercie 7.

MOOV automatyczna kredka do ust Lazy
Lubię automatyczne kredki do ust, szczególnie przez wzgląd na to, że kiedy lubimy nakładać je na całe usta i zużywamy ich siłą rzeczy wtedy więcej, to nie trzeba ich raz po raz temperować. Lazy to odcień jasnego, cieplejszego brązu. Konturówka jest oczywiście matowa i nie posiada drobinek. Ma fajną pigmentację, całkiem nieźle rozprowadza się na wargach, niemniej jednak mogłaby być nieco bardziej kremowa. Ust się trzyma mimo wszystko bardzo dobrze. Dostępnych jest 7 odcieni.

MOOV lakier do paznokci Classic Justine i Olivia
Te malutkie lakiery mieszczą w sobie 6 ml produktu. Justine to cudny, mocny malinowy róż, natomiast Olivia to mocna, ciemna, neutralna zieleń (cieplejsza niż na zdjęciach, intensywniejsza także). Lakiery są bardzo wygodne w nakładaniu - producent mówi tutaj o szerokim pędzelku, ja jednak widzę dość tradycyjny. Do pełnego krycia potrzebuję dwóch warstw produktu, na szczęście lakiery nie schną zbyt długo, więc nie jest to problem. Obecnie na paznokciach od ponad tygodnia mam Justine i jeszcze całkiem nieźle wygląda - trwałość więc oceniam na 5+ ;) W serii Classic wybieramy spośród aż 41 odcieni.

Pełen asortyment obejrzycie na stronie http://kontigo.com.pl/ :)

Coś Wam wpadło w oko? Znacie produkty tej marki?

Słodki i subtelny różowy róż - Make Up Factory "Sheer Rose"

$
0
0
Witajcie,

może to zaskakujące, ale do tej pory nie miałam w swoich zasobach takiego typowego, lekkiego, chłodnego, i co ważne, matowego różu w... jasnoróżowym odcieniu. Owszem, pełno mam takich kosmetyków, które swoją intensywnością bądź połyskiem porażają, a które w mniejszej ilości na upartego mogłyby robić za codzienny róż, niemniej jednak, moje chciejstwo skupiło się na tym jednym jedynym, idealnym.

Make Up Factory to marka dość niewidoczna w Polsce (przynajmniej ja mam takie wrażenie) jednocześnie też trudno dostępna, i choć jest niedoceniana to ma w swoim asortymencie sporo godnych uwagi produktów. Niedawno marka wypuściła nową kolekcję "MAT Wanted", jak sama nazwa sugeruje, kosmetyki są tylko i wyłącznie bosko matowe.


Z tej właśnie kolekcji pochodzi bohater dzisiejszej opowieści - cudowny róż w odcieniu Sheer Rose (nr 10). Jest to boski, jasny, i chłodny, lekko zgaszony czy też "wyblakły" różowy róż. Nie widzę w nim żadnych domieszek koralu czy beżu, to czysty róż. I choć cały ten mój opis jednoznacznie sugeruje, że mamy do czynienia z bardzo delikatnym różem, który ledwo widać na policzkach, muszę przyznać, że jeszcze tak mocnego niewiniątka to jeszcze nie spotkałam. Produkt ma bardzo dobrą pigmentację i jeśliby go nakładać lekką ręką - spokojnie można przesadzić. Użyty w małej, "normalnej" ilości subtelnie i pięknie podkreśla policzki, cudownie wtapia się w skórę i współgra z nią (mat nie jest płaski, nie wygląda kredowo). Efekt? Idealnie zaróżowione policzki zarówno na co dzień jak i na wieczór.


Jego nakładanie, pomijając ostrożność z ilością, to sama przyjemność. Mat to niezwykle jedwabisty, delikatnie kremowy, nie trzeba zabierać się do niego z groźnymi pędzlami ze sztywnym i grubym włosiem, każde, nawet najbardziej delikatne w dotyku włosie sobie z nim poradzi. Rozciera się idealnie, bez smug i plam, nie zauważyłam też żeby podkreślał nierówności skóry, raczej nie ma na nie wpływu.


Nie mam nic do zarzucenia jego trwałości, bo w przeciwieństwie do innych tego typu róży (delikatesów) nie znika ze skóry w magiczny sposób w ciągu kilku godzin, a utrzymuje się na niej właściwie przez cały dzień (czy raczej, tyle ile podkład).

U mnie w makijażu prezentuje się tak:

O ile sam produkt szalenie mi się spodobał, to opakowanie już nie do końca. Nie rozumiem, czemu producenci na siłę dokładają do kosmetyków prasowanych (choć nie tylko) wątpliwej jakości (i o bardzo wątpliwym sensie) małe, krzaczaste pędzelki, którymi jedynie można sobie pomiziać skórę... na dłoni. Nie sposób niestety tego typu pędzlem dobrze rozprowadzić produkt na twarzy. Więc i tutaj uważam, że taki pędzel to strzał w kolano - w końcu konsumentki właśnie przez niego mogą się definitywnie zrazić do produktu. Wolałabym więc, żeby produktu było więcej, zajmowało całą przestrzeń plastikowej wnęki. Co więcej, w opakowaniu jakimś cudem znalazło się... malusie lusterko - uważam, że jak już dodawać lusterko do puzderka to duże i solidne, w którym faktycznie coś widać, jeśli takowe się nie mieści, lub kłóci się z designem jako takim, lepiej już je pominąć.


Róż nie należy do najtańszych (69,90 zł za 6 gram), uważam więc, że tym bardziej jego wizualna strona powinna być nie tylko efektowna, ale także jak najbardziej użyteczna.

Mimo wszystko, róż ten bardzo polubiłam i używam go z największą przyjemnością. Choć mamy jeszcze jesień i powinny mną rządzić ciepłe barwy, to Sheer Rose tak czy owak jest na pierwszym miejscu. Spodziewam się, że nie inaczej będzie zimą - porą roku dla tego kosmetyku w końcu stworzoną!

A Wam jak się podoba ten odcień? Używacie takich róży?

MOIA - smakołyki Kontigo

$
0
0
Witam Was,

dziś ostatnia z marek własnych kosmetyków do makijażu dostępnych tylko i wyłącznie w drogeriach Kontigo. Na poprzednie notki zapraszam TUTAJ (Mystic Warsaw) i TUTAJ (MOOV).

Dziś zatem w skrócie o marce MOIA - czyli skupiamy się tym razem na produktach do twarzy. W ofercie znajdują się więc więc zarówno podkłady, bazy czy korektory (zarówno te w kredce jak i płynne) jak i róże, pudry, brązery czy rozświetlacze prasowane.

Odcienie podkładów, korektorów i pudrów do twarzy występują w różnych tonacjach i jasnościach - dopasowane są do aż 8 kolorów skóry. Na stronie http://kontigo.com.pl/moia/#! możecie je wszystkie obejrzeć - klikając na poszczególny numerek z odcieniem poniżej wyświetla Wam się lista produktów, które będą do niego pasowały (wszystkie wyrównujące koloryt produkty prócz podkładów - bo podkłady dostępne są w każdym z tych odcieni). Fajne? A jakże!

Do tego podkłady występują w trzech rodzajach - matujący o średnim kryciu, nawilżający o słabo-średnim kryciu, wygładzający HD o mocnym kryciu, a także o dwóch pojemnościach - tradycyjnej 30 ml oraz wersji mini (do torebki czy do kufra) 8 ml.

Pokażę Wam więc zatem przykładowe produkty marki MOIA, nie będzie tu recenzji, bo część z produktów jest dla mnie nieodpowiednia. Po więcej swatchy i szerszą opinię zapraszam już niedługo - postaram się zestawić ze sobą na swatchach wszystkie posiadane odcienie.

MOIA concealer full coverage 7/8 
Czyli korektor kryjący niedoskonałości w najciemniejszym zdaje się odcieniu. Ma wysoki stopień pigmentacji i faktycznie nieźle kryje, choć czasem po roztarciu czy wklepaniu trzeba dodać go odrobinę więcej. Rozprowadza się na skórze całkiem nieźle, choć jest to dość zbity i jakby klejący produkt. Nie stosowałam go na twarzy, więc nie powiem Wam na razie jak się zachowuje na skórze w ciągu dnia, niemniej jednak znalazłam dla niego inne zastosowanie, tj. czyszczenie skóry wokół brwi - i tu się sprawdza bardzo fajnie. Tym bardziej, że korektor ma formę kredki (niestety nie wykręcanej), jest więc precyzyjny i w sumie nie trzeba używać do niego pędzelka (bo i rozetrzeć można go opuszkiem palca).


MOIA podkład matte 4
Czyli podkład oczywiście matujący, który ma średnie krycie (na skali mamy tutaj z 5 kółeczek - 3 pełne). Jak dla mnie krycie aż tak mocne nie jest - niemniej jednak sprawdzę lepiej jak uda mi się przetestować jaśniejszy odcień. Ma ładny żółtawy, może odrobinę brzoskwiniowy odcień, ale jak wszystkie dostępne kolory jest całkiem jasny i będzie na pewno pasował typowym jasnym (nie bladym) karnacjom.

MOIA podkład HD 3
To podkład wygładzający, który ma dawać pełne, mocne krycie. Na stronie 3 wydaje się być chłodnym odcieniem, ja jednak widzę, że ten podkład jest bardziej żółty niż różowy, może po prostu nie jest tak brzoskwiniowy, tak ciepły jak reszta. Niemniej jednak, choć nie przetestowałam go porządnie (ten również jest dla mnie zbyt ciemny) nie wydaje mi się, by miał aż tak dobre krycie - oceniłabym je raczej na średnie.

MOIA puder matujący 4/5
To puder który na pewno kupię w jaśniejszym odcieniu (strzelam w 1/2 ew. 2), bo uwielbiam, gdy puder wygląda na skórze tak subtelnie i naturalnie jak ten tutaj. Oczywiście, warto uważać i nie przesadzić z jego ilością, bo wtedy może wyglądać nieco sztucznie, niemniej jednak nałożony na twarz w takiej normalnej ilości wygląda bardzo dobrze. Fajnie utrwala podkład, nie podkreśla suchych skórek, a podkład mniej zbiera się w załamaniach skóry. Daje piękne półmatowe wykończenie i jednocześnie, jako że jest to puder koloryzujący, delikatnie wyrównuje koloryt. Produkt jednak mógłby być porządniej zmielony, bo gdy zeszła mi pierwsza jego warstwa, pojawiły się większe grudki (choć jakoś to raczej nie wpływa na aplikację, grudki są tylko bardziej oporne, nie nakładają się na pędzel w całości).


Nie wiem jak Was, ale mnie zaciekawił szczególnie puder do twarzy i korektory (zarówno te w kredce jak i te w płynie). Ciekawa też jestem tego jaśniejszego pudru rozświetlającego, jako że mam ostatnio totalnego kręćka na punkcie rozświetlaczy.

W następnym Kontigowym poście, tak jak obiecałam, kolejne swatche i mam nadzieję, pełniejsze recenzje. Czekajcie więc - zbiorczy post z moim prezentem od Mikołaja ukaże się jeszcze przed świętami :)

A Wam coś wpadło w oko? ;)


Salvation

$
0
0
Witajcie,

nie wiem jak Wy, ale uwielbiam w makijażu połączenia ciepło-zimne, zawsze wyglądają ciekawie i efektownie. Dawno nie wykorzystywałam do tego celu srebra, zapomniałam już jak pięknie może ono wyglądać! Okazuje się, że szczególnie wyjątkowo prezentuje się w ciepłym towarzystwie śliwki i brzoskwini. Żeby makijaż miał mocniejszy charakter dodałam do niego mocną, matową kreskę i odważne, ciemnoróżowe usta. Mam nadzieję, że ta propozycja przypadnie Wam do gustu ;)



Użyłam:
oczy: maskara KOBO Glam Lashes, żel do brwi Bell, kredka do oczu Revlon Colorstay Matte Espresso, baza pod cienie Melkior, eyeliner Melkior, paletka cieni Melkior Natural Look, cienie Melkior - Silver Metal, Coral Fusion, Prune, 
twarz: podkład Astor Skin Match Protect Ivory, brązer KOBO Nubian Desert, puder sypki KOBO, róż Make Up Factory Sheer Rose, rozświetlacz Melkior Light Touch, korektory KOBO - Perfect Cover Stick i pod oczy Illuminate Cover Stick, 
usta: matowa pomadka Melkior Coquette. 


Jak Wam się podoba takie połączenie barw? Używacie srebra w makijażu? ;)

KOBO Matte Liquid Lipstick - Cranberry Meringue, Watermelon Juice, Cherry Drink, Litchi Yoghurt, Passiflora Tea, Raspberry Shake

$
0
0
Witajcie,

wyraziste i matowe usta to niezaprzeczalny trend ostatnich sezonów. Kobiety z całego świata pokochały aksamitne wykończenie szminek w różnej postaci - od sztyftów, przez kredki, aż po pomadki w płynie. Na polskim rynku nadal mało jest tych ostatnich, a zagraniczne hity wciąż straszą dolarami (zarówno cenami samych produktów jak i kosztami przesyłki), tak więc gdy tylko KOBO zapowiedziało matowe pomadki w płynie w sześciu cudownych odcieniach - internety zawrzały, istne szaleństwo.

KOBO Professional Matte Liquid Lipstick - brzmi obiecująco, prawda? Na obietnicach poniekąd się skończyło, bo tytułowe "matte" można włożyć między bajki. I choć producent utwierdza nas w przekonaniu, że da się z tych produktów mat wydobyć (owszem, ale o tym później) jak dla mnie to trochę za dużo zachodu. Przyznam więc, że i ja nieco się zawiodłam.


Te matowe pomadki w rzeczywistości to mocno nasycone kolorem błyszczyki, na upartego kremowe pomadki w płynie (czy jakoś tak). Nałożone bowiem na usta lekko lśnią i nawet po dłuższym czasie same z siebie matu ani trochę nie przypominają. Zupełnie nie zastygają, co więcej, ich lejąca konsystencja sprawia, że potrafią się nieładnie rozpływać - szczególnie w kącikach ust, trzeba na to bardzo uważać. Gdy stosuje się te pomadki zgodnie z zaleceniami - odciskając ich nadmiar na chusteczce, można się nieco zawieść jeśli zależy nam na mocnym kolorze, bo niestety nieco blaknie, czynność więc z nakładaniem produktu na usta i odciskaniem o chusteczkę trzeba powtórzyć. Nie jest to też takie hop-siup, pomadka nie od razu ładnie osiada na skórze, jeśli za wcześnie pozbędziemy się jej "nadmiaru" cała zabawa nie będzie miała sensu. Mnie się udaje najlepiej osiągnąć owy nieszczęsny mat, gdy pomadkę na ustach przez odciśnięciem potrzymam nieco dłużej, wtedy faktycznie powstaje taka matowa, bardziej intensywna warstewka. Zabawy jak widzicie jest co nie miara - więc jeśli spodobają się Wam odcienie tych pomadek, a nie specjalnie zależy Wam na typowym, matowym efekcie, dodatkowe minuty spędzone na droczeniu się z chusteczką możecie śmiało pominąć.


Z tej serii dostępnych jest sześć odcieni - mamy tutaj zarówno dwa spokojniejsze, nadające się na co dzień, jak i cztery mocne, śmiałe i całkiem oryginalne. Nie spodziewałam się, że te kolory będą aż tak piękne!

401 Cranberry Meringue
To beż, idealny nudziak, raczej neutralny. Nie jest zbyt jasny, więc nie wygląda dziwnie i "kozaczkowo". Doskonale się sprawdzi w makijażu dziennym, jak i wieczorowym, kiedy stawiamy na mocne oczy.

402 Watermelon Juice
To ciemniejszy malinowy róż z nutami ciepłej śliwki (ja je widzę). To dość odważny odcień, pięknie będzie wyglądał choćby przy klasycznej kresce na powiekach.

403 Cherry Drink
To piękna, mocna, typowo krwista czerwień. Nie ma w sobie różowych domieszek, ma za to delikatne rdzawe - dlatego też wydaje się być nieco ciepła. Oczywiście, z czerwienią możecie szaleć jak tylko chcecie - mnie osobiście podoba się czerwień na ustach zarówno przy delikatnym makijażu oczu jak i tym szalenie mocnym, zawsze wygląda oszałamiająco.

404 Litchi Yoghurt
To delikatnie neonowy, mocny róż z koralowymi nutami. Lubi grać główne skrzypce w makijażu.

405 Passiflora Tea
To prześliczny raczej jasny (choć nie jaśniutki) lekko zgaszony, z nutką beżowego przybrudzenia róż. Przy mojej żółtej (azjatycko żółtej ponoć) skórze wydaje się być delikatnie cukierkowy, ale normalnie taki nie jest. Jeden z moich ulubieńców.

406 Raspberry Shake
To niesamowicie piękny i wyjątkowy odcień - to neonowa fuksja z mocnymi nutami elektryzującego (electric, wiecie) fioletu. Coś cudownego! Jest to już chłodny odcień, z którym rzecz jasna również warto poszaleć, choć na pewno świetnie się będzie prezentować solo (ja i tylko ja, egoista jeden).

Tak prezentują się na swatchach (jedno maźnięcie!), od lewej:
Cranberry Meringue, Watermelon Juice, Cherry Drink, Litchi Yoghurt, Passiflora Tea, Raspberry Shake

Z pigmentacją pomadek jest bardzo dobrze, choć dostrzegam drobne różnice pomiędzy nimi - tak więc czerwień okazała się najbardziej bogatą w pigment i "gęstą", zaś bez "najrzadszym" przypadkiem. Błyszczyki smakowicie pachną - owocowymi galaretkami (tak mi się w tej chwili ten zapach kojarzy), ale mają też wyczuwalny posmak, na szczęście ten z serii nieprzeszkadzających.

Z trwałością jest różnie - nałożone ot tak trzymają się na ustach całkiem przyzwoicie, niemniej jednak wszelkie picie czy jedzenie od razu pozbawia ich mocy (na szczęście potrafią też trochę barwić usta), zmatowione za pomocą chusteczki podczas podwójnej zabawy z nią, wytrzymują już nieco dłużej i faktycznie większość łyków kawy przetrzymują.


Faktycznie, wielką zaletą tych produktów jest fakt, że nie wysuszają one ust, co więcej - mam wrażenie, że całkiem nieźle nawilżają i pielęgnują. Na pewno więc sprawdzą się u posiadaczek wiecznie-suchych-nic-się-nie-da-z-tym-zrobić warg, bo dalej pomadki będą ładnie się nakładać, nie podkreślać suchych skórek czy załamań, ale też zmiękczą nieco te oporne usta.

Tak czy owak, choć nie matowe, są to całkiem kuszące produkty, tym bardziej że ich cena (14,99 zł za sztukę) jest stosunkowo bardzo niska. Jeśli więc spodobały się Wam jakieś odcienie - możecie sięgać śmiało, pamiętajcie jednak o tych ich paru wadach i zapobiegajcie im ;)


A Wy znacie te produkty? Jak Wam się podobają? :)

Inversely - simple Christmas makeup

$
0
0
Witajcie,

święta za pasem, przygotowałam więc dla Was kilka inspiracji makijażowych, które możecie wykorzystać podczas uroczystych, rodzinnych spotkań, lub jeśli to będzie dla Was zbyt wiele - możecie zmalować coś podobnego na Sylwestra czy imprezy podczas trwania karnawału. Pamiętajcie, że nie wszystko musicie kopiować kropka w kropkę - makijaże mają Was pobudzić do kombinowania i otworzyć na nowe (lub odgrzewane) kombinacje.

Stwierdziłam, że pokażę Wam kilka propozycji - dla każdego coś dobrego, będzie więc zarówno brokat, zalotna kreska, jak i wielce świąteczny dymek. Mejkapy oczywiście bardzo proste w wykonaniu - choć pamiętajcie, że jeżeli z jakimś elementem sobie nie radzicie możecie go zmodyfikować bądź pominąć. Darowałam sobie tym razem sztuczne rzęsy, ale jeśli oczywiście macie ochotę takowe przykleić - droga wolna. 

Pierwszy ze świątecznych makijaży to jednocześnie standard i dość nietypowa propozycja. Mamy delikatnie zaznaczoną powiekę beżowymi cieniami, czerwoną zalotną kreskę oraz prześliczny, kremowy, mieniący się na kilka kolorów brokat wklepany w ruchomą powiekę, oraz czarną szminkę na ustach. Rzecz jasna, z czarnej pomadki możecie zrezygnować na rzecz czerwonej bądź nudziakowej, tak samo jest z kolorem linera - równie dobrze będzie wyglądał czarny (lub też zielony czy granatowy) - wybór należy do Was!

Brokat warto przykleić na odpowiednią bazę, żeby się Wam nie osypywał na policzki. Ja użyłam bazy pod glitter od Pierre Rene. Oczywiście możecie też sięgnąć po brokatowe linery, które równie dobrze będą się prezentować (taki liner wtedy wklepujemy opuszkiem palca). Co do samego rodzaju i koloru brokatu - tutaj również możecie użyć innego odcienia (zwykłej lub holograficznej wersji), fajnie rzecz jasna będą się prezentowały wszelkie kremowe, białe, jasnozłote czy srebrne odcienie - u mnie w roli głównej produkt docelowo do paznokci My Secret 3D Glitter Nails nr 1. Nie jestem pewna czy jest jeszcze dostępny w Naturze, ale jeśli nie, to taki sam (albo podobny) brokat znajdziecie w ofercie Pierre Rene - będzie to sypki glitter o numerze 11.




Użyłam:
oczy: paletka cieni Melkior Natural Look, cień Melkior - Ethereal, baza pod cienie Melkior, Pierre Rene Gel Base, brokat My Secret 3D Glitter Nails nr 1, MIYO Envy my eyes macara, żel do brwi Bell 01, liner w żelu Makeup Geek Poison, nudziakowa kredka MIYO,
twarz: rozświetlacz The Balm Mary-Lou Manizer, korektory KOBO Perfect Cover i Illuminate, puder sypki KOBO, podkłady L'Oreal True Match 1N i 2N, róż Artdeco, brązer KOBO Nubian Desert, 
usta: szminka Golden Rose Velvet Matte 33 Black.


Jak Wam się podoba taki makijaż? :) 

Potrójne cienie do powiek Sensique Creative

$
0
0
Witajcie,

marka Sensique od zawsze kojarzyła mi się z bezpiecznymi, niezbyt intensywnymi barwami i średniej jakości kosmetykami. Od pewnego czasu jednak ich produkty zyskują na atrakcyjności, choć dalej nie są skierowane do szalonych nastolatek, a raczej do spokojniejszych ;), nie tak młodych już kobiet.

Bardzo lubię ich lakiery - trzymają się u mnie zaskakująco długo, szalenie lubiłam też limitowaną niestety edycję pojedynczych cieni do powiek. Nie ze wszystkimi produktami jednak równie dobrze się dogaduję, bywają oczywiście też takie, które nie do końca spełniają moje oczekiwania.

Ostatnio marka wypuściła między innymi nowe potrójne cienie powiek Creative Eyeshadows.


Kompozycji jest aż 12 - większość są to trójki dość spokojne, idealne do tworzenia makijaży dziennych lub lżejszych wieczorowych, znalazło się tutaj dość sporo ciepłych odcieni, ich fanki będą więc zadowolone. Jest też kilka mini paletek bardziej odważnych, imprezowych, a pośród gromady odcieni znalazło się nawet kilka duchromów.

Cienie mają nietypową, bardzo miękką i kruchą, jedwabistą w dotyku konsystencję. Radziłabym właśnie przez wzgląd na ich delikatność, używać do nich pędzli ze sztucznym włosiem, bo pod wpływem naturalnego mogą się nieco zbyt mocno w opakowaniu pokruszyć. Oczywiście można je także nakładać za pomocą pacynki lub po prostu opuszkiem palca. Choć pigmentacja nie powala, jak dla mnie jest po prostu średnia, tak to jak cienie nakładają się na skórę i rozcierają przyprawia po prostu o miłe dreszcze. Bardzo dobrze więc się pracuje z tymi produktami, bez względu na to, czy mamy do czynienia z cieniami matowymi, satynowymi czy perłowym (lub duochrome) - wszystkie są równie przyjemne.


101 Shades of Sand
To świetne, bardzo dzienne, uniwersalne trio. Mamy tutaj jaśniutki krem, neutralny piaskowy beż oraz jasny, chłodny brąz. Da się nimi wyczarować zarówno bardzo delikatny makijaż jak i lekkie smoky. Wszystkie mają delikatnie satynowe wykończenie.

106 Violet Orchid
To już nieco ciekawsze i żywsze propozycje - na żywo są odrobinę bardziej intensywne. Mamy tutaj piękną, perłową śliwkę, śliczny perłowy liliowy oraz bardzo atrakcyjny opalizujący jasny różowo-fioletowy cień. Cienie te prezentują się wyjątkowo pięknie, jednak niestety pomimo wizualnej atrakcyjności zawiodły mnie pod względem trwałości.

112 Grey Tone
To nieco smutna trójka, ale pełna uroku. Mamy tutaj perłową biel, średnią śliczną szarość oraz ciemniejsze srebro wpadające już trochę w grafit - obie szarości mają lekko perłowe wykończenie.

115 Ancient Desert
Ta wersja bardzo mi się spodobała - to charyzmatyczne, ciepłe odcienie. Delikatnie satynowy, taki satynowo-matowy krem, ciepły lekko rudawy beż (czy też jasny brąz) oraz czekoladowo-czerwonawy brąz - dwa ostatnie mają matowe wykończenie.

119 Warm Nude
To również ciepła mieszanka, tym razem w perle. Mamy tutaj jasne złotko, lekko różowawe, średnie rude złoto, ciemne brudne złoto.

122 Descent Green
To również dość ciekawe cienie, jeśli ktoś przepada za takimi odcieniami ;) Mamy tutaj piękny duochrome - krem opalizujący na złoto, satynową oliwkę oraz perłowy, ciemny brąz.

135 Blue Night
To trio stworzone jest tylko dla odważnych - i jakoś nie widzę tych cieni razem w makijażu, bardziej osobno w ramach akcentu. Wszystkie trzy cienie są zupełnie matowe - jest tutaj biel złamana szarością, błękit (taki trochę kolor roku 2016 :D) oraz nieco brudnawy granat.

136 Deep Smoky
To również w pełni matowa propozycja - również mamy tutaj biel złamaną szarością, chłodną ciemniejszą szarość oraz iście węgielną czerń.

137 Nugat
To iście smakowite cienie - od jasnego beżu w macie, przez jaśniutkie, szampańskie, złoto aż po ciemny, czekoladowy brąz.

138 Natural
Czyli bardzo przyjemna kompozycja stworzona z neutralnych, matowych cieni - od jasnego beżu, przez ten nieco ciemniejszy aż po ładny brąz.

139 Gleam
Mieści w sobie trzy śliczne cienie - jasne, chłodnawe, perłowe złoto, lekko satynową brzoskwinię oraz delikatny duochrom chłodny beż (taupe) lekko opalizujący na różowo.

140 Chic
W tej paletce również mamy jasne, perłowe złotko, chyba jeszcze chłodniejsze niż poprzednik, śliczny duochrom - róż opalizujący na złoto, a także bardzo ciemny brąz.

Dla mocniejszego efektu warto użyć bazy pod cienie lub innego "środka podbijającego" (kredki czy cienia w kremie). Jednak niestety, mam wrażenie, że te cienie choć łatwe w aplikacji, nie są niestety na bardziej wymagających powiekach trwałe. U mnie niestety zdarzało się tak, że pomimo tego, że nakładałam je na bazę pod cienie, szybciej niż zwykle (inne cienie) znikały (szczególnie te perłowe) mi ze skóry i odrobinę zbierały się w załamaniach. Oczywiście, nie tak znowu od razu, ale niestety makijaż nie wytrzymywał w niezmienionej formie do wieczornego demakijażu.

Zmalowałam przy użyciu tych cieni kilka makijaży, raz udało mi się nawet jakiś sfotografować. Zrobiłam jeden ze swoich ulubionych dymków - ciemniejszy brązowy rozświetlony w kącikach wewnętrznych jasnym fioletem. Możecie tutaj zobaczyć, jak cienie świetnie się prezentują się na skórze, jak pięknie się rozcierają. Pamiętam jednak, że właśnie przy okazji tego makijażu dość szybko znikał mi z kącików wewnętrznych ta fioletowa kropka. Dymek zdaje się, że trzymał się już lepiej.


Użyłam cieni z paletek nr 106, 115, 138, 137.

Jak dla mnie są to ogólnie średnie cienie - przyzwyczajona jestem do dużo lepszej trwałości i mocniejszej pigmentacji. Niemniej jednak muszę im przyznać, że są jednocześnie niezwykle przyjemne jeśli chodzi o aplikację, rozcierają się jak marzenie i właśnie dzięki temu będą nadawały się dla każdej kobiety, również takiej, która ma jeszcze nie wyćwiczone umiejętności makijażowe ;) Są to więc cienie niezwykle łatwe w obsłudze, mają również subtelne i bardzo uniwersalne odcienie, a występują również w stosunkowo szerokiej gamie - jest więc z czego wybierać. Polecam więc zarówno początkującym jak i tym, którym po prostu bardziej skomplikowany makijaż nie idzie, a chcą prosto i szybko stworzyć codzienny (lub ten bardziej wyjątkowy) mejkap!

Cienie te możecie kupić w Drogeriach Natura, kosztują jedynie 8,99 zł (przy 4,5 gramach pojemności) za sztukę.

Znacie te cienie? Jak Wam się podobają te kompozycje kolorystyczne? :)

Silver, red and other Christmas things

$
0
0
Witam,

ze świętami Bożego Narodzenia oczywiście najmocniej kojarzy mi się kolor czerwony - od soczystej, energetycznej czerwieni aż po tę ciemną, głęboką i niezwykle tajemniczą. Oczywiście najbardziej oczywistym wyborem jeśli o ten odważny kolor chodzi jest szminka do ust, ale równie dobrze, można skusić się na dodanie tak ognistego akcentu do makijażu oczu. 

Ja oczywiście lubię, kiedy mejkap jest mocny, odważny i nietypowy. Czerwień zatem lubię czasem machnąć widocznie w załamaniu powieki - daje to niezwykle dramatyczny efekt! Dla złagodzenia owej czerwieni na powiekę ruchomą nałożyłam brąz, za całość podkreśliłam pięknym, srebrnym, metalicznym kontrastem na dolnej powiece. Z takimi oczami świetnie współgrać będzie czerwona szminka - postawiłam na delikatne ombre, połączyłam więc soczystą, jaśniejszą czerwień z burgundem.

Mam nadzieję, że makijaż choć szalenie nietypowy spodoba się Wam i zainspiruje do makijażowych poszukiwać i zabaw!



Użyłam:
oczy: cienie Melkior - Lilith, Silver Metal, paletka cieni Natural Look,  żel do brwi Bell, baza pod cienie Melkior, cielisty cień Pierre Rene, maskara MIYO Envy My Eyes, 
twarz: podkład Astor Skin Match Protect Ivory, korektory KOBO, puder transparentny sypki KOBO, bronzer KOBO Nubian Desert, rozświetlacz Melkior Light Touch, róż KOBO Marsala, 
usta: szminka Max Factor Ruby Tuesday, konturówka KOBO Sensual Purple.

Jak Wam się podoba makijaż z tak dużą ilością czerwieni? :)
Viewing all 275 articles
Browse latest View live