Quantcast
Channel: Gray maluje
Viewing all 275 articles
Browse latest View live

Pomadki KOBO Matte Lips - La Madeleine, Saint Tropez, Cannes, Monaco, Nicea, Croix

$
0
0
Witam,

matowe usta robią szał nie od dziś. Sama też uwielbiam mat na ustach, choć cały czas ciągnie mnie również w stronę półmatu, kremu i satyny..., więc na kolejne nowości wcale nie narzekam. Ogólnie w szminkach mogłabym już pływać ;), mimo to wciąż nie odmawiam kolejnym sztukom.


Ostatnio wpadły mi w łapki nowe pomadki KOBO Professional z serii Matte Lips w 6 przepięknych odcieniach, które wprost zachwycają. Ale pod wrażeniem jestem także opakowań - cudne, kwiatowe zdobienie, na czarnym, aksamitnym plastiku robi wrażenie. Da się? Da się!


Tak się prezentują wszystkie odcienie z serii Matte Lips:


La Madeleine nr 401
To najdelikatniejszy odcień spośród całej serii Matte Lips. To nudziak z dozą ciepłej brzoskwini - na żywo jest nieco bardziej żywy, czego nie udało mi się uchwycić na zdjęciach. Bardzo ciekawy kolor, na pewno przypadnie do gustu fankom naturalnego mejkapu.


Saint Tropez nr 402
To kolejny róż w moich "skromnych" zasobach, który stał się moim ulubieńcem! Róż to wyjątkowy, wbrew pozorom dość nietypowy. Ma w sobie sporą dawkę koralu i jest intensywny, dlatego świetnie się sprawdzi zarówno wiosną jak i latem!


Cannes nr 403
Czyli typowa czerwień prosto z czerwonego wybiegu, vel. hollywoodzka. Mocna, stosunkowo jasna, bardzo energetyczna.


Monaco nr 404
To rewelacyjny i unikalny odcień - drugiego takiego nie znajdziecie. Powala swoją intensywnością, czego niestety nie zobaczycie do końca na zdjęciach. To piękny, intensywny, dość jasny, ciepławy fiolet w stylu electric. Jest po prostu boski!


Nicea nr 405
Ten kolor szalenie przypadł mi do gustu. To ciemna, fioletowa jagoda, która prezentuje się świetnie nie tylko jesienią. Bardzo oryginalny i twarzowy odcień!



Croix nr 406
Fanki ciemnych pomadek będą uradowane, oto również KOBO w końcu stworzyło bordo idealne - ciemne, brudne, z nutką brązu. Przepiękny, bardzo elegancki odcień!


Szminki te mają bardzo dobrą pigmentację, świetnie rozprowadzają się na ustach, nie podkreślając przy tym suchych skórek czy nierówności skóry. Wbrew pozorom nie mają tępej konsystencji, raczej jest ona umiarkowanie kremowa. Z początku po nałożeniu wyglądają bardziej na satynowe, w końcu lekko zastygają na półmat (nie są one jednak mega matowe, jak na przykład płynne, zastygające pomadki). Są trwałe i schodzą z ust w całkiem estetyczny sposób. Dla mnie bomba!


Pomadki te kosztują jedynie 15,99 zł (za 4,5 grama produktu) i można je oczywiście zakupić jedynie w Drogeriach Natura.

Jak Wam się podobają te odcienie? Macie któryś z nich? A może planujecie kupić? :)


Krwista czerwień na tapecie! Golden Rose Velvet Matte 20

$
0
0
Witam,

czerwień? Zawsze. Szczególnie ta klasyczna - mocna, krwista i głęboka. Jestem fanką czerwieni tylko w takiej postaci oraz w wersji ciemnej, dlatego od dawna marzyła mi się idealna czerwona szminka do ust. Taką znalazłam oczywiście w znanej i lubianej serii Velvet Matte od Golden Rose.



Numerek 20, bo to o nim mowa, to jak wspominałam, czerwień idealna. Nie widzę w niej znacznych różowych czy pomarańczowych domieszek, jest cudownie neutralna i niezwykle twarzowa! Dla mnie jest bardzo ważne, żeby czerwień nie była zbyt jasna - ta nie jest, jest średnia, nie za ciemna, niezbyt jaskrawa, po prostu perfekcyjna!

*Na swatchu wypadła nieco zbyt chłodnie, w rzeczywistości nie ma tak silnych (o ile jakiekolwiek ma) domieszek różu.

Wykończenie - najlepsze, bo półmatowe, półsatynowe które lekko zastyga. Do tego dochodzi jeszcze oczywiście świetna pigmentacja i naprawdę dobra trwałość. Zresztą, pomadki Velvet Matte towarzyszą mi nie od dziś i nigdy na ich jakość nie narzekałam.


Tę i inne szminki z tej serii kupicie oczywiście na stoiskach Golden Rose oraz w ich sklepie Internetowym za jedyne 11,90 zł. Warto!


A jakie są Wasze ulubione czerwone mazidła? :)


Mon cher Louis

$
0
0
Witajcie,

dawno na blogu nie było ani makijażu typowo wieczorowego w grayowej wersji, ani ukochanych grayowych niebieskości, tak więc oto są! Oczywiście oko musiałam zmalować w swoich ulubionych, lekko lśniących granatach. Smutno mi było ogólnie, więc na pocieszenie dodałam czarną kreskę i przyozdobiłam ją kobaltowym linerem. Żeby całość miała swój ponury urok, usta pomalowałam "trupią", matową pomadką.

Mam nadzieję, że mejkap się Wam spodoba! :)



Użyłam:
oczy: niebieski liner NYX Cobalt Blue, maskara Maybelline Lash Sensational, żel do brwi Bell, baza MIYO, kredka do brwi NYX Micro Brow Pencil - Espresso, paletka cieni NYX Love in Paris - Love Affair with Louis, czarny liner Catrice,
twarz: róż NYX Insta Flame, paleta pudrów do konturowania NYX Highlight and Contour Pro Palette, puder NYX Hydra Touch Ivory, paletka do konturowania na mokro L'Oreal Infallible Sculpt Medium/Dark, korektor Rimmel, pod oczami korektor płynny Catrice, zielona baza pod makijaż NYX, podkład Pierre Rene Skin Balance Champagne, 
usta: pomadka NYX Lingerie Embellishment.

Jak Wam się podoba taki makijaż? :)

NYX Soft Matte Lip Cream - San Paulo

$
0
0
Witam,

co jak co, ale kolorowe mazidła do ust uwielbiam. Zresztą wiem, że wiele z Was podziela moje umiłowanie do szminek. Mam więc dla kolejną perełkę, idealną wręcz do kuszenia! Jest to jeden z odcieni szalenie lubianych pomadek - NYX Soft Matte Lip Cream, piękna San Paulo.


NYX San Paulo zachwyca przede wszystkim kolorem. Jest to dość żywy, ale nie jaskrawy, mocny, raczej ciepły róż, który wspaniale prezentuje się przy każdej karnacji i typie urody! Niezwykle twarzowy i wyjątkowo ładny odcień od razu skradł moje serce. Zresztą na zdjęciach zobaczycie, jak cudownie się on prezentuje!


Do tego dochodzi ta cudownie przyjemna konsystencja - ni to krem, ni to pianka, która rozprowadza się na ustach wręcz idealnie. Może się wydawać z początku, że pigmentacja nie powala, ale wystarczy dokładnie pokryć usta pomadką, a wtedy nie ma obaw o nierówności czy jakiekolwiek prześwity. Zachwyca mocą, zachwyca kryciem oraz... wykończeniem! No powiedzcie, która z Was nie kocha takiego wykończenia szminek - półmatowego, lekkiego, bezpretensjonalnego? W dodatku pomadki te delikatnie zastygają i odrobinę barwią usta!


Zdecydowanie zaletą tej pomadki w kremie jest fakt, że nie rozlewa się zupełnie poza kontur ust. Do tego nie zauważyłam, żeby w ogóle wysuszała usta, raczej wpływa na nie... neutralnie. Co do trwałości - jest dobrze. Nie jest to jednak produkt, który przetrwa wszystko - bo tłustego jedzenia nie zniesie. Niemniej jednak potrafi wytrzymać na ustach naprawdę długo, a zjada się również całkiem estetycznie, noszę ją więc bez obaw.


Produkty NYX są w tej chwili w Polsce słabiej dostępne, a wszystko to przez fakt, że były przez chwilę wycofywane, zaś obecnie NYX w końcu do Polski wrócił, prężnie działa, żeby otworzyć pierwsze butiki oraz sklepy online, a w międzyczasie pojawia się na różnych targach! I tam też szukajcie w pierwszej kolejności ich stoisk, by móc zakupić masę perełek, takich jak NYX Soft Matte Lip Cream w odcieniu San Paulo!

Jak Wam się podoba ten odcień? Lubicie pomadki Soft Matte od NYXa? :)


Róż jak się patrzy! Golden Rose Matte Lipstick Crayon 17

$
0
0
Witam,

wiosna już w pełni, swobodnie więc możemy sięgać już po soczyste kolory! A jaka szminka jest lepsza od pięknego, landrynkowego wręcz różu? Jedno jest pewne, jeśli już kupować nowe pomadki do ust to tylko Golden Rose Matte Lipstick Crayon!


Numer 17 tej serii to kwintesencja uroku, to wiosna krzycząca całą swoją mocą. A tak po normalnemu to po prostu (albo aż) intensywny, nieco jaskrawy róż. Ja w nim widzę lekkie nuty grejpfrutowe, jest raczej neutralny, dlatego będzie pasował praktycznie każdemu.


Jak to mają w zwyczaju słynne już matowe pomadki w kredce od Golden Rose, również ta powala pigmentacją i kryciem. Cóż, mogłam się tego spodziewać i tak właśnie było ;) Pomadka dobrze śmiga po skórze, nie jest ani trochę tępa czy oporna. Dodatkowo, przez wzgląd na nieco mniejszą średnicę od zwykłego szminkowego sztyftu, łatwiej jest obrysować nią usta. Trwałość - świetna, oczywiście. Nie mam jej zupełnie nic do zarzucenia!


Cena oczywiście zachęca - Matte Lipstick Crayon dostaniecie bowiem w wyjątkowo atrakcyjnej cenie 11,90 złw sklepie internetowym marki albo na ich stoiskach.

Jak Wam się podoba ten odcień? Chętnie nosicie podobne kolory? :)

Roses

$
0
0
Witajcie,

dawno nie było mejkapu, wiem! Wszystko to oczywiście nie moja wina, a okropnej i niewdzięcznej weny. Otóż, uparła się na to, by lenić się niesamowicie! Skrawki jednak jej pozostały, coś tam wycisnęłam i zmalowałam lekki, romantyczny makijaż w odcieniach burgundu, szarości i różu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba! :)


Użyłam:
oczy: szary liner Lovely, opalizujący pyłek KOBO Sea Shell, kredka do brwi KOBO Twilight, różowy liner NYX Vivid Blossom, żel do brwi Bell, maskara Maybelline Lash Sensational, baza MIYO, czarna kredka Sensique, cień Catrice Al Burgundi, paletka cieni Catrice F'rosen Yoghurt, paletka cieni do powiek Artdeco Smokey, 
twarz: podkład L'Oreal Infallible 24H-Matte + Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, korektor Rimmel Lasting Finish Porcelain, zielona baza pod makijaż NYX, korektor pod oczy Catrice Liquid Camouflage 010, puder Catrice Nude Illusion, róż NYX Mauve Me, trio do konturowania Sensique Desert Rose,  
usta: pomadka Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick nr 03.

A Wy na jaki makijaż macie największą ochotę wiosną? :)

NYX Lingerie 02 Embellishment - pomadka, która zawróci ci w głowie!

$
0
0
Witajcie,

szare pomadki robią ostatnio ogromną furorę, widać to szczególnie u zagranicznych blogerek. I ja wpadłam po uszy w to szaleństwo chorując na fioletowo-różową wersję szarej pomadki. Taka też cudowna szminka wpadła mi niedawno w ręce - przedstawiam Wam zatem NYX Cosmetics Lingerie Liquid Lipstick nr 02 Embellishment.


Embellishment to nic innego jak cudowny, bardzo oryginalny i nietypowy jeśli chodzi o mazidła do ust odcień na skraju szarości, różu i fioletu. Nie jest przy mojej bladej cerze jakoś specjalnie jasny, wydaje się być nawet całkiem ciemnym kolorem. Niemniej jednak pokochałam go od pierwszego użycia i często po niego sięgam! 


Pomadka ta jest niezwykle dobrze napigmentowana. Jedno pociągnięcie wystarczy by idealnie pokryć usta kolorem. Zresztą, im mniej warstw nałożymy, tym bardziej estetyczny jest efekt. Szminka ma idealną konsystencję, niezbyt rzadką, niezbyt gęstą - w sam raz! Nim zastygnie nie pachnie najlepiej, jednak już po chwili lekko alkoholowy zapach się ulatnia i nie jest już wyczuwalny.



Wykończenie pomadki to pełny mat, lekko pudrowy. Oczywiście jest to szminka w płynie, która mocno zastyga niedługo po nałożeniu (dlatego warto uważać, żeby nie osadziła się nam na zębach, bo trudno ją potem z nich usunąć!) - i w niezmienionym stanie utrzymuje się na ustach naprawdę długo! Do tego stopnia jest nie do zdarcia, że czasem trudno jest mi ją nawet płynem do demakijażu. Co więcej, nie zauważyłam nawet, żeby jakoś mocno wysuszała usta, jest raczej dla skóry całkiem neutralna. 

Pomadki z tej serii są na razie trudno dostępne w Polsce, ale już za chwilę się to zmieni, bo 4 czerwca w Warszawie otwarty zostanie pierwszy w Polsce butik firmowy NYXa! Znajdziecie go w Galerii Mokotów :)

*Jeśli zaś marzy Wam się wielka sława... zgłoście się koniecznie do konkursu NYX FACE AWARDS! Więcej szczegółów znajdziecie na Facebooku TUTAJ. Nie czekajcie, pędzle w dłoń i do dzieła!!! :D

Jak Wam się podoba ten odcień? Skusiłybyście się na niego? :))

Green zone

$
0
0
Witajcie,

zieleń w makijażu to szalenie trudny i, co tu się oszukiwać, wyjątkowo mało pożądany kolor. Okazuje się, że mało kto go toleruje, a jeszcze mniej osób lubi. Cóż, jestem jedną z tych nielicznych - osobiście zieleń na swoim oku lubię bardzo! Szczególnie taką chłodną, świeżą, trawiastą i pełną życia. A skoro już zielenię powieki, to szaleję dalej i bawię się barwami. Tym razem dumnie stwierdzam, że połączenie zieleni z odrobiną morskości oraz z głębokim, śliwkowym fioletem to strzał w dziesiątkę! Do tego soczyście różowe, lekko neonowe usta i mamy kombinację wyjątkową, wyjątkowo... intensywną! :) Mam nadzieję, że spodoba się Wam równie mocno jak mnie!


Użyłam:
oczy: cienie NYX z paletki Beauty School Freshman, zielony cień NYX Hot Green, zielony liner NYX Vivid Brights - Vivid Envy, biała kredka MIYO, opalizujący pyłek KOBO Sea Shell, paletka cieni NYX Love Affair With Louis, kredka do brwi NYX Micro Brow Pencil Espresso, baza MIYO, czarny liner Makeup Geek Immortal, maskara Maybelline Lash Sensational, 
twarz: róż NYX Ombre Insta Flame, podkład Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, brązer Sensique TRIO, rozświetlacz Catrice High Glow Light Infusion, puder NYX Hydra Touch Ivory, zielona baza pod makijaż NYX, korektor pod oczy KOBO, 
usta: NYX Liquid Suede - Pink Lust. 

Jak Wam się podoba taki barwny mejkap? :)

Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick - 03

$
0
0
Witajcie,

wiecie, jak bardzo uwielbiam mazidła do ust. Dlatego gdy tylko pojawiły się w końcu u nas matowe pomadki w płynie Golden Rose moje chciejstwo przekroczyło skalę chciejstw. I pech chciał, że nie zdążyłam kupić żadnej szminki w "pierwszym sorcie" i przyszło mi czekać, aż produkty wrócą do sklepów. Na szczęście niedawno wróciły, a ja od razu zaopatrzyłam się w przepiękny, różany odcień (nr 03) świetnej Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick. I niestety... mam ochotę na więcej!

Numerek 03 to oczywiście mój ulubiony kolor, mianowicie róż. I to róż nie byle jaki, bo cudowny, różany, delikatnie chłodny i lekko zgaszony. Co tu dużo nie mówić, mój ulubiony odcień! *Na zdjęciach wyszła na nieco cieplejszą i jaśniejszą niż jest w rzeczywistości. W sumie jak tak teraz na nią patrzę, to widzę w niej niewielkie (ale zawsze!) nuty fioletu.


Nie zauważyłabym tego sama, ale ktoś zwróci mi na to uwagę, że w opakowaniu widoczny jest drobniutki różowy shimmer, taki metaliczny. Jednak na ustach jak dla mnie jest zupełnie niewidoczny, a pomadka ma kremowe wykończenie tuż po nałożeniu, zaś po chwili już zastyga na pełen mat. Mat to odrobinę plastikowy, ale mimo wszystko wygląda bardzo ładnie. Nie zanotowałam faktu, aby pomadka jakoś wyjątkowo podkreślała suche skórki, na pewno trochę mocniej (szczególnie na zbliżeniu) widoczne są wszelkie załamania skóry. Domniemywam też, że na niezadbanych ustach nie będzie prezentować się zbyt dobrze.


W przeciwieństwie do innych pomadek w płynie z którymi miałam do czynienia, ta jest wyjątkowo rzadka. W pierwszym momencie bardzo mnie to zaskoczyło, ale już po kilku aplikacjach przyzwyczaiłam się do jej nieco nietypowej formuły. Oczywiście konsystencja nie sprawia większych problemów, mimo tego, że nie jest gęsta czy puszysta, wcale nie rozlewa się jakoś mocno na skórze. Co więcej, pomadka jest szalenie dobrze napigmentowana. Jak zobaczycie na swatchach, wystarczy tylko jedno pociągnięcie, żeby wydobyć z niej całą moc koloru! WOW! Zapach także należy do nietypowych, przyzwyczajona do alkoholowego aromatu tego typu produktów, byłam bardzo miło zaskoczona tym, że pomadka Golden Rose Liquid Matte Lipstick przyjemnie pachnie waniliowym budyniem!


Trwałość jest oczywiście bardzo dobra. Praktycznie jak pomadka zastygnie jest już nie do zdarcia. Raczej nie powinna odbijać się na kubku i schodzić namiętnie podczas jedzenia - chyba, że jemy coś naprawdę tłustego. Wtedy jednak wystarczy odtłuścić usta o chusteczkę i braki wypełnić świeżą dawką pomadki - powinna się dalej trzymać równie dobrze! Pamiętajcie też, żeby nie nakładać zbyt wielu warstw szminki na usta, bo może sprawiać dyskomfort - czuć ją po prostu wtedy na skórze. Zdecydowanie jedna cienka warstwa wystarczy! Pomadka może też delikatnie sklejać usta, przynajmniej sprawia takie wrażenie - mnie to jednak jakoś specjalnie nie przeszkadza.


Muszę też koniecznie wspomnieć o opakowaniu - małe, wygodne, z czarną zmatowioną nieco główką i przezroczystą resztą, przez którą idealnie widać odcień i zużycie pomadki. Aplikator to spłaszczona, zaokrąglona, puchata gąbeczka (?), taki mały, puchaty futrzak, miły dla skóry.


Cena tej szminki to tylko 19,90 zł (za 5,5 ml produktu), a wybierać możemy póki co z 12 pięknych odcieni! Znając jednak Golden Rose, mam nadzieję, że niedługo doczekamy się kolejnych :)

Ja na pewno zaopatrzę się w kolejne odcienie! A Wy macie już swoją matową pomadkę w płynie od Golden Rose? A może planujecie zakup któregoś koloru? Jak Wam się podoba zaprezentowany przeze mnie odcień? :)

My Secret Design your eyebrow

$
0
0
Witajcie,

podkreślanie brwi to temat rzeka. Dziś zamiast skupiać się na tym, JAK je podkreślać, przejdę od razu do kwestii CZYM i dlaczego to właśnie będzie paletka cieni do brwi My Secret Design your eyebrow!


Paletka ta jest już dostępna w Drogeriach Natura od pewnego czasu. Nie widziałam jednak zbyt wielu postów na jej temat, sława więc jej nie doskwiera - a szkoda! Jak dla mnie jest to jedna z fajniejszych paletek do brwi dostępnych na rynku, a dlaczego? Już Wam mówię.


Uwielbiam ją przede wszystkim za neutralną gamę kolorystyczną. W paletce znajdują się cztery, idealnie matowe cienie:

- ciemny beż, raczej neutralny, ale cieplejszy niż reszta odcieni, sprawdzi się idealnie u blondynek!

- jasny brąz czy też ciemny chłodny beż, świetna sprawa dla posiadaczek tzw. mysiego odcienia włosów, oraz tych jasnobrązowych, o chłodnym typie urody.

- średni, chłodny brąz - idealny dla szatynek, zarówno tych o jaśniejszym jak i ciemniejszym odcieniu włosów.

- ciemny brąz, gorzka czekolada - sprawdzi się u mocnych, ciemnych typach urody i posiadaczek kasztanowych lub ciemnobrązowych włosów. Ma dość neutralną tonację, choć w paletce wydaje się być cieplejszym niż reszta odcieni.


Wszystkie te cienie oczywiście można ze sobą swobodnie łączyć, mieszać, cudować i używać ich także do malowania powiek. Ja namiętnie używam dwóch odcieni - ciemnego, chłodnego beżu i średniego chłodnego brązu. Mieszanka ta jest dla mnie idealna, nie za ciemna, nie za jasna, nie za ciepła. A pamiętajcie, że ostatnio preferują delikatniejsze podkreślanie brwi (które i tak mam raczej gęste i widoczne).

Cienie mają przyjemną konsystencję, nie jest to typowy suchy mat, który jeszcze niedawno towarzyszył marce My Secret. Teraz cienie są bardziej zbite, lekko kremowe, mają lepszą przyczepność zarówno do skóry jak i do pędzla oraz nie takie znowu płaskie wykończenie. Pigmentacja jest niezła i na całe szczęście nie za mocna - idealna właśnie do tego, by bez obaw o przerysowany efekt, nadać naszym brwiom nieco charakteru. 

Do tego forma paletki - mała, zgrabna, kompaktowa i jej niska cena (13,99 zł za 6 g) przemawia za jej atrakcyjnością. 

Paletka sprawdzi się więc u "typowych polek", niestety rudzielce, naturalne jasne blondynki czy wyjątkowo ciepłe typy urody nie znajdą tutaj dla siebie odcieni, cała reszta - owszem!

Poniżej mały tutorial i w akcji średni, chłodny brąz z tejże paletki! :)

1. Wyczesuję nadmiar pudru z brwi.

2. Następnie wyraźnie zaznaczam dolną granicę brwi.

3. Dokładnie wypełniam zewnętrzną stronę brwi.

4. I z nieco mniejszą ilością produktu, wypełniam całą resztę brwi.

5. Wyczesuję nadmiar cieni i voila!

Odkąd otrzymałam tę paletkę, praktycznie tylko po nią sięgam, żeby podkreślić swoje brwi. Uwielbiam jej odcienie, trwałość oraz "szybkość w obsłudze" :D

Znacie tę paletkę? Czym najchętniej podkreślacie brwi? :)

L'Oreal Infallible Sculpt Contouring Palette - konturowanie na mokro to teraz prościzna!

$
0
0
Witajcie,

konturowanie wciąż króluje w makijażu i za nic nie wyprze go choćby modny ostatnio strobing. Kontur musi być i już! Na całe szczęście w drogeriach kupić możemy coraz więcej różnorodnych produktów przeznaczonych stricte do konturowania. Zwykle wybór waha się między dwiema opcjami - produktami do konturowania na sucho oraz tymi do konturowania na mokro. Wbrew pozorom nie tylko ten pierwszy wybór może okazać się strzałem w dziesiątkę, jeśli chcemy uzyskać naturalny efekt, a do tego... zyskać na czasie!

Niedawno trafił do mnie pierwsza paletka do konturowania na mokro, o której mogę śmiało powiedzieć, że zaskoczyła mnie swoją... lekkością! I mówię tutaj głównie o wyjątkowo delikatny efekcie, jaki można dzięki niej uzyskać, ale także o konsystencji i... małym, zgrabnym, cieniutkim opakowaniu. Oczywiście jest to nowość marki L'Oreal - Infallible Sculpt Contouring Palette.


Otrzymałam od marki niestety ciemniejszy z dwóch dostępnych u nas odcieni - 03 Medium/Dark. Posiada on w sobie dwa odcienie kremowych produktów - ładny, jasny, całkiem neutralny kremowy (dla mnie nie taki znowu jasny, bo jest podobnej jasności co moja cera) oraz czekoladowy brąz. Jasnym odcieniem powinno się rozjaśniać partie twarzy, które chcemy uwypuklić, zaakcentować, ciemnym natomiast te miejsca, które chcemy schować, wyszczuplić. Niemniej jednak fakt, że brąz w tej paletce jest do takiego konturowania zbyt ciepły, uważam, że lepiej sprawdziłby się do tzw. ocieplania czy też opalania twarzy, a niekoniecznie do konturowania (przynajmniej nie solo).


Oba kolory mają bardzo fajną konsystencję - delikatną, jakby lekko śliską, szalenie kremową i jednocześnie nie tak ciężką jak wiele podobnych temu produktów. Co więcej, pigmentacja nie powala na kolana, choć jest dobra, ale dzięki temu uzyskujemy dużo delikatniejszy efekt i trudniej o plamy. Produkty rozcierają się wręcz bajkowo, nie tworzą plam, smug i w efekcie wyglądają szalenie naturalnie. Natężenie kolorów można nieco stopniować, choć raczej nie uzyskamy za pomocą tej paletki przerysowanego efektu, ale może chociaż typowo wieczorowy. Na trwałość nie narzekam, choć pamiętajcie, że tu akurat wszystko zależy od tzw. bazy oraz Waszej cery.


Na uwagę zasługuje też opakowanie, choć nie jest idealne (ale o tym zaraz) duży plus za ciekawy design oraz obecność lusterka. Mały minus za marnotrastwo miejsca - zamiast dołączać małą składaną instrukcję, wolałabym mieć więcej produktu ew. inny odcień, na przykład chłodnego brązu. Pełną instrukcję dotyczącą konturowania (bo wersję skróconą mamy na odwrocie) zaś chętnie zobaczyłabym na ich stronie - wystarczyłoby na opakowaniu przekierowanie poprzez kod QR.


Jeszcze jednym minusem, o którym muszę wspomnieć jest cena. Rozumiem, że pewne produkty L'Oreala tanie być nie mogą, ale ponad 70 zł to już chyba przesada. Szczególnie, że paletka mieści w sobie tylko 10 g niekoniecznie super wydajnego produktu, a na rynku dostępnych jest mnóstwo dużo tańszych i równie fajnych tego typu kosmetyków.

U mnie prezentuje się tak:



Jest to więc produkt, którym, nawet mało wprawiona ręka, nie zrobi sobie krzywdy. Nadaje się także do stosowania na co dzień - bo kremowe cacka nakładają się i rozcierają niezwykle szybko i sprawnie! Ta wersja kolorystyczna przeznaczona jest na pewno do opalania albo konturowania dla nieco ciemniejszych karnacji.


Jak Wam się podoba ta paletka? Lubicie konturowanie na mokro? Po jakie produkty do konturowania sięgacie najchętniej? :)

Lakiery hybrydowe - moje początki! Zestaw startowy SEMILAC oraz Deep Red i My Love w akcji

$
0
0
Witajcie,

już tak mam. Są pewne rzeczy, przed którymi się usilnie wzbraniam, zapieram rękami i nogami, aby tylko ich nie spróbować, ale jeśli już jakoś się do tego zmuszę - przepadam i staję się tego ogromną fanką. Wierzcie lub nie, ale tak było kiedyś z makijażem, z przepyszną sałatką warzywną, a teraz stało się tak z lakierami hybrydowymi.

Nie. Po prostu "nie". Ja i hybrydy? A po co mi to, na co mi to? Gdzie dla mnie zabawy z lakierami, kiedy mam dwie lewe ręce do malowania paznokci. I jeszcze mam inwestować w jakieś dziwne lampy, kosmiczne bazy, topy i całą masę gadżetów? Czy to się w ogóle opłaca? Jakaż ja byłam nieuświadomiona! ;)))


Ogółem, nim pierwszy raz zastosowałam u siebie hybrydy, bałam się, że w ogóle nie będą się trzymać, a ja niepotrzebnie wyrzucę mnóstwo pieniędzy w błoto. Obawiałam się także tego, że nie będę potrafiła ich "obsłużyć", a także, trzeba o tym mówić, uczuleń. Na szczęście, wbrew moim lękom, okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go Gray w wyobraźni maluje ;)


Dobrze się złożyło, że otrzymałam w prezencie zestaw startowy SEMILAC. Od razu mówię dociekliwym, że to nie była współpraca z marką :) W zestawie tym, wartym 219 zł znajduje się wszystko, czego potrzeba do stworzenia manicuru hybrydowego, mianowicie:

- lampa ledowa 6W,

- witaminowa baza do hybryd,

- top do hybryd,

- cleaner czy też odtłuszczacz, czyli nic innego jak rozcieńczony alkohol izopropylowy,
- aceton,

- waciki bezpyłowe,

- specjalne folie z umieszczonymi wacikami do zdejmowania hybryd,

- polerka do zmatowienia paznokcia,
- dwa pilniczki o różnej ziarnistości do skracania i nadawania kształtu paznokciom,

- striper, czyli kostka do gry na gitarze... ;))) Okej, striper wspomagający "zdrapywanie" lakieru,

- kolorowy lakier, w tym przypadku niezwykle urokliwy My Love.

I to wszystko, a czasem nawet wiele innych, potrzebne jest do jednego, jedynego manicuru. Jednak, nim przejdę do sedna, już Wam mówię, że... warto!

Ogólnie rzecz biorąc, jak zapewne wiecie, lakiery hybrydowe utrwala się w lampie UV. Tak samo jak przy okazji używania zwykłych lakierów, potrzebna jest także baza oraz top. Jednak tutaj, bazę nakładamy na idealnie zmatowioną (za pomocą polerki) płytkę paznokcia oraz odtłuszczoną - inaczej po prostu nasza hybryda nie będzie trwała. Warto też wcześniej zadbać o skórki!

I tak samo jak w przypadku zwykłych lakierów, kroki są takie same - najpierw nakładamy bazę, następnie kolor, a na końcu top. Jednak tutaj za każdym razem, gdy pokrywamy paznokieć kolejną warstwą któregoś produktu, musimy utrwalić go w lampie. Lampa LED Semilaca ma dwie opcje długości naświetlania - 45 sekund oraz 60, z czego zwykle ta pierwsza opcja w zupełności wystarcza. Po nałożeniu ostatniej warstwy, czyli topu ponownie odtłuszczamy paznokcie i voila! Teraz już możemy robić dosłownie wszystko - prać, zmywać naczynia, kłaść kostkę brukową..., a naszym paznokciom nic się nie stanie!

Warto też pamiętać o kilku rzeczach - mniej znaczy lepiej. Z początku największy problem miałam z grubością nakładanych warstw lakierów, oczywiście przesadzałam z ich ilością, co skutkowało rozlewaniem się lakieru na skórki i to w taki sposób, że zupełnie deformowałam sobie kształt paznokci. Gdy pozalewamy skórki, a nasze paznokcie będą sobie rosły i rosły... cóż, manicure niestety nie będzie wyglądał zbyt estetycznie, może też się zapowietrzać i odpadać!

Problem do tej pory mam także ze ściąganiem hybryd, moja niecierpliwość sprawia, że trzymam aceton za krótko, przez co w efekcie, ściągam resztki lakieru siłą, co oczywiście skutkuje uszkodzeniem płytki. Jednak pracuję nad tym, aby jak najłagodniej usuwać lakier i zadbać o paznokcie. Kupiłam sobie także fajne przyrządy i gadżety ułatwiające ich usuwanie (striper się u mnie nie spisuje, jest zbyt cienki, niewygodny, a do tego brudzi paznokieć) - kiedyś może o nich naskrobię.

Co jednak pozytywnie zaskoczyło mnie w hybrydach na tyle, że jestem w stanie pokonać swoje słabości i sukcesywnie zaopatruje się w kolejne kolory lakierów? Oczywiście trwałość - to jak świetnie, jak idealnie wygląda lakier tuż po pomalowaniu, po kilku dniach, po tygodniu, nawet po dwóch - lub dłużej! To jaki ten manicure jest gładziutki i idealny. I oczywiście super odporny na uszkodzenia - robię w tych hybrydach różne cuda i NIC się z nimi nie dzieje. Co więcej, uwielbiam to, że tuż po pomalowaniu i utwardzeniu, mogę spokojnie, bez obaw o odgniotki czy inne dzikie wzorki, wziąć prysznic czy pójść od razu spać ;)

Niby zalet z pozoru niewiele, ale o dużej sile rażenia. Wystarczająco, by zakochać się w hybrydach na dobre :)


Przy okazji chcę Wam też pokazać swój pierwszy w życiu manicure wykonany lakierami hybrydowymi. Użyłam tu lakierów SEMILAC - Deep Red (ciemnej neutralnej czerwieni) oraz My Love (żywej czerwieni, nieco ciepławej, z pięknym, delikatnym shimmerem).


Ciąg dalszy nastąpi!

A jakie jest Wasze zdanie na temat hybryd? Kochacie czy nie przepadacie za nimi? :)

My Secret Dark Side

$
0
0
Witajcie,

wiecie jak bardzo kocham smoky eye. To jeden z moich ulubionych makijaży, również na co dzień! Najchętniej sięgam po ciemnobrązowe dymki, są dla mnie wyjątkowe, piękne i po prostu dobrze się w nich czuję. Dlatego też bohaterka dzisiejszego posta siłą rzeczy mocno przypadła mi do gustu! Mowa oczywiście o pięknej My Secret Dark Side!


Zarówno seria Natural Beauty jak i Hot Colors zawsze zachwyca modnymi odcieniami jak i rewelacyjną pigmentacją cieni. I tak też było tutaj - paletka Dark Side, to jak nazwa wskazuje, wyjątkowo ciemna sztuka. Mamy tutaj cielisty odcień w pełnym macie, prześliczny ciemny taupe o delikatnie satynowym wykończeniu z niewielką ilością malusich drobinek, ciemny chłodny brąz z nutą fioletu i szarości w macie, oraz mega mocną, węgielną wręcz również matową czerń.


Wbrew pozorom, paletką można zmalować naprawdę wiele makijaży - od lekkich dzienniaczków, przez codzienne smoky i wieczorowe dymki, aż po mega mroczny mejkap. Ciemne cienie idealnie nadają się także do malowania kresek, przyciemniania makijażu, "budowania" oka, czy po prostu zagęszczania linii rzęs.

Mnie najmocniej przypadł do gustu odcień taupe, który często służy mi jako bazowy cień do "lekkiego" (jak na moje możliwości) smoky. Pigmentacja cieni oczywiście znów powala, choć wydaje się, że taupe ma nieco mniejsze krycie od pozostałych cieni, jednak nie umniejsza to jego jakości. Cienie mają delikatnie kremową konsystencję, to zupełnie inna, bardziej przyjazna formuła, tak daleka od kredowej suchości cieni My Secret w przeszłości. Oczywiście z paletką nie ma też żadnych problemów podczas nakładania czy noszenia - cienie fajnie się rozcierają, ale uważajcie, żeby przed nakładaniem strzepać nadmiar produktu z pędzla, bo możecie sobie zrobić ładną krzywdę.

Mam też dla Was przykładowy mejkap z użyciem tej paletki! :)


Paletkę My Secret Dark Side kupicie w Drogeriach Natura za zawrotną cenę 13,99 zł (za 6 g pojemności).


Jak Wam się podoba ta paletka? Skusicie się na nią? Lubicie takie odcienie cieni do powiek? :)

Dark one in the middle of spring

$
0
0
Witajcie,

wiecie, że kocham ciemne makijaże. Nie mogłam się więc powstrzymać i zmalowałam wyjątkowo wiosenny mejkap... jakby oczywiście ta wiosna była, mroczna, smutna i ponura :D W każdym razie starałam się! Postawiłam na niemal wiosenne odcienie niebieskości, zieleni i soczystego różu, w swoim ulubionym dymko-czymś. Mam nadzieję, że się Wam spodoba! :)


Użyłam:
oczy: cień NYX Hot Green, paletka cieni NYX Love Affair with Louis, liner NYX Vivid Envy, kredka do brwi NYX Micro Brow Pencil - Espresso, maskara L'Oreal Volume Million Lashes Noir Feline, żel do brwi Bell, czarna kredka do oczu Sensique, czarny liner Catrice, paletka cieni Catrice Frozen Yoghurt, baza MIYO, 
twarz: NYX Highlight and Contour Palette, róż NYX Ombre - Insta Flame, korektor Catrice Liquid Camouflage, korektor Rimmel, puder NYX Hydra Touch - Ivory, podkład L'Oreal Infallible 24H-Matte - Vanilla zmieszany z Pierre Rene Skin Balance 20 Champagne, 
usta: pomadka NYX Suede - Pink Lust.

 Jak Wam się podoba? A Wy na jakie makijaże stawiacie wiosną? :)

Juicy! CHIODO PRO Juliy oraz Semilac Banana

$
0
0
Witajcie,

wiecie już zapewne, że ja również wkręciłam się w hybrydy. Nie obyło się bez oporów, ale cieszę się, że się w końcu zdecydowałam! O moich początkach z nimi poczytacie w TYM poście. Tymczasem, skoro już zostaliście wtajemniczeni w moją małą przygodę, pokażę Wam kolejne jej etapy! 


Banana z SEMILACa podobała mi się już od dłuższego czasu. Jestem ogromną fanką rozbielonych żółci na paznokciach, mam w tym kolorze zwykłych lakierów od groma, więc oczywiście musiałam się także skusić na wersję hybrydową. Padło na znanego mi już Semilaca i ten piękny, popularny odcień. Muszę jednak przyznać, że nie tak wyobrażałam sobie ten kolor na żywo - nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że będzie jednak nieco bardziej "bananowy". Tymczasem odcień ten to rozbielona, ale nadal żywa, piękna cytrynka.


Nie wiem czy to wina mojego braku wprawy czy też egzemplarza tego produktu, ale miałam z Bananą nie lada problemy. Lakier mi w dziwny sposób zapowietrzał się, bąbelkował i nie chciał się trzymać płytki - pomimo, że wszystkie kroki wykonywałam tak samo jak przy okazji czerwieni. Do pełnego krycia potrzebowałam 2-3 warstw lakieru. Banana z jednej strony więc zachwyca, a z drugiej dziwi - na pewno zagości na moich paznokciach jeszcze nie jeden raz, więc sprawdzę, w czym tkwi problem.


Manicure, który Wam pokażę opiera się jednak nie tylko na tym uroczym żółtku. Żeby uzyskać maksymalnie soczysty efekt, zestawiłam go z pięknym neonowym, rozbielonym pomarańczowym kolorem od CHIODO PRO (odcień w rzeczywistości jest jeszcze bardziej intensywny!). Taki piękny zestaw - bazę pod lakier, top, zmywacz oraz śliczny lakier o nazwie JULIY otrzymałam w prezencie. Moje wrażenia? Dużo łatwiejsza aplikacja lakierów - nie wiem czy to za sprawą bardziej przyjaznej konsystencji (podczas nakładania wydawało mi się, że jest nieco bardziej rzadka, ale może to po prostu większa plastyczność) czy zgrabniejszej buteleczki, sprawiła, że moje pierwsze wrażenia były mega pozytywne. I jeszcze ten kolor! Do pełnego krycia również potrzebowałam 2-3 warstw produktu, lakier pomimo swojej neonewatości i nietypowego odcienia rozprowadza się całkiem równomiernie. Trwały jest jak diabli - nawet przypadkowe zderzenie z ziarnistą ścianą nie zrobiło mu żadnej krzywdy. Schodki zaczęły się przy jego ściąganiu... Niestety usuwanie tej pięknej hybrydy przerosło mnie, może za krótko trzymałam paznokcie w acetonie, w każdym razie koniec końców musiałam lakier spiłować. Na pewno będę jeszcze kombinować, i z czasem znajdę na niego sposób ;)


Tymczasem wciąż prezentuję Wam swój drugi manicure hybrydowy. Oczywiście, jak teraz na niego patrzę, widzę same niedociągnięcia - wybaczcie mi je jednak, prawo początkującego ;) Porwałam się także z motyką na... broken glass manicure, który jeszcze muszę dopracować :D Oto więc połączenie, które aż krzyczy... JUICY! :D 


Jak Wam się podobają te odcienie? Lubicie takie połączenia? A może miałyście już styczność z tymi lakierami? :)

NYX Liquid Suede - Pink Lust

$
0
0
Witam,

jedną z gwiazd makijażu, który ostatnio pojawił się na blogu, był przepiękny, intensywny róż na ustach. To nic innego jak wyjątkowo pożądana ostatnio płynna pomadka - NYX Liquid Suede w odcieniu Pink Lust (nr 08).


Szminki w płynie robią obecnie nie lada furorę i nic dziwnego! Są to w końcu jedne z najbardziej trwałych, nasyconych kolorem i wbrew pozorom łatwych w obsłudze mazideł. Miałam już do czynienia z kilkoma różnymi rodzajami płynnych pomadek, ale takiej jak Suede od NYXa nie spotkałam jeszcze nigdzie!


Seria Liquid Suede to nie tylko wyjątkowe, często bardzo oryginalne odcienie, ale także przede wszystkim nietypowa formuła. Pomadki niby nie należą ani do matowych ani zastygających sztuk - są raczej kremowe i oczywiście bezdrobinkowe, przez długie minuty od nałożenia są więc plastycznie i stosunkowo mokre, dopiero po pewnym czasie nieco zastygają (i matowieją), co jeszcze bardziej zwiększa ich trwałość (a jest ona świetna!). Suede mają dosyć rzadką, ale jednocześnie nie rozlewającą się za mocno formułę - sprawia to, że wyjątkowo łatwo nakłada się na usta. Długi, gąbeczkowy, nieco spłaszczony aplikator przyczynia się tylko do tego, że idealne obrysowanie nawet małych ust nie jest żadnym problemem. Szalona wręcz pigmentacja jeszcze bardziej ułatwia sprawę, wystarczy jedno pociągnięcie, żeby idealnie pokryć wargi kolorem. A w jej przypadku im mniej tym lepiej - nadmiar sprawia, że pomadka może się zbierać w wewnętrznej stronie ust i osiadać na zębach, wygląda też wtedy zdecydowanie mniej estetycznie. Weźcie też pod uwagę, że usta mogą się odrobinę sklejać podczas noszenia, ale nie jest to na szczęście jakoś mocno niekomfortowe. Nie zauważyłam, żeby mazidła te wysuszały usta, albo w jakikolwiek negatywny sposób wpływały na ich kondycję. Nie podkreślają też suchych skórek. Są bardzo wygodne w noszeniu, choć oczywiście tutaj trzeba uważać, bo na szklankach czy policzku ukochanego ślady raczej zostaną ;)


Pink Lust to odcień, który woła mnie zawsze. Mega elektryzujący, intensywny, delikatnie neonowy i odrobinę chłodny (ale nie jakoś mocno) róż. Zdecydowanie zwraca na siebie uwagę, ale jest też szalenie twarzowy. Uwielbiam ten kolor!


Ogólnie jestem z tego produktu bardzo zadowolona. Cieszę się, że kolor rozkłada się równomiernie, bo o to często trudno, oraz że jest jednocześnie taki piękny i tak trwały. Polecam gorąco!


Kosmetyki NYX możecie kupić w tej chwili w sklepie stacjonarnym w Warszawie (Galeria Mokotów), pomadki Liquid Suede kosztują chyba coś ok. 34 zł (poprawcie mnie jeśli się mylę). 

Jak Wam się podoba ten odcień? Lubicie pomadki w płynie? :)

KOBO Face Sculpting Palette - mini paletka do konturowania

$
0
0
Witam Was,

konturowanie to dla mnie mus. Odkąd tylko odkryłam brązer (a to wcale nie zadziało się tak znowu szybko), stwierdziłam, że wyszczuplanie moich chomikowych policzków to fajna rzecz. Niestety natura nie obdarzyła mnie pięknymi, wyrazistymi kościami policzkowymi, dlatego dzięki brązerom staram się je jak najmożliwiej podkreślić. Przetestowałam już sporą ilość mniej lub bardziej znanych brązerów. Jednymi z moich ulubionych są cacka od KOBO Professional, a szczególnie Nubian Desert. Tym razem przedstawię Wam kolejny produkt marki - mianowicie małą, kompaktową paletkę do konturowania Face Sculpting Palette.


Gdy paletka pojawiła się na zapowiedziach miałam ogromne nadzieje na dużą, choć poręczną, wielofunkcyjną paletkę do konturowania. Gdy okazało się, że w rzeczywistości paletka jest wielkości standardowego brązera, przyznam szczerze, że moje emocje nieco opadły. Wkłady z pudrami są mocno "przytulone" do siebie, nie ma między nimi żadnej przerwy. Jest to o tyle kłopotliwe, że gdy próbujemy nabrać na pędzel jeden z odcieni, siłą rzeczy dotykamy również tego sąsiadującego, często nawet dwóch lub nawet trzech towarzyszy... Oczywiście dużo mocniej sprawdzą się tutaj mniejsze pędzle, albo po prostu odrobina cierpliwości, ale muszę Wam szczerze powiedzieć, że przy codziennym użytkowaniu w domu tej paletki nietrudno o nerwicę ;) 


Paletka zawiera w sobie cztery pudry: kremowy do rozjaśniania niektórych partii twarzy, dwa brązery - jeden do ocieplania, drugi natomiast do konturowania, oraz róż do policzków. Najjaśniejszy puder fajnie się u mnie sprawdza do utrwalania korektora pod oczami, albo po prostu na całą twarz, bo w końcu on jest jasny a ja blada :) Róż ma natomiast dość mocny odcień raczej neutralnego różu, który świetnie imituje naturalny rumieniec! Nie jest to jednak na pewno za bardzo pożądany kolor - myślę, że lepiej by się sprawdził nieco jaśniejszy, delikatniejszy róż. Mnie jednak się podoba i gdy korzystam z tej paletki również sięgam po niego. Wszystkie pudry oczywiście są matowe, ale nie jest to płaski, brzydki mat. 


Z początku myślałam, że brązery z tej malutkiej paletki są identyczne co Sahara Sand czy Nubian Desert, jednak nieco się od nich różnią. Tak więc w porównaniu do Sahara Sand, jaśniejszy odcień brązer jest delikatnie chłodniejszy, mniej żółty, bardziej neutralny. Natomiast ciemniejszy brązer w porównaniu do Nubian Desert jest o dziwo od niego chłodniejszy, mniej oliwkowy i może nawet delikatnie szarawy. Możecie to lepiej zobaczyć na poniższych zdjęciach.


Poniżej od lewej: KOBO Sahara Sand, jaśniejszy brązer z paletki KOBO Face Sculpting Palette, ciemniejszy brązer z paletki KOBO Face Sculpting Palette, KOBO Nubian Desert.


Konsystencja jest podobna do tej ze znanych mi już brązerów KOBO (Matt and Bronzing Contouring Powder), może ma tylko nieco lepszą przyczepność i jest też trochę bardziej kremowa. Pigmentacja tutaj również zasługuje na uwagę, już niewielka ilość produktu wystarczy, żeby odpowiednio podkreślić kontury twarzy, niemniej jednak nie jest to aż tak mocny kolor, żeby łatwo było zrobić sobie nim krzywdę. 

Jednak pudry te również świetnie rozprowadzają na skórze oraz bardzo ładnie rozcierają. Nie mam z nimi najmniejszych problemów! Pięknie wyglądają na twarzy, a do tego są mega trwałe. Tutaj nie ma się naprawdę do czego przyczepić. 

A poniżej prezentacja na twarzy! Po lewej same brązery (i oczywiście puder rozświetlający, którego u mnie raczej nie widać :D), a po prawej wraz z różem do policzków. 



Paletka z jednej strony zachwyca fajnymi pudrami, z drugiej nieco zawodzi swoją wielkością. Na pewno najlepiej sprawdzi się w kosmetyczce podróżnej - zajmie mało miejsca, a posiada w sobie niemal wszystkie potrzebne pudry do wykończenia makijażu twarzy. Brązery też oczywiście można zastosować jako cienie do powiek, co jeszcze bardziej wpływa na jej uniwersalność. Jednak do takiego codziennego używania w domu wolałabym coś większego, przez co wygodniejszego ;)

Paletka ma 8 gram pojemności, kosztuje 19,99 zł i można ją kupić jedynie w Drogeriach Natura. 

Znacie tę paletkę do konturowania? Jak się u Was sprawdza? Jakie są Wasze ulubione palety do konturowania? :)

Wyjątkowa NYX Lingerie 12 Exotic

$
0
0
Witam,

zastygające pomadki w płynie to czysty obłęd, szczególnie jeśli są mega trwałe, pięknie matowe oraz mają szalone, oryginalne odcienie! Takim też produktem jest NYX Cosmetics Lingerie Liquid Lipstick, dziś przedstawię Wam kolejny odcień w mojej skromnej kolekcji, wyjątkową Exotic (nr 12).


Jak pisałam poprzednio przy okazji mega oryginalnej Embellishment, uwielbiam te pomadki za ekstremalną trwałość (a gwiazda dzisiejszego posta pod tym względem dosłownie wymiata!), pudrowo-matowe wykończenie, świetną pigmentację oraz łatwą aplikację, a także oczywiście niesamowite odcienie.

Seria Lingerie to taka nudziakowo-naturalna kolekcja, znajdziecie w niej przeróżne, jasne i ciemne, ciepłe i chłodne odcienie nude, w których na pewno znajdziecie dla siebie idealny! Exotic to akurat bardziej propozycja nude dla ciemniejszych karnacji, u mnie jednak spisuje się równie fajnie.


Exotic to ciekawy odcień, brudnej, nieco ciemniejszej, delikatnie rdzawej czerwieni z nutką beżu. Nie spodziewałam się, że tak bardzo polubię ten odcień i że będzie do mnie pasował!



Oczywiście pomadka po kilku chwilach od nałożenia zastyga na mat, bardzo ładny i atrakcyjny, tym bardziej, że nie ma tu mowy o podkreślaniu niedoskonałości ust. Co więcej, produkt jest bardzo mocno napigmentowany, znaczy to tyle, że wystarczy jedna cienka warstwa, by idealnie pokryć usta kolorem. I tyle też polecam nakładać - grubsza warstwa już sprawia, że pomadka staje się mniej komfortowa w noszeniu, czuć ją po prostu na ustach. Tak czy inaczej nosi się świetnie, nie ściąga ust, nie wysusza, i... jest tak szalenie trwała, że trudno mi się jej zwykle pozbyć nawet płynem micelarnym!


Uwielbiam tę pomadkę, choć z początku podchodziłam do niej nieco sceptycznie. Gorąco polecam wypróbować, tym bardziej, że NYX nareszcie otworzył swój pierwszy pełno asortymentowy butik w Polsce - znajdziecie go w Warszawie w Galerii Mokotów! :D  I tam też upolujecie pomadki w płynie z kolekcji Lingerie za przyjazną cenę 34 zł :)

Jak Wam się podoba ten odcień? Lubicie matowe pomadki w płynie? :)

SENSIQUE TRIO Contour Palette - Desert Dreams i Desert Rose

$
0
0
Witam Was,

ostatnio ciągle raczę Was przeróżnymi brązerami. Mam jednak nadzieję, że jako że mamy już lato, a to właśnie jest najbardziej idealna pora na brązowienie skóry twarzy i nie tylko, to docenicie te posty. Tym razem przedstawię Wam dwa godne uwagi kosmetyki - Sensique TRIO Contour Palette: Desert Dreams oraz Desert Rose


Od razu mówię, miejcie na uwadze fakt, że odcienie w rzeczywistości są mocniejsze, bardziej wyraziste i ciut ciemniejsze. Zdjęcia wyszły jak wyszły, niewiele mogłam tym razem wskórać ;)


Jak sama nazwa wskazuje, są to potrójne paletki przeznaczone do konturowania. Obie jednak mają według mnie nieco inne zadania. Przyjrzyjmy się więc nieco dokładniej każdej z nich. 

Desert Dreams 111

To wersja "brązująca", mamy więc tutaj:
- jasny kremowy, nieco żółtawy mat idealny do delikatnego rozjaśniania niektórych partii twarzy, fajnie też sprawdza się pod oczami - dla mnie, bladziocha, jest minimalnie zbyt ciemny;
- średni matowy brąz w ciepłej tonacji, mocno rudawy, który służy do brązowienia, ocieplania twarzy;
- ciemniejszy, neutralny brąz, którym można zarówno nieco ocieplić twarz, jak i podkreślić kontury twarzy.


Dla mnie tria te mają trochę zbyt małą średnicę, wszystkie odcienie są ze sobą połączone, więc gdy używam Desert Dreams stosuję jednocześnie oba brązery (jednocześnie lekko zahaczając o kremowy odcień), tworząc tym samym stosunkowo ciepłą, ale w dalszym ciągu przyjemną, brązową mieszanką, którą jednocześnie ocieplam i odrobinę konturuję twarz.


Desert Rose 112

To już nieco bardziej urozmaicona mieszanka, a znajdziemy w niej:
- delikatny, aczkolwiek piękny rozświetlacz w szampańskim odcieniu;
- różowo-brzoskwiniowy róż do policzków z niewielką nutą rozświetlenia w postaci złocistych mikro drobinek;
- ciemny, neutralny (ale nieco chłodniejszy niż w Desert Dreams) brąz w macie, służący do konturowania twarzy.


W przypadku Desert Rose nakładanie sprawia mi już nieco więcej trudności, bo muszę uważać, podczas nakładania każdego z pudrów, żeby przez przypadek nie nabrać nieodpowiedniego odcienia i nie zrobić sobie krzywdy ;) Na pewno tutaj sprawdzą się dużo lepiej mniejsze pędzle, oraz rozwaga i spokój podczas nakładania. Jak jednak wiecie, nie jestem fanką takich paletek, są dla mnie po prostu zbyt małe.


Obie paletki mają podobną konsystencję pudrów - maty są dość twarde, ale dzięki temu zupełnie niepylące, rozświetlające zaś są nieco bardziej kremowe i trochę łatwiej nabierają się na pędzel. Niemniej jednak z nabieraniem nie ma aż tak dużo problemów, faktem jest, że nie są tak łatwe w obsłudze jak pudry chociażby KOBO, mimo to, dzięki fajnej pigmentacji i całkiem niezłemu, "bezplamowemu" rozcieraniu (choć na nie trzeba poświęcić nieco dłuższą chwilę niż w przypadku wspomnianych przed chwilą pudrów KOBO) dobrze się nakładają i noszą. Są także trwałe - nie zauważyłam, by znikały w ciągu dnia.


Jedno takie trio kosztuje 12,99 zł (za 8 gram produktu), można je kupić tylko w Drogeriach Natura, i na pewno zadowoli wszelkie fanki wielofunkcyjnych, "zbiorczych" kosmetyków oraz te dziewczyny, które często podróżują i lubią oszczędność miejsca ;) Ja przyznaję, czasem po nie sięgam, szczególnie po Desert Rose, gdzie bardzo podobają mi się odcienie brązera i rozświetlacza!

A Wam jak się podobają te tria? Które jest Waszym faworytem? :)

Piękne pomadki KOBO Professional Matte Lips - Naked Stone, Brownie, Rare Red, Lila Rouge, Vintage, Vamp

$
0
0
Witajcie,

kuszenia ciąg dalszy! Pamiętacie te cudowne półmatowe pomadki z KOBO Professional? Marka postanowiła rozszerzyć naszą ulubioną serię Matte Lips o nowe, przepiękne odcienie. Nie da się w nich nie zakochać! 


Najświeższych odcieni jest 6, co daje nam ładną kolekcję 12 niesamowitych odcieni. Wśród nowych kolorów znajdziecie zarówno delikatny, idealny róż na co dzień, jak i nieco bardziej odważne sztuki "z każdej bajki" - szaloną czerwień, genialne róże, modny brąz czy nieco mroczny ciemny fiolet. 


Nie da się na wstępie nie wspomnieć też o opakowaniach - tak pięknych w drogeriach ze świecą szukać! To nietuzinkowe, kwiatowe zdobienie oraz zmatowiony czarny plastik sprawia, że produkt cieszy także oko. 


 Tak się prezentują wszystkie nowe odcienie szminek KOBO Matte Lips:


407 Naked Stone
To zdecydowanie mój faworyt! Przepiękny zgaszony różo-beż, niezbyt jasny, bardzo naturalny i idealny na co dzień, właściwie do każdego makijażu. Wszystkim fankom nudziaków (i nie tylko) radzę się mu dokładniej przyjrzeć ;)



408 Brownie
Moje pierwsze wrażenia dotyczące tego odcienia nie były najlepsze. To dość ciepły, całkiem ciemny brąz, który wbrew pozorom na ustach prezentuje się zaskakująco dobrze i atrakcyjnie! Już wiem, że to nie jest ostatni raz, kiedy miałam na sobie ten kolor.



409 Rare Red
W każdej mniejszej lub większej kolekcji musi się znaleźć czerwień ;) Tym razem do czynienia mamy z nietypową, bo jasną, żywą, wręcz neonową! Na zdjęciach wygląda na ciepłą, na żywo wydaje mi się bardziej malinowa... Cóż, sami lepiej sprawdźcie, czy będzie Wam pasować - mnie się podoba!



410 Lila Rouge
To natomiast róż, choć nie taki znowu lila - raczej mocny, ciemniejszy, chłodny, coś między maliną a fuksją. Bardzo mi się spodobał! Choć w sumie Was to nie powinno dziwić, w końcu kocham wszelakie róże. 



411 Vintage
Również mocno przypadł mi do gustu. To piękny odcień takiego różowego bordo, chłodnej wiśni czy też ciemnego, głębokiego różu z nutką śliwki. Trudno go opisać, wystarczy więc... patrzeć i podziwiać!



412 Vamp
Po otwarciu opakowania i wysunięciu sztyftu myślałam, że to będzie czerń albo coś mega zbliżonego do niej. Nic bardziej mylnego. Vamp to w rzeczywistości głęboka, ciemna, ciepła śliwka bez brudnej domieszki brązu. Ta szminka jest mega oryginalna i wprost przepiękna! Dla fanek takich odcieni - idealna.


 A jak to dla Was za mało... to spójrzcie na nie raz jeszcze! :)

Od lewej: Naked Stone, Brownie, Rare Red, Lila Rouge, Vintage, Vamp.

Pigmentacja oczywiście jest bardzo dobra - nic się więc w tej kwestii nie zmieniło, szminki fajnie kryją i porażają mocą kolorów. Ich konsystencja także jest całkiem przyjazna, tak umiarkowanie kremowa, na tyle fajna, że dobrze nakładają się na usta. Co więcej, świetnie na nich wyglądają! Nie zauważyłam by podkreślały niedoskonałości, suche skórki czy inne skazy na skórze ust. Z początku, tuż po nałożeniu wydają się być lekko satynowe, jednak po chwili (dłuższej chwili) jakby zastygają i matowieją, więc w efekcie cieszyć się możemy takim przyjaznym półmatem. Szminki te nie wysuszają ust, dobrze się noszą przez długie godziny, zjadają stopniowo, powoli i równomiernie. Uwielbiam je za to!


Pomadki kosztują tylko 15,99 zł za sztukę (standardowe 4,5 g produktu) i można je kupić jedynie w Drogeriach Natura. Ze swojej strony ogromnie polecam się im przyjrzeć! :))

Które odcienie najbardziej wpadły Wam w oko? ;)
Viewing all 275 articles
Browse latest View live